Index Foster Alan Dean Tran ky ky 03 Czas na potop Zubrin R. Wagner R. Czas Marsa R.Zubrin, R.Wagner Czas Marsa Czas Marsa czas pogardy William Gibson Mona Liza Turbo William Gibson Swiatlo wirtualne William Gibson Idoru Nienacki Zbigniew Pan Samochodzik i skarb Atanaryka rozdzial 11 (187) |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .Dreszcz rozkoszy przechodzi³ mi po szyi.To, ¿e znalaz³em takie miejsce, sprawi³o, i¿ czu³em siê kimœ lepszym, bardziej.pe³nym w jakiœ sposób; mój œwiat siê powiêkszy³, a ja razem z nim.By³a to pierwsza rzecz, która nale¿a³a wy³¹cznie do mnie i do nikogo innego.Czu³em, i¿ w pewien sposób dziedzicz¹ to wszystko.By³ to pierwszy dzieñ mojej dojrza³oœci.Strumieñ przechodzi³ w kilka mniejszych strumyczków, a¿ w koñcu gin¹³ w zbitej trawie.Przedar³em siê przez to mokrad³o i pod¹¿y³em w kierunku sosny.Tam znalaz³em miejsce, do którego dociera³y promienie s³oñca, a kêpy trawy by³y suche.Siedz¹c pod ni¹, przygl¹da³em siê jej popêkanym ga³êziom, wyobra¿aj¹c sobie, ¿e móg³bym poczuæ, jak bije w nich ¿ycie, podobnie jak krew, której szum s³ysza³em w uszach przed zaœniêciem.Jakiœ cieñ przemkn¹³ woko³o wzgórz, otaczaj¹cych dolinê i zatrzyma³ siê na ga³êzi tu¿ nad moj¹ g³ow¹.To by³ ptak w kolorze b³êkitu nieba, z szyj¹ i lotkami skrzyde³ nakrapianymi czerwieni¹ o odcieniu zachodz¹cego s³oñca.Przypatrywa³ mi siê z tak wielkim zainteresowaniem, i¿ nie zdziwi³bym siê, gdyby odezwa³ siê do mnie w sposób, w jaki czyni³a to moja matka: za pomoc¹ gestów i chrz¹kañ.Siedzieliœmy i obserwowaliœmy siê wzajemnie, ptak i ja, ale po chwili jakaœ dziwna myœl zaczê³a chodziæ mi po g³owie, ¿e to wcale nie ten wspaniale ubarwiony ptak badawczo na mnie spogl¹da, ale sama sosna.Mimo i¿ nie mia³a oczu, czy¿ nie mog³a patrzeæ na mnie jak na obc¹ rzecz, jak na intruza w jej sêdziwym królestwie.Ta myœl nasunê³a drug¹, bardziej przera¿aj¹c¹: mimo i¿ nie mia³a r¹k, czy¿ nie mog³a zamieniæ czegoœ w powykrêcane palce zakoñczone szponami i z³apaæ mnie, zanim zdecydujê siê na jakiœ ruch?Podnios³em siê powoli.Ptak przechyli³ lekko g³owê, by móc patrzeæ mi wci¹¿ w oczy.Zawróci³em ponownie w miejsce, gdzie nie dochodzi³o s³oñce, a ³¹ka stawa³a siê miêkka i b³otnista, po czym ruszy³em w górê strumyka, id¹c brzegiem w kierunku ciernistych krzewów.Dolina cich³a - nie by³o s³ychaæ wa¿ek ani wiatru buszuj¹cego w trawie; nawet szum wody prawie zamilk³.Pi¹³em siê wolnym i ostro¿nym krokiem w górê, z dziwnym uczuciem, ¿e coœ mnie z ty³u obserwuje; by³o to najtrudniejsze zadanie, jakie przysz³o mi w ¿yciu wykonaæ.Czu³em na sobie wzrok ptaka, tak jakby ktoœ wciska³ mi palec w krêgos³up.Gdy dotar³em do ciernistych krzewów, odwróci³em siê.Dolina wci¹¿ istnia³a jak z³ote jajo ukryte w najg³êbszym z gniazd.Sosna wci¹¿ by³a na swoim miejscu.B³yszcz¹cy ptak odlecia³.Gdy strach os³ab³, poczu³em wœciek³¹ z³oœæ.To moja dolina, powtarza³em sobie.Nie zna³em s³Ã³w, by to okreœliæ, ale w œwiecie, w którym wszystko mog³o byæ mi odebrane jednym skinieniem wykrzywionego, br¹zowego palca mojej matki, takie odczucie by³o wyraŸne i przejrzyste jak pojedyncza chmura na czystym niebie.Ona by³a moja.Nawet drzewo, cokolwiek by o mnie myœla³o, by³o w pewnym sensie moje.Nikt nie móg³ mnie tego pozbawiæ.Mog³em tam wróciæ za ka¿dym razem, kiedy mia³em na to ochotê.Kiwn¹³em g³ow¹ w kierunku leciwej sosny, sk³adaj¹c jej raczej wyrazy uznania ni¿ ho³d zwyciêzcy, po czym obróci³em siê i rozpocz¹³em powoln¹, bolesn¹ drogê powrotn¹ przez kolczaste krzewy je¿yn.Nic nie mów, Mirando! Widzê po twoich oczach, ¿e dobrze pamiêtasz to miejsce.Pamiêtasz swoj¹.zdradê.Czy mo¿na u¿yæ innego s³owa? Poœród ca³ej gamy rzeczowników i czasowników, którymi umiem siê pos³ugiwaæ, nie mogê znaleŸæ innego s³owa, które odda³oby lepiej to, co mi uczyni³aœ.Zaczekaj! Zaczekaj! Teraz, czujesz? Moja rêka na twojej szyi - nie wolno ci siê wyrywaæ.Nie doszed³em jeszcze do tej czêœci mojej historii.Musisz us³yszeæ wszystko.Jednak znowu siê zapêdzi³em.Do tego momentu jest jeszcze du¿o czasu.Zanim pojawiliœcie siê na wyspie, zanim umar³a moja matka, zanim odkry³em moj¹ dolinê, ja ¿y³em.Je¿eli dzisiejszej nocy nadesz³a pora na moj¹ opowieœæ, to powinienem opowiedzieæ j¹ w ca³oœci.Pierwszym obrazem, jaki zapamiêta³em, by³ obraz mojej matki, pochylonej nisko nad paleniskiem, którego ogieñ oœwietla³ jej kanciast¹ twarz.Brud i s³oñce sprawi³y, ¿e sczernia³a jak kawa³ starej zwierzêcej skóry.Ile wtedy mia³em lat? Nigdy siê tego nie dowiem.By³o to pewnego wieczoru, podobnego do setek innych.Mieszkaliœmy w chacie zrobionej z ga³êzi, któr¹ matka zbudowa³a na skraju lasu.Szeroki piaskowy ganek rozci¹ga³ siê od samych drzwi po brzeg morza.By³em zdumiony, gdy wróci³em, by to zobaczyæ, Mirando, po tych wszystkich latach spêdzonych w domu, który zbudowa³ twój ojciec.Jeœli mam byæ szczery, to w³aœciwie ja go wznios³em, pracuj¹c jako niewolnik wykonuj¹cy jego polecenia [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||