Index
Williams Tad Czas Kalibana
PIEPRZOWKA Domowy wyrob wodek Wirtualna Kuchnia Polska (7)
SWIATLO (5)
William Gibson Mona Liza Turbo
William Gibson Idoru
Eddings Dav
wiedza i zycie4
20 (123)
abc.com.pl 7
K. J. Yeskov Ostatni Wladca Pierscienia (3)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ramtopy.keep.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Zaraz powiesz mi, że Jezus był Żydem.Nie wiesz, co to oznacza?Mężczyzna wyglądał na mocno zmieszanego.- Mamy z tyłu kilka świętych gwoździ.Może to ci coś powie.Rydell zobaczył, że wartownik zawahał się i przełknął ślinę.- Hej, dobry człowieku - powiedział Rydell - zawołasz wreszcie Subletta, czy nie?Mężczyzna wrócił do wartowni.- O co chodziło z tymi gwoździami? - zapytał Rydell.- Skinner opowiadał mi kiedyś o tym - odparła.- Przeraziłam się.Dora, matka Subletta, piła colę z meksykańską wódką.Rydellwidywał już ludzi pijących taką mieszankę, ale nigdy w pokojowejtemperaturze.Cola była tradycyjna, ponieważ kupowano ją, taksamo jak wódkę, w tych wielkich plastikowych butelkach, którewyglądały na wielokrotnie używane.Rydell doszedł do wniosku, żenie ma ochoty na drinka.W saloniku przyczepy mieszkalnej Dory stała kanapa i fotelz regulowanym oparciem.Dora leżała wyciągnięta na fotelu, z nogamiw górze - dla lepszego krążenia, jak twierdziła.Rydell i ChevetteWashington siedzieli obok siebie na kanapie, bardziej przypominającejmałą sofę, a Sublett przycupnął na podłodze, z kolanamipodciągniętymi niemal pod brodę.Na ścianach wisiały rozmaiteozdóbki, zajmujące także niewielki regał, ale wszędzie było bardzoczysto.Rydell domyślał się, że to ze względu na alergie Subletta.Jednak było tego mnóstwo: plakietek, zdjęć, figurek i tego, co Rydelluznał za chustki modlitewne, o których wspominał Sublett.Był teżpłaski hologram wielebnego Fallona, bardziej niż zwykle podobnegodo oposa, za to opalonego i chyba po operacji plastycznej.Naturalnejwielkości głowa J.D.Shapely'ego nie spodobała mu się, ponieważjakby wodziła za tobą spojrzeniem.Większość ładniejszych rzeczybyła zgromadzona wokół telewizora, wielkiego i błyszczącego, alestaromodnego - z czasów zanim zaczęli je robić naprawdę wielkiei płaskie.Był włączony i właśnie leciał jakiś czamo-biały film, ale zwyciszonym dźwiękiem.- Na pewno nie chce pan drinka, panie Rydell?- Nie, proszę pani, dziękuję.- Joel nie pije.Ma uczulenie, wie pan.- Tak, proszę pani.Rydell do tej pory nie wiedział, że Sublett tak ma na imię.Sublett miał na sobie nowiutkie białe dżinsy, biały podkoszulek,białe skarpetki oraz parę jednorazowych szpitalnych kapci z papieru.- Zawsze był takim wrażliwym chłopcem, panie Rydell.Pamiętam, jakkiedyś wziął do buzi samochodzik innego chłopczyka.No, wargi jakby całe wywinęły mu się na zewnątrz.- Mamo - wtrącił Sublett - wiesz, że lekarz kazał ci więcej spać.Pani Sublett westchnęła.- No tak, Joel, wiem, że wy młodzi chcecie spokojnie porozmawiać.Zerknęła na Chevette Washington.- Szkoda, że tak ścięłaś włosy, kochanie.Jesteś taką ładnądziewczyną i mogłyby ci ładnie odrosnąć.Kiedyś w Galveston, kiedyJoel był mały i taki wrażliwy, postawiłam szybkowar na gazie i piecykwybuchł.Miałam wtedy sztuczną ondulację, kochanie i zostały mi.Chevette Washington nic nie odpowiedziała.- Mamo - rzekł Sublett - teraz, kiedy już wypiłaś drinka.Rydell patrzył, jak Sublett prowadzi starszą panią do sypialni.- Jezu Chryste - powiedziała Chevette Washington - co mu się stało z oczami?- To tylko światłowstręt.- Wygląda niesamowicie.- Nie skrzywdziłby nawet muchy.Sublett wrócił, spojrzał na telewizor, a potem westchnął i wyłączył go.- Wiesz, że nie wolno mi opuszczać przyczepy, Berry?- Jak to?- Ze względu na moją apostazję.Mówią, że kontakt ze mną może skazić kongregację.Przysiadł na skraju fotela, tak że nie musiał wyciągnąć się na nim.- Sądziłem, że wyjeżdżając do LA, dałeś spokój z Fallonem.Sublett był lekko zmieszany.- No cóż, mama zachorowała, Berry, więc wróciłem tu i powiedziałem im, żeprzybyłem ponownie wszystko rozważyć.Medytować przed pudłem i w ogóle.- Splótłdługie, białe dłonie.- A potem przyłapali mnie na oglądaniu Wideodromu.Widziałeśkiedyś, hmm.Deborah Harry, Rydell?Sublett westchnął i jakby zadrżał.- Jak cię przyłapali?- Mają takie podłączenie, że mogą monitorować to, co oglądasz.- A jak do tego doszło, że znaleźli się tutaj?Sublett przygładził palcami krótkie, słomkowate włosy.- Trudno powiedzieć, ale to chyba ma coś wspólnego z kłopotamipodatkowymi wielebnego Fallona.Ostatnio większość czasuwłaśnie temu poświęca.Nie wyszło ci z tą pracą w San Francisco, Berry?- Nie - odparł Rydell.- Nie wyszło.- Chcesz mi o tym opowiedzieć?Rydell powiedział, że chce.- Chyba uszkodził też ogrzewanie - mruknął Rydell.Znówsiedzieli w vanie, poza obozowiskiem.- Lubię twojego przyjaciela.- Ja też.- Nie, chodzi mi o to, że jego naprawdę obchodzi twój los.Naprawdę.- Ty zajmij łóżko.Ja położę się na fotelach.- Nie ma szyby.Zmarzniesz.- Nic mi nie będzie.- Połóż się tutaj.Już spaliśmy razem.Będzie dobrze.Obudził się w ciemności i leżał, słuchając jej oddechu, chrzęstusztywnej skóry starej kurtki okrywającej jej ramiona.Sublett wysłuchałjego opowieści, kiwając głową, od czasu do czasu zadając jakieśpytanie, a postacie Chevette i Rydella odbijały się w jego lustrzanychszkłach kontaktowych.W końcu tylko cicho gwizdnął i powiedział:- Berry, wygląda mi na to, że naprawdę masz problem.Poważne kłopoty.Poważne.Rydell przesunął dłoń, przypadkiem muskając przy tym jej rękę i dotknąłwypukłości portfela w tylnej kieszeni spodni.Miał w nim resztę pieniędzy, a takżewizytówkę Wellingtona Ma.A przynajmniej jej resztki.Kiedy oglądał ją ostatni raz,była już w trzech kawałkach.- Prawdziwe kłopoty - rzucił w mrok, a Chevette Washington uniosła brzeg kurtki iprzysunęła się bliżej, oddychając miarowo i głęboko.Leżał tak, rozmyślając i po pewnym czasie wpadł na pewien pomysł.Chyba byłto najbardziej zwariowany pomysł, jaki kiedykolwiek przyszedł mu do głowy.- Ten twój chłopak - powiedział do niej w maleńkiej kuchence matki Subletta - ten Lowell.- Co z nim?- Masz numer, pod którym można go złapać?Polała płatki mlekiem.Sporządzało się je z proszku rozpuszczonego wwodzie.Miało ten kredowy wygląd.Matka Subletta miałatylko takie.Sublett był uczulony na mleko.- Dlaczego pytasz?- Chyba chcę z nim porozmawiać.- O czym?- O czymś, w czym chyba mógłby mi pomóc.- Lowell? On ci nie pomoże.Nie przejmuje się nikim.- No cóż - rzekł Rydell - czemu nie pozwolisz mi z nim pogadać.- Jeśli powiesz mu, gdzie jesteśmy, albo jeżeli wyśledzi to przez sieć, wydanas.A przynajmniej zrobiłby to, gdyby wiedział, że ktoś nas ściga.- Dlaczego?- Taki już jest.Jednak podała Rydellowi aparat i numer.- Hej, Lowell?- Kto mówi, do cholery?- Jak leci?- Kto ci dał.- Nie rozłączaj się.- Słuchaj, pier.- Wydział Zabójstw SFPD.Usłyszał, jak Lowell zaciąga się papierosem.- Co powiedziałeś?- Orlovsky.Wydział Zabójstw SFPD, Lowell.Ten wielki pierdoła z wielkim pieprzonympistoletem.Tam w barze? Pamiętasz? Zanim zgasło światło.Byłem tam, przy barze,gadałem z Gównianym Edem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.