Index
Vonda McIntyre Opiekun Snu (10)
Vonda McIntyre Opiekun Snu (4)
Vonda McIntyre Opiekun Snu (9)
Vonda McIntyre Opiekun Snu (2)
Vonda McIntyre Opiekun Snu (8)
Vonda McIntyre Opiekun Snu (3)
Vonda McIntyre Opiekun Snu
Clancy Tom Zeby Tygrysa
Sienkiewicz Henryk Listy z podróży do Ameryki
Tajemnica31
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alter.htw.pl

  • [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
    .Za ka¿dym uk¹szeniem kolejna porcja jadu, która wywar³aby na niej wra¿enie, musia³a byæ coraz wiêksza.Jednak Gada nie mia³a ochoty na nastêpny raz.Z³apa³a jeszcze jednego, du¿ego wê¿a snu i w³o¿y³a go do chusty.Zwi¹za³a ca³oœæ oderwanym paskiem materia³u, a drugim przytroczy³a sobie p³Ã³cienny worek do paska.Widzia³a tylko jedn¹ drogê ucieczki.By³ wprawdzie inny sposób, ale w¹tpi³a czy bêdzie mia³a doœæ czasu, aby usypaæ wzgórek z pokruszonych kamieni i wspi¹æ siê po nim.Wróci³a na drugi koniec lochu tam, gdzie rozpadlina by³a w¹ska, a œciany prawie siê schodzi³y; w tym miejscu podtrzymywa³a Melissê.Coœ po³askota³o jej bos¹ stopê.Spojrza³a w dó³ i zobaczy³a umykaj¹cego œwie¿o wyklutego, maleñkiego wê¿yka.Schyli³a siê i podnios³a zwierz¹tko ³agodnie, aby go nie wystraszyæ.Rogowa tkanka odpad³a, a pod spodem ukaza³y siê jasnoró¿owe ³uski wokó³ pyszczka.Za jakiœ czas stan¹ siê szkar³atne.Malutki w¹¿ smakowa³ powietrze swym potrójnie rozwidlonym jêzyczkiem, uderzy³ noskiem w jej d³oñ i op³yn¹³ kciuk dooko³a.Wsunê³a go do kieszeni na piersi podartej koszuli, gdzie przez cienk¹ warstwê tkaniny wyczuwa³a jego ruchy.Opieraj¹c siê plecami, przycisnê³a barki i krêgos³up do œciany.Ból w ranie na razie siê nie odnowi³, ale Gada nie wiedzia³a, jaki wysi³ek bêdzie w stanie wytrzymaæ.Zaprogramowa³a siê na brak bólu, ale g³Ã³d i wyczerpanie utrudnia³y koncentracjê.Opar³a praw¹ stopê o przeciwleg³¹ œcianê i wypchnê³a naprê¿one cia³o w górê.Ostro¿nie umieœci³a drug¹ stopê na skale, przesuwaj¹c ramiona wy¿ej.Przenios³a nogê nieco wy¿ej i znów wypchnê³a cia³o do góry.Ze œciany wykruszy³ siê niewielki kamyk i Gada zjecha³a w dó³, spadaj¹c na bok, mimo prób utrzymania równowagi.Zdar³a sobie skórê na d³oniach i na plecach.Usi³uj¹c z³apaæ oddech, próbowa³a siê podnieœæ, a¿ wreszcie podda³a siê.Le¿a³a spokojnie na wznak.Dreszcz przeszed³ j¹ od góry do do³u; przed oczami lata³y jej mroczki.Kiedy usta³y, wziê³a g³êboki oddech i odepchnê³a siê rêkoma, by znów stan¹æ na nogach.Chore kolano dr¿a³o z wysi³ku.Dobrze przynajmniej, ¿e nie spad³a na wê¿e.Przy³o¿y³a rêkê do kieszeni na piersi i poczu³a, ¿e malutki opiekun snu poruszy³ siê lekko.Zacisn¹wszy zêby, ponownie opar³a siê o ska³ê.Znów wypchnê³a cia³o ku górze, tym razem ostro¿niej, najpierw macaj¹c œcianê stop¹, nim opar³a siê na niej ca³ym ciê¿arem.Ska³a ociera³a jej plecy, a rêce zrobi³y siê œliskie od potu.Piê³a siê dalej.Ju¿ wyobra¿a³a sobie, jak patrzy ponad krawêdzi¹ swojego wiêzienia.Nagle us³ysza³a ha³as i zamar³a.„To nic - pomyœla³a.- To kamyk uderzy³ o kamyk.Ska³y wulkaniczne zawsze tak dŸwiêcz¹, kiedy uderzaj¹ o siebie.”Miêœnie ud dr¿a³y z wysi³ku.Oczy piek³y - widzia³a wszystko poprzez krople potu.Znowu us³ysza³a jakiœ dŸwiêk; nie skalny ³oskot, ale dwa g³osy.Jeden z nich nale¿a³ do Polarnego.Prawie p³acz¹c z rozczarowania, Gada zaczê³a zeœlizgiwaæ siê z powrotem do lochu.Schodzenie by³o tak samo trudne i wydawa³o siê, ¿e poch³ania nieskoñczon¹ iloœæ czasu.Musia³a zejœæ na tyle nisko, ¿eby móc zeskoczyæ.Rêce, stopy, plecy drapa³y o kamieñ.DŸwiêk rozlega³ siê w zamkniêtej przestrzeni tak g³oœno, ¿e Gada by³a pewna, i¿ Polarny go us³yszy.Gdy kamyk zaklekota³ po œcianie szczeliny.Gada rzuci³a siê na ziemiê.Zamar³a, powstrzymuj¹c dr¿enie.Zmusi³a siê, aby oddychaæ powoli, choæ bardzo pragnê³a z³apaæ g³êboki ³yk powietrza.Udawa³a, ¿e ci¹gle œpi.Oczy zmru¿y³a, prawie zamknê³a, ale widzia³a cieñ, który na ni¹ pad³.- Uzdrowicielko!Gada nie poruszy³a siê.- Uzdrowicielko, obudŸ siê!Pos³ysza³a szuranie butów po kamieniach.Deszcz od³amków spad³ na jej cia³o.- Ona ci¹gle œpi, Polarny - powiedzia³ szaleniec.- Tak jak wszyscy inni, oprócz ciebie i mnie.ChodŸmy spaæ.Polarny.Proszê ciê, pozwól mi spaæ.- Zamknij siê.Nie ma ju¿ jadu.Wê¿e s¹ wyczerpane.- Mog¹ daæ mi jeszcze jedno uk¹szenie.Albo pozwól mi zejœæ na dó³ i wzi¹æ innego, Polarny.Takiego mi³ego, du¿ego.Bêdê móg³ sprawdziæ, czy ona naprawdê œpi.- A có¿ mnie obchodzi, czy ona œpi naprawdê, czy nie?- Nie mo¿esz jej ufaæ.Polarny.Ona jest cwana.Sko³owa³a mnie, ¿ebym j¹ do ciebie przyprowadzi³.G³os szaleñca ton¹³ w oddalaj¹cych siê krokach.O ile Gada dobrze s³ysza³a, Polarny nie zada³ sobie trudu, aby odpowiedzieæ.Kiedy odeszli, Gada poruszy³a siê tylko tyle, ¿eby przy³o¿yæ rêkê do kieszeni na piersi.Wê¿yk mia³ siê, bogom dziêki, dobrze.Czu³a pod palcami, jak porusza siê powoli i spokojnie.Zaczê³a wierzyæ, ¿e jeœli wydostanie siê z tej czeluœci ¿ywa, to maleñki w¹¿ snu równie¿ ocaleje.A mo¿e to mia³o byæ w odwrotnej kolejnoœci?Jej rêka dr¿a³a.Cofnê³a j¹, aby nie sp³oszyæ zwierz¹tka.Obróciwszy siê wolno na plecy, popatrzy³a w niebo.Górna krawêdŸ szczeliny wydawa³a siê byæ niezmiernie daleko, jakby wznosi³a siê wy¿ej za ka¿dym razem, gdy Gada próbowa³a wzrokiem zmierzyæ œcianê.Podniesienie siê na nogi sz³o wolno i niezdarnie, ale w koñcu stanê³a w ciasnej przestrzeni miêdzy œcianami i od razu ruszy³a do przodu, ku skalnej p³aszczyŸnie.Zadrapania na plecach ociera³y o kamieñ, a rana w barku grozi³a otwarciem.Nie patrz¹c w górê, Gada opar³a jedn¹ stopê o œcianê, naprê¿y³a cia³o, przenios³a ciê¿ar na drug¹ stopê i znów zaczê³a pi¹æ siê ku górze.W miarê, jak wpe³za³a wy¿ej i wy¿ej, czu³a, ¿e koszula rwie siê jej na plecach.Zawi¹zana chustka unios³a siê z ziemi i ociera³a o ska³ê tu¿ poni¿ej.Zaczê³a siê huœtaæ.By³a na tyle ciê¿ka, ¿e utrudnia³a utrzymanie równowagi.Gada zatrzyma³a siê, wisz¹c jak most prowadz¹cy donik¹d, poczeka³a, a¿ wahad³o przestanie drgaæ.Napiêcie w miêœniach nóg zwiêkszy³o siê tak, ¿e prawie wcale nie czu³a ska³y pod nogami.Nie wiedzia³a, jak daleko ma do szczytu; nic chcia³a patrzeæ w dó³.Zasz³a wy¿ej ni¿ poprzednim razem.Tutaj œciany szczeliny rozsuwa³y siê nieco tak, ¿e trudniej by³o siê zaprzeæ.Z ka¿dym ma³ym kroczkiem musia³a wyci¹gn¹æ nogi nieco dalej.Teraz opiera³a siê tylko na barkach, podtrzymuj¹c siê od do³u rêkoma.Nie bêdzie mog³a iœæ du¿o dalej.Kamieñ pod praw¹ rêk¹ by³ wilgotny od krwi.Po raz ostatni wypchnê³a cia³o w górê.Nagle ty³ g³owy dotkn¹³ krawêdzi szczeliny.Zobaczy³a ziemiê, wzgórza i niebo.Raptowna zmiana pozbawi³a j¹ równowagi [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.