Index
Solski Paweł Ujawnienie Roberta Cavaliera Sieur de la Salle juniora
Anderson John Robert Uczenie się i pamięć integracja zag (3)
Szmidt Robert J Apokalipsa wedlug pana Jana
Robert A. Heinlein Drzwi do lata
Kowalczyk Magdalena Kwestia czasu
czasu (2)
25 (58)
czesc 01 rozdzial 01
Eisenbert Judaizm
Ignacy Krasicki Mikołaja DoÂświadczyńskiego przypadki (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alter.htw.pl

  • [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
    .Wejœcie w jakiœ sojusz albo nawi¹zanie przyjaŸni z Marande zupe³nie nie wchodzi³o w rachubê.- Te¿ o tym s³ysza³am - odpar³a pogodnym tonem Morgase.- Lew to niebezpieczne zwierzê, jeœli na nie polowaæ, a tym bardziej Tron Lwa.Zw³aszcza dla mê¿czyzny.Zabija tych, którzy chc¹ go zdobyæ.Marande uœmiechnê³a siê.- S³ysza³am te¿, ¿e on obdarza wysokimi stanowiskami mê¿czyzn, którzy potrafi¹ przenosiæ.To stwierdzenie spowodowa³o, ¿e pozosta³e kobiety z niepokojem zaszemra³y, a w ich oczach rozb³ysn¹³ lêk.Jedna z m³odszych kobiet, drobna i niemal¿e zas³uguj¹ca jeszcze na miano dziewczyny, zachwia³a siê w siodle z wysokim ³êkiem, jakby zaraz mia³a zemdleæ.Wieœci o amnestii al'Thora mno¿y³y siê w dziesi¹tki przera¿aj¹cych opowieœci; plotek jedynie, na co gor¹czkowo liczy³a Morgase.Oby Œwiat³oœæ sprawi³a, ¿eby to zgromadzenie przenosz¹cych mê¿czyzn w Caemlyn, hulaj¹ce po pa³acu i terroryzuj¹ce miasto, to by³a tylko plotka.- Du¿o s³yszycie - powiedzia³a Morgase.- Czy ca³y swój czas spêdzacie na nas³uchiwaniu pod drzwiami, w których s¹ jakieœ szpary?Uœmiech Marande pog³êbi³ siê.Nie by³a w stanie oprzeæ siê presji i zosta³a jedn¹ z dwórek Morgase, ale dziêki swej wysokiej pozycji w hierarchii w³adzy mog³a bez strachu okazywaæ niezadowolenie.Przypomina³a cierñ wbity g³êboko w stopê, który nie daje siê wyci¹gn¹æ i przy ka¿dym kroku mocno k³uje.- Niewiele mi czasu zostaje poza przyjemnoœci¹ us³ugiwania Waszej Wysokoœci, by gdziekolwiek nas³uchiwaæ, ale zaiste staram siê ³apaæ wszelkie wieœci o Andorze.Po to, by mieæ o czym konwersowaæ z Wasz¹ Wysokoœci¹.S³ysza³am, ¿e fa³szywy Smok ka¿dego dnia spotyka siê z andorañskimi arystokratami.Przewa¿nie z lady Arymill¹ i lady Naean oraz lordem Jarinem i lordem Lirem.A tak¿e z innymi, z ich przyjació³mi.Jeden z sokolników podniós³ w stronê Morgase zakapturzonego smuk³ego ptaka o szarym upierzeniu z wyró¿niaj¹cymi siê czarnymi skrzyd³ami.Sokolica umoœci³a siê na jego rêkawicy, pobrzêkuj¹c srebrnymi dzwoneczkami umocowanymi przy pêtach.- Dziêkujê ci, ale na dzisiaj mam doœæ polowania - powiedzia³a Morgase, po czym podnios³a g³os: - Panie Gill, proszê przywo³aæ eskortê.Wracam do miasta.Gill wzdrygn¹³ siê.Znakomicie wiedzia³, ¿e jest tu tylko po to, by jechaæ tu¿ za ni¹, ale zacz¹³ machaæ rêkoma i wykrzykiwaæ rozkazy w stronê Bia³ych P³aszczy, jakby wierzy³, ¿e go us³uchaj¹.Morgase natychmiast zawróci³a sw¹ czarn¹ klacz.Rzecz jasna, nie przymusi³a zwierzêcia do szybszej jazdy, puœci³a j¹ truchtem.Norowhin rzuci³by siê na ni¹ z prêdkoœci¹ b³yskawicy, gdyby tylko uzna³, ¿e rozwa¿a mo¿liwoœæ ucieczki.Tak czy inaczej, Bia³e P³aszcze, pozbawione swoich p³aszczy, poderwa³y siê do galopu, by utworzyæ jej eskortê, ledwie klacz zd¹¿y³a pokonaæ dziesiêæ kroków, a nim dotar³a do skraju ³¹ki, u boku Morgase by³ ju¿ Norowhin; kilkunastu ludzi jecha³o w przedzie, a reszta tu¿ za nimi.S³udzy, muzycy i sokolnicy zostali, by wszystko pozbieraæ i czym prêdzej udaæ siê ich œladem.Gill i Paitr zajêli swoje stanowiska za jej plecami, dalej jecha³y dwórki.Marande obnosi³a siê ze swym uœmiechem, jakby to by³a jakaœ odznaka triumfu, ale pozosta³e krzywi³y siê z dezaprobat¹.Niezbyt otwarcie - z t¹ kobiet¹ trzeba siê by³o liczyæ w Amadicii, nawet jeœli musia³a ust¹piæ Niallowi - niemniej jednak wiêkszoœæ z nich stara³a siê jak najlepiej wywi¹zaæ z zadania, którym obarczono je wbrew ich woli.Najprawdopodobniej liczne us³ugiwa³yby Morgase dobrowolnie; nie podoba³ im siê natomiast przymus rezydowania w Fortecy Œwiat³oœci.Morgase sama by siê uœmiechnê³a, gdyby mog³a byæ pewna, ¿e Marande tego nie zauwa¿y.Jedynym powodem, dla którego ju¿ wiele tygodni temu nie upar³a siê, by tê kobietê odes³ano, by³a swoboda, z jak¹ ta rozpuszcza³a swój jêzyk.Marande uwielbia³a jej dokuczaæ, stale przypominaj¹c o tym, jak znacz¹ca by³a utrata jej w³adzy nad Andorem, niemniej jednak nazwiska, które wymienia³a, by³y niczym balsam dla uszu Morgase.Sami mê¿czyŸni i kobiety, którzy byli jej przeciwnikami podczas Sukcesji, sami pochlebcy Gaebrila.Nie zaskoczyli jej swoim postêpowaniem w najmniejszym stopniu.By³oby ca³kiem inaczej, gdyby Marande wymienia³a innych.Na przyk³ad lorda Pelivara, Abelle albo Luana, lady Arathelle, Ellorien albo Aemlyn.Albo jeszcze innych.Marande w swoich docinkach ani razu nie wymieni³a tych nazwisk, a uczyni³aby to na pewno, gdyby jakiœ najcichszy nawet podszept z Andoru kaza³ jej zwróciæ na nie uwagê.Dopóki Marande o nich nie wspomina³a, dopóty istnia³a bodaj nadzieja, ¿e jeszcze nie uklêkli przed al'Thorem.Wsparli kiedyœ roszczenia Morgase wobec tronu i mogli to uczyniæ raz jeszcze, je¿eli taka wola Œwiat³oœci.Niemal¿e ca³kowicie bezlistny las przeszed³ w trakt z mocno ubitej ziemi i poprowadzi³ ich dalej na po³udnie, w kierunku Amadoru.Zalesione odcinki przeplata³y siê z zagajnikami i le¿¹cymi od³ogiem polami, domami krytymi strzech¹ i stodo³ami pobudowanymi w sporej odleg³oœci od drogi.T³umy zd¹¿aj¹cych t¹ drog¹ ludzi wznieca³y tumany kurzu, przez co Morgase musia³a os³oniæ twarz jedwabn¹ chust¹, mimo i¿ pospiesznie uskakiwali na pobocze, ledwie dostrzegli zbli¿aj¹c¹ siê do nich tak liczn¹ grupê uzbrojonych ludzi zakutych w zbroje.Niektórzy nawet umykali miedzy drzewa albo przeskakiwali przez p³oty i dalej uciekali po polach.Bia³e P³aszcze nawet na nich nie spogl¹da³y i nie pojawi³ siê w zasiêgu wzroku ¿aden farmer, który pogrozi³by piêœci¹ albo krzykn¹³ coœ w stronê intruzów, którzy wdarli siê na jego pole.Kilka farm sprawia³o wra¿enie porzuconych, nie by³o nigdzie widaæ ani kur, ani byd³a.Wœród ludzi na drodze, tu i ówdzie, widzia³o siê wóz ci¹gniony przez wo³y, cz³owieka prowadz¹cego kilka owiec, gdzie indziej m³od¹ kobietê, która pêdzi³a stadko gêsi; wszyscy zaliczali siê do miejscowych.Napotyka³o siê te¿ takich, którzy dŸwigali na ramieniu tobo³ek albo wypchan¹ torbê, wiêkszoœæ jednak¿e mia³a puste rêce; wêdrowali przed siebie, sprawiaj¹c wra¿enie, ¿e ca³kiem nie maj¹ pojêcia, jaki w³aœciwie jest cel ich wêdrówki [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.