Index Jordan Robert Kolo Czasu t 4 cz 2 Ten Ktory Przychodzi Ze Switem Jordan Robert Kolo Czasu t 2 cz 1 Wielkie Polowanie Jordan Robert Kolo Czasu t 6 cz 2 Czarna Wieza Jordan Robert Kolo Czasu t 6 cz 1 Triumf chaosu rozdzial 28 rozdzial 06 (20) 858 (5) ENTER.1996 2001 143 14 style (4) |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .Le¿¹c w ³o¿u poœrodku komnaty zdecydowa³am: musimyzaatakowaæ natychmiast.Nie mamy wyboru.Trzech zwiadowców kry³o siê na skraju lasu.Z ich pozycjiznakomicie by³o widaæ przeciwleg³y skraj pola i gêstekrzewy.W tych w³aœnie zaroœlach kry³ siê oddzia³ armiiksi¹¿êcej.Po chwili zwiadowcy bez szmeru przeczo³gali siêdo ty³u i dopiero po kilkunastu metrach podnieœli siê ipobiegli.Pó³ godziny póŸniej meldowali o tym, co widzieli.Po drugiej stronie pola obozowa³o oko³o dwudziestu setek¿o³nierzy.Prawie po³owa z nich dosiada³a koni.Nie by³ towiêc uzbrojony mot³och, lecz dobrze zorganizowana armia.Prawdopodobnie wiêkszoœæ konnych to najemnicy.Dowodzi³ nimimê¿czyzna na karym koniu w czarnej zbroi.Nic nie wskazywa³ona to, aby siê nas spodziewali, ale pozory mog³y myliæ.Nale¿a³o dzia³aæ bardzo ostro¿nie.Wys³aliœmy na pocz¹tek dwa oddzia³y po piêæ setekprowadzone przez dziesiêcioosobowe grupy zwiadowców.Oddzia³y mia³y za zadanie okr¹¿yæ wroga i zaatakowaæ od ty³u.Ka¿dy z innej strony.Porozumiewaliœmy siê za pomoc¹ ptaków.Tak w³aœnieprzesy³a³yœmy naszym wojownikom wiadomoœci i rozkazy.Wypuszczenie stada bia³ych go³êbi mia³o oznaczaæ sygna³ doataku.I wszystko posz³oby doskonale i zgodnie z planem, gdybynie dowódca przeciwnika.Razem ze swym wojskiem by³ ju¿prawie pokonany, gdy stanê³am z nim oko w oko.Tylko nachwilê.By³o w nim coœ znajomego.Tyle ¿e niemal natychmiastznikn¹³.Chwilê póŸniej zobaczy³am go na czele ma³egooddzia³u próbuj¹cego przebiæ siê przez nasze szeregi.Tenmê¿czyzna by³ jak wichura.R¹ba³ wszystko, co podesz³o mupod rêkê.Ju¿ wiedzia³am, kim jest.Pole by³o us³ane trupami.Wraz z dowódc¹ umknê³o oko³ostu wojowników.Reszta le¿a³a u naszych stóp.Nikt nie liczy³ na to, ¿e pokonaliœmy wroga.Tak naprawdêby³ to dopiero pocz¹tek wielu wiêkszych i mniejszych bitew.Ci¹gnê³y siê ponad rok.Amathe wycieñczona wiecznymipodchodami nie rusza³a siê ju¿ z zamku.Ja by³am w swoim¿ywiole.Bardzo oddali³yœmy siê od siebie.Jednak tkwi³o wemnie przekonanie, ¿e po tym wszystkim wrócimy jakoœ donormy.Wreszcie nadszed³ koniec.Zdecydowa³yœmy, ¿e jedynymwyjœciem jest atak na twierdzê ksiêcia.Tylko to mog³opo³o¿yæ kres tej wojnie.Zaczê³o siê podobnie niewinnie jak pierwsza bitwa.Szalazwyciêstwa nie chcia³a siê jednak przechyliæ na ¿adn¹stronê.Równina otaczaj¹ca zamek zmieni³a siê w bagno.Ziemia nasi¹knê³a krwi¹.Wraz z kilkoma wojownikami nakoniach przebijaliœmy siê w kierunku krêgu, w któregocentrum znajdowa³ siê ksi¹¿ê Ber.Liczyliœmy, ¿e jego œmieræwp³ynie niekorzystnie na poddanych.Znajdowaliœmy siê tu¿-tu¿, kiedy stan¹³ przede mn¹ czarny wojownik.By³am na toprzygotowana.Wyci¹gnê³am z pochwy przy siodle drugi miecz.Ten sam, który odebra³am zdrajcy.Ale czarny wojownik niezwróci³ nawet na mnie uwagi.Kilka uderzeñ i moja grupale¿a³a pod kopytami w³asnych koni.Zamachnê³am siê.W tejsamej chwili odwróci³ siê i uchyli³.Jednak go dosiêgnê³am.Tak szczerze, to tylko drasnê³am.I znów natychmiastznikn¹³.Paruj¹c ciosy atakuj¹cych zastanowi³am siê, co ja bymzrobi³a na jego miejscu.Olœnienie sprawi³o, ¿e o ma³o niespad³am z konia pod uderzeniem topora innego napastnika.Odruchowo zaatakowa³am.K¹tem oka zobaczy³am jeszcze, jakmê¿czyzna z toporem pada z rozp³atan¹ g³ow¹ i po chwilipêdzi³am przez t³um walcz¹cych ludzi krzycz¹c, aby atakowaæksiêcia, który najwyraŸniej by³ niemal zupe³nie odporny naciosy.Kierowa³am siê do zamku i cudownej istoty, któr¹ tamzostawi³am prawie bezbronn¹.Œciga³am bestiê w zbroi gotow¹zrobiæ wszystko dla zwyciêstwa.Bitwa zaczê³a siê o œwicie.Kiedy dotar³am do zamku, by³oju¿ po³udnie nastêpnego dnia.Zd¹¿y³am nadrobiæ trochêczasu, bo martwego konia czarnego wojownika minê³am dwiegodziny wczeœniej ni¿ pad³ mój.Nie zwa¿a³am naniebezpieczeñstwo.Popêdzi³am do komnat Amathe.Zobaczy³amj¹ le¿¹c¹ na ³o¿u.Jeszcze ¿y³a.Zd¹¿y³am zauwa¿yæ jedynie cieñ.Automatycznie zas³oni³amsiê mieczem.To uratowa³o mi ¿ycie.Gigantyczne szponyledwie drasnê³y moj¹ szyjê.Upad³am na pod³ogê, skrêcaj¹csiê z potwornego, piek¹cego bólu, który przep³ywa³ falamiprzez ca³e cia³o.Krzyknê³am pierwsze s³owo, któreprzemknê³o mi przez g³owê:- Ojcze!To go zatrzyma³o.- Domyœli³aœ siê.Masz wiêcej mojej krwi ni¿ którekolwiekmoje dziecko.Jaka szkoda, ¿e musisz umrzeæ - chwyci³ mnieza kark, przyci¹gn¹³.Nie nosi³ ju¿ he³mu.Zobaczy³am jegotwarz, która do tej pory stoi mi przed oczami.Wola³abymtego nie widzieæ.Pomyœla³am, ¿e jeœli kiedyœ mam takwygl¹daæ, to wolê ju¿ nie ¿yæ.- Dlaczego, ojcze?- Danwo temu, nawet nie pamiêtam kiedy, czarownica, któr¹potraktowa³em odpowiednio do jej pozycji, przepowiedzia³a, ¿ekiedyœ zginê z rêki w³asnej córki.Jesteœ jedn¹ z niewielu,które do¿y³y tak póŸnego wieku.Wszystkie moje córkiskoñczy³y ¿ycie, przed³u¿aj¹c moje.Przecie¿ sama wiesz, ¿enajlepszym po¿ywieniem jest dla nas krew naszej rasy.-Mówi³ za du¿o.Tak, to zawsze by³o nasz¹ wad¹.Lubiliœmymówiæ o sobie.- Mam wielu synów.Dobrze mi s³u¿¹.Ty niebêdziesz mia³a tej okazji - przysun¹³ siê bli¿ej.Nagleuœwiadomi³am sobie, ¿e mam sztylecik.Ma³y posrebrzanydrobiazg, prezent od Amathe.Zabawka, ale mo¿e zraniæ.Powiedzmy, ¿e siê uda³o.Maleñka ranka wywo³a³a wybuchœmiechu.- Czy naprawdê myœlisz, ¿e mo¿esz mnie zabiæ? - spyta³ zezdumieniem.- Tak - odpowiedzia³am i najszybciej, jak umia³am,wypowiedzia³am formu³ê.Wepchnê³am go w tunel przestrzenny.Bez wyjœcia.A mój ojciec nie maj¹c nic z cz³owieka, niemóg³ korzystaæ z zaklêæ rz¹dz¹cych przestrzeni¹.Rzuci³am siê w stronê Amathe.¯y³a, ale jej serce s³ab³o.- Amathe - szepnê³am.- Bêdziesz jeszcze ¿yæ.Wieczniejak ja.- Nie chcê.Ty te¿ bêdziesz taka jak on.- Proszê, musisz mnie wys³uchaæ.- Nie - i by³o to ostatnie jej s³owo.Ostatni raz mia³aracjê.Ja te¿ nie chcia³am staæ siê potworem.Wkrótce niemog³abym znieœæ jej widoku.Wsta³am.Nie p³aka³am.Ju¿ nie umia³am.Stanê³am przyoknie i patrzy³am, jak z daleka nadchodz¹ moje pobitewojska.Bez dowódcy nie mieli szans.Wiedzia³am ju¿, co muszê zrobiæ.Wiedzia³am równie¿, kimjest Ber i wielu innych kr¹¿¹cych po œwiecie niby-ludzi.¯yj¹cych wiecznie.Ci¹gle zmieniaj¹cych imiona.Moi bracia.Plaga.Zgin¹ wszyscy.Zgin¹ z mojej rêki.Totylko kwestia czasu.Magdalena KowalczykMAGDALENA KOWALCZYKUrodzi³a siê w 1973 r.w £odzi.Studentka I rokuarchitektury Politechniki £Ã³dzkiej.W krêgu fantastyki oddzieciñstwa - w jej rodzinnym domu nie by³o ksi¹¿ek innegorodzaju.W "Kwestii czasu" znajdziecie Pañstwo bardzociekaw¹ i groŸn¹ bohaterkê - swoistego antywiedŸmina wspódnicy, równie¿ z mieczem, a na dodatek z wampirzymi k³amii pazurami - oraz têg¹ porcjê babskiej, feministycznejdrapie¿noœci i zaciek³oœci, co w polskiej fantastycerzadkie.(Ja tu nie robiê kampanii reklamowej feminizmowi,ja tu - proszê kolegów - organizujê demonstracjêostrzegawcz¹: dziewuchy podnosz¹ g³owy!!!).O sobie pisze Magdalena tak: Czasem mo¿e za bardzouto¿samiam siê z moj¹ bohaterk¹, ale raczej wyjê do ksiê¿ycani¿ gryzê.Moim hobby oprócz ksi¹¿ek jest historia sztuki irysunek.(mp) [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||