Index rozdzial 07 (91) 141 07 (10) rozdzial 07 (286) rozdzial 07 (268) rozdzial 07 (162) rozdzial 07 (228) rozdzial 07 (153) rozdzial 07 (230) rozdzial 07 (101) rozdzial 07 (267) |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .Tym razem jednak czu³em siê jakoœ wzmocniony i atakowa³em wiedz¹c, ¿e siê przebijê.Dokona³em tego i pozosta³ ju¿ tylko jeden krótki ³uk.Te ostatnie trzy kroki mog¹ byæ najtrudniejsze.To tak, jakby Wzorzec pozna³ id¹cego tak dobrze, ¿e nie chce go wypuœciæ.Walczy³em z nim, a kostki bola³y mnie jak pod koniec biegu.Dwa kroki.Trzeci.Koniec.Stojê nieruchomo.Dyszê i dr¿ê.Spokój.Zniknê³y wy³adowania.Zniknê³y iskry.Jeœli to nie zmy³o rezonansów b³êkitnych kamieni, to nie wiem, co mog³oby tego dokonaæ.A teraz.raczej za chwilê.mogê siê udaæ gdzie zechcê.Z tego miejsca, w tej chwili wszechmocy, mogê nakazaæ Wzorcowi, by przetransportowa³ mnie dok¹dkolwiek, a on spe³ni mój rozkaz.Szkoda marnowaæ tak¹ szansê, ¿eby - powiedzmy - zaoszczêdziæ sobie wchodzenia po spiralnych schodach i drogi do pokoju.Nie.Mia³em inne plany.Za chwilê.Poprawi³em ubranie, przeczesa³em palcami w³osy, sprawdzi³em broñ i ukryty Atut, odczeka³em, by przycich³ dudni¹cy puls.Luke odniós³ swe rany w bitwie pod Twierdz¹ Czterech Œwiatów, walcz¹c z by³ym przyjacielem i sprzymierzeñcem Daltem, najemnikiem i synem Desacratrix.Dalt nie interesowa³ mnie, chyba ¿e jako potencjalna przeszkoda, poniewa¿ teraz podobno pracowa³ dla w³adcy Twierdzy.Ale nawet uwzglêdniaj¹c ró¿nicê czasu, pewnie zreszt¹ niewielk¹, widzia³em go wkrótce po walce z Lukiem.A to dowodzi³o, ¿e przebywa³ w Twierdzy, kiedy dotar³em do niego przez Atut.W porz¹dku.Spróbowa³em je przywo³aæ: moje wspomnienie komnaty, w której zobaczy³em Dalta.By³o niezbyt dok³adne.Jakie jest minimum danych, wymagane przez Wzorzec, by zadzia³aæ? Wyobrazi³em sobie fakturê kamiennej œciany, kszta³t niewielkiego okna, skrawek wytartego gobelinu, sitowie rozrzucone na pod³odze; kiedy Dalt siê przesun¹³, za jego plecami pojawi³a siê niska ³awa i sto³ek, nad nimi pêkniêcie na œcianie.i kawa³ek pajêczyny.Uformowa³em obraz mo¿liwie precyzyjnie.I zapragn¹³em siê tam przenieœæ.Chcia³em byæ w tym miejscu.I by³em.Odwróci³em siê szybko z d³oni¹ na rêkojeœci miecza, ale by³em w komnacie sam.Dostrzeg³em ³Ã³¿ko, broñ na œcianie, ma³e biurko i kufer.¯adna z tych rzeczy nie mieœci³a siê w polu widzenia, kiedy po raz pierwszy przelotnie zobaczy³em ten pokój.Œwiat³o dnia pada³o przez ma³e okienko.Stan¹³em przy jedynych drzwiach i d³ugo nas³uchiwa³em.Panowa³a cisza.Uchyli³em je odrobinê - otwiera³y siê w lewo - i wyjrza³em na d³ugi, pusty korytarz.Pchn¹³em drzwi dalej.Na wprost by³y schody w dó³.Po lewej œlepy mur.Wyszed³em i zamkn¹³em drzwi.Pójœæ w dó³ czy na prawo? Po obu stronach korytarza by³y okna, wiêc przysun¹³em siê do najbli¿szego - po prawej - i wyjrza³em.Przekona³em siê, ¿e jestem niedaleko rogu prostok¹tnego dziedziñca.Naprzeciw i z obu stron sta³y po³¹czone budynki.Pozostawa³o wolne wyjœcie jedynie po prawej stronie, dalej ode mnie.Zdawa³o siê, ¿e prowadzi na drugi dziedziniec, gdzie nad dachami wyrasta³a jakaœ bardzo wielka budowla.Dostrzeg³em mo¿e z dziesiêciu ¿o³nierzy ustawionych przy wejœciach, ale nie sprawiali wra¿enia wartowników.To znaczy, zajmowali siê czyszczeniem i reperacj¹ sprzêtu.Dwaj byli mocno obanda¿owani.Mimo to, wiêkszoœæ mog³aby szybko stan¹æ w gotowoœci.Na drugim koñcu dziedziñca le¿a³y jakieœ dziwaczne szcz¹tki.Wygl¹da³y jak po³amany latawiec i coœ mi przypomina³y.Postanowi³em ruszyæ korytarzem.Uzna³em, ¿e w ten sposób dojdê do budynków po przeciwnej stronie i prawdopodobnie bêdê móg³ zajrzeæ na nastêpny dziedziniec.Wolno ruszy³em naprzód, uwa¿aj¹c na wszelkie podejrzane dŸwiêki.W ca³kowitej ciszy dotar³em a¿ do rogu i przystan¹³em, nas³uchuj¹c czujnie.Niczego nie us³ysza³em, wiêc zrobi³em krok naprzód i zamar³em.Tak samo jak cz³owiek siedz¹cy na parapecie okna po prawej stronie.Mia³ na sobie krótk¹ kolczugê, skórzany he³m, skórzane spodnie i buty.Ciê¿ki miecz wisia³ mu u boku, ale w rêku trzyma³ sztylet i najwyraŸniej robi³ sobie manicure.Zdawa³ siê nie mniej zaskoczony ode mnie, kiedy gwa³townie odwróci³ g³owê.- Coœ za jeden? - zapyta³.Wyprostowa³ siê i opuœci³ rêce, jakby chcia³ odepchn¹æ siê od parapetu i wstaæ.K³opotliwa sytuacja dla nas obu.By³ chyba stra¿nikiem [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||