Index przedwiosnie2 przedwiosnie zeromski przedwiosnie4 wiatr zeromski przedwiosnie3 nawlosc zeromski Stefan Żeromski Powieœć z końca XVIII i poczštku XIX wieku Stefan Żeromski Przedwioœnie Daniken Erich Z powrotem do gwiazd Cizia Zyke Sahara abc.com.pl 6 Chalker Jack L Poszukiwanie Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .By³y tajemnic¹niedocieczon¹, do której dusza jak do skoñczonej formy swojego szczêœcia w têsknociewzdycha³a.O zmierzchu panna Joanna czêstokroæ przychodzi³a do parku z jedyn¹ teraz uczennic¹swoj¹, pann¹ Wand¹.Tam przypadkowo spotyka³y doktora Tomasza.Chodzili we trójkê wciemnych alejach, rozmawiaj¹c o rzeczach obojêtnych, naukowych, artystycznych,spo³ecznych.By³ w tym szczególny urok, ¿e prawie nie widywali swych twarzy ani oczu.Tylko ciemnepostaci, ciemne osoby, ciemne istoty, jakby same dusze.Tylko z dŸwiêku g³osu moglipoznawaæ wzajemnie upragnione marzenia.Czasami, z rzadka, spotykali siê w towarzystwiei wówczas, gdy usta tak samo jak w parku wymawia³y obojêtne frazesy, oczy prowadzi³yinn¹ rozmowê, pe³n¹ zapytañ, odpowiedzi, próœb, wyznañ i obietnic, rozmowêstokroæ wymowniejsz¹ ni¿ s³owna.Judym by³ jakby szalony na sam¹ myœl, ¿e zobaczy swoj¹ "narzeczon¹".Takj¹ mianowa³ w myœlach, chocia¿ nigdy jeszcze nie wyjawi³ jej ani swojej mi³oœci,ani proœby o rêkê.A gdy móg³ widzieæ te oczy, w których uœmiecha³ siê zrozkosz¹ cudowny wdziêk mi³oœci, zdawa³o mu siê, ¿e krew zaczyna wyp³ywaæ z jegoserca, ¿e s³odka œmieræ na podobieñstwo fali oceanu otacza go i niesie do stóp tegozjawienia.Radoœæ i s³odycz tych obcowañ by³a tak niezrównana, ¿e nawet wszelkie¿¹dze cielesne t³umi³a.Judym nie pragn¹³ panny Joasi jako kobiety, nigdy z niej w marzeniu nie zdziera³ szatdziewiczych.Pachn¹ce dymy b³êkitne otoczy³y j¹ i zas³ania³y od myœlipo¿¹dliwych.Nade wszystko, nad piêknoœæ, dobroæ i rozum kocha³ w niej swoj¹ czyjej mi³oœæ, ów zaklêty wirydarz, gdzie cz³owiek wchodz¹cy zdobywa³ nadziemsk¹zdatnoœæ pojmowania wszystkiego.Dr¿a³ na sam¹ myœl, ¿e jeœli tej ³aski niebios,któr¹, Bóg jeden wie dlaczego, zobaczy³ na swej drodze, dotknie siê wol¹, jeœliwyci¹gnie rêkê i zechce ujrzeæ lepiej to coœ zaziemskie, to ono zginie natychmiast.Amyœl o znikniêciu szerzy³a w nim zimno œmierci.I tak ci¹gle p³ynê³y w jego sercudwie strugi: têsknota i trwoga.Gdy przypatrywa³ siê wykwintnej i delikatnej postacipanny Joasi, stawa³a mu w oczach, jak nieod³¹czne widmo, suterena z ulicy Ciep³ej.Wszystko zdobyte znika³o.Pamiêta³ o swojej rodzinie rzemieœlniczej, o ciotce, którago wychowa³a, o towarzyszach jej zabaw.Zdawa³o mu siê, ¿e skulony, obdarty, g³odnyi zdeptany, stoj¹cy na samym brzegu upodlenia, jest w ciemnej izbie piwnicznej.I otozstêpuje po schodach ciemna osoba.S³ychaæ cichy szelest jej sukien, pachn¹cy szmerjej nadejœcia.Z wolna schodzi, zatrzymuje siê na ka¿dym g³azie.Niesie w oczachdalekowidz¹cych przedziwne pos³annictwo swojej mi³oœci.Wolno mu na ni¹ patrzeæ, ale jeœli siê dŸwignie i przemówi jedno s³owo b³agalne,jeœli dotknie jej rêki wyci¹gniêtej, to wówczas nast¹pi coœ przeczuwanego, coœ, coczyha, co czeka cierpliwie i wlepionymi oczyma patrzy na ka¿de postanowienie.Pewnego dnia w drugiej po³owie czerwca Judym szed³ do jednej z odleglejszych wiosek.Zumys³u skraca³ sobie drogê, id¹c na prze³aj œcie¿kami, dla prêdszego za³atwienia"wizyty" i powrotu jeszcze przed zachodem s³oñca.Œcie¿ka sz³a nad brzegiem rzeki, która u jednego krañca rozleg³ej ³¹ki w doliniemiêdzy dwoma p³askowzgórzami, wi³a siê wœród zaroœli.Dró¿ka ta, kryj¹ca siê wcieniu drzew, wyciœniêta na miêkkim gruncie, by³a tylko z wierzchu obeschniêta, ag³¹b jej ugina³a siê jeszcze pod nog¹.Naokó³ by³y trawy, wikle i rokity.Judymszed³ prêdko, z rêkami w kieszeniach i oczyma spuszczonymi, nic prawie doko³a siebienie widz¹c, gdy wtem na zakrêcie drogi zobaczy³ pannê Joannê.W pierwszej chwili by³tak oszo³omiony, ¿e nawet siê z ni¹ nie przywita³.Szed³ kilka kroków myœl¹c otym, czy ona czeka³a tu na niego, czy to mo¿e jest sen.Nie zdziwi³by siê wcale, gdyby znik³a w powietrzu jak mg³a znad ³¹ki.Nie czu³tak¿e szczêœcia.Spogl¹da³ na jej twarz blad¹, pomiêszan¹ i obojêtnie zauwa¿y³,¿e jej prosty nosek z tej strony widziany jest jakiœ inny.Po niejakiej chwilidomyœli³ siê wreszcie, ¿e to jest jakby cud.Nie bêdzie czeka³ na ni¹ w parku,nie bêdzie spieszy³ do chorych, nie bêdzie skraca³ sobie godzin pozostaj¹cych dozmierzchu ró¿nymi sposobami, bo ona tu jest z nim razem, sama jedna.By³ w tym nawetpewien jakby zawód.- Pani na spacer?.- rzek³ czuj¹c w tej samej chwili, kiedy mówi³ te wyrazy, ¿epostêpuje jak zupe³ny, ordynarny g³upiec, bo przecie ta chwila, która mija, jestnajwa¿niejsz¹ i bêdzie pamiêtn¹ w ca³ym ¿yciu.Ale zaraz po sekundzie tegoprzeœwiadczenia nadesz³o zapomnienie o wszystkim i obojêtnoœæ taka zupe³na, jakbykto poprzedzaj¹ce wra¿enie przysypa³ worem piasku.- Ja chodzê tutaj co dzieñ,je¿eli, rozumie siê, deszcz nie pada.- odpowiedzia³a panna Joanna.Judym wiedzia³, ¿e sk³ama³a.Wiedzia³, ¿e przysz³a w to miejsce pierwszy raz idlatego, ¿eby go spotkaæ.S³owa jej s³ysza³ dobrze, ale zdawa³o mu siê, ¿eprzychodz¹ z jakiejœ oddali.Nie rozumia³ ich zreszt¹, zajêty radoœci¹ patrzenia wjej serce.- A panna Wanda?- Wanda o tej porze jeŸdzi konno z panem plenipotentem.- Pani nie jeŸdzi konno?- Owszem.Bardzo lubiê.I niegdyœ, niegdyœ.mój Bo¿e.Teraz ju¿ nie mogê.Muszê mieæ troszkê, tyl¹ odrobinkê wady serca czy czegoœ takiego, bo ka¿daprzeja¿d¿ka nabawia miê bólu tu w³aœnie, gdzie bije to przebrzyd³e.Mam póŸniejbezsennoœæ.Judym, s³ysz¹c te s³owa, uczu³ w swym sercu literalny, fizyczny ból i taki ¿al, takiniezgruntowany, bezbrze¿ny ¿al, ¿e musia³ œcisn¹æ zêby, aby nie wybuchn¹æp³aczem.- Dlaczegó¿ siê pani nie poradzi³a jakiego dobrego lekarza w Warszawie? - Ech!.Dobry lekarz nie poradzi na takie rzeczy.A zreszt¹, kto by tam zwraca³ uwagê.Nie jeŸdziæ konno - to taka ³atwa rzecz dozrobienia.- To nie jest wcale wada serca i ani cienia choroby w tym nie ma.- mówi³ zuœmiechem.- Zwyczajne, najzwyczajniejsze zmêczenie.Organizm nieprzyzwyczajony.- Mój organizm?-.Pod wp³ywem forsownego wysi³ku ulega na czas pewien wyczerpaniu.Mo¿e by³obydobrze, gdyby siê pani przemog³a i jakie dwa, a nawet trzy razy w tygodniu bezzmêczenia, rzecz prosta, jeŸdzi³a na tej siwce.- Tak pan myœli?- Naprawdê.Pani musi przeœlicznie wygl¹daæ na koniu.Powiedzia³ to zdanie bez chwili namys³u i faktycznie bez wiadomoœci, jaki sens maj¹ tes³owa.- A to dopiero terapia! - rzek³a panna Joanna nie patrz¹c na niego.Z³oty uœmieszek,najpiêkniejszy z uœmiechów, otoczy³ jej twarz jakby blaskiem s³onecznym.Brwi i wargidrgnê³y weso³o.Judym przez chwilê daremnie czeka³, a¿ usta powiedz¹ wyrazskrzydlaty, który chowa³ siê w tym przeœlicznym uœmiechu.Nik³y rumieniec jak zorzap³yn¹³ po jej policzkach.- Proszê pana - mówi³a rumieni¹c siê coraz bardziej - pan jeŸdzi³ czasami tramwajemna Ch³odn¹ czy na Waliców?- JeŸdzi³em.Rozumie siê.A dlaczego siê pani pyta?- Tak siê tylko pytam.Kilka razy widzia³am pana jad¹cego w tamt¹ stronê.By³ panwówczas troszkê inny, nie taki jak teraz.Mo¿e zreszt¹ w cylindrze tak siê panwydawa³.To by³o ze trzy lata temu, a mo¿e nawet wiêcej [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||