Index Stefan Żeromski Powieœć z końca XVIII i poczštku XIX wieku Stefan Żeromski Ludzie bezdomni Opowieœć Przedwigilijna vol IV by Arkadiusz Szynaka Opowieœć Przedwigilijna vol II by Arkadiusz Szynaka przedwiosnie4 wiatr zeromski Pod redakcją Charlesa E. Skinnera Psychologia wychowawcza (2) Szklarski Alfred 2 Tomek na Czarnym Ladzie Rytuał abc.com.pl 7 306 33 (3) |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .Wejœcie gospodarza, a zw³aszcza ten jegoposêpny toast, przerwa³o tañce.Czêœæ towarzystwa przechodzi³a do salijadalnej, gdzie by³y przygotowane arcysmaczne zak¹ski.W tym to czasie paniWielos³awska podesz³a majestatycznie do panny Wandy Okszyñskiej, bez s³owaujê³a j¹ pod rêkê i poprowadzi³a przez ci¿bê osób.Wanda Okszyñskaby³a najpewniejsza, ¿e ta przepotê¿na w jej mniemaniu dama widzia³a swoimjaœnie wielmo¿nym sposobem na wskroœ jej myœli, uczucia, haniebne zamys³y iobmierz³e ¿¹dze, a teraz wyprowadza j¹ do drzwi tego pa³acu, w celuwypchniêcia poza spo³ecznoœæ ludzk¹, na dziedziniec ciemny i pe³en starychfurmanów z batami.Tymczasem pani Wielos³awska przyprowadzi³aeks-pensjonarkê znacznie bli¿ej - do klawiatury czarnego, drogocennegofortepianu, który sta³ na ma³ym podwy¿szeniu w rogu salonu.Tu „panidziedziczka” posadzi³a pannê Wandziê na okr¹g³ym taborecie i szepnê³ajej do ucha tonem nie znosz¹cym sprzeciwu, rozkazuj¹cym i w³adczym:- Zagrasz, co umiesz najlepiej.Ale ¿ebym siê za ciebie niepotrzebowa³a wstydziæ! Uwa¿aj, ¿ebyœ miê nie skompromitowa³a! Rozumiesz!Pomyœl sobie, co za osoby ciê s³uchaj¹.Masz graæ œwietnie, jak umiesznajlepiej.Pomódl siê cicho i graj!- Rozumiem, proszê pani dziedziczki, ale nie wiem, czypotrafiê.- szepnê³a panna Wanda.Po³o¿y³a rêce na bia³ych klawiszach tego œwietnegofortepianu i trwo¿nie uderzy³a w nie raz, drugi.Pos³ysza³a dŸwiêkidoskona³ego instrumentu.Te poszczególne dŸwiêki wpad³y w ni¹ iprzelecia³y wskróœ, niczym œwiat³o rozpraszaj¹ce ciemnoœci.Zapomnia³a otym, ¿e jej s³uchaj¹ tak morowe osoby, zapomnia³a nawet o tym, ¿e jest wtak nadzwyczaj du¿ym salonie, pe³nym znakomitego pañstwa.Sama natychmiastprzeistoczy³a siê w coœ innego ni¿ przed chwil¹ - w czarodziejskiej muzykiinstrument bo¿y.Ju¿ nie dr¿a³a tym dr¿eniem wielkim, przera¿eniemdziewczyñskim na myœl, i¿ „osoby” s³uchaæ bêd¹ muzyki jej, o którejwartoœci w³aœnie absolutnie zw¹tpi³a.Us³yszawszy duszê swej duszy,muzykê, wyzby³a siê zalêknienia.Odesz³a od niej martwota r¹k.Poczu³aznane jej, swoje w³asne, szczególniejsze zimno w krzy¿u i w koñcach palcówu nóg - jakoby narzêdzie swej si³y, któr¹ ju¿ w³ada³a do woli.Wyprostowa³a siê.Zasiad³a lepiej, niczym królowa na majestacie.W³osy jejprzebieraæ siê zdawa³, podnosiæ i miotaæ w górê ogieñ niematerialny.Wca³ej istocie z minuty na minutê rozpoœciera³a siê, œwiadoma swej potêgi,w³adza duszy, widz¹ca od pierwszej do ostatniej nuty ca³oœæ mistrzowskiegodzie³a, które przed sob¹ dostrzeg³a.Palce jej sta³y siê podobnymi do tychchybkich i potulnych m³otków, obitych zamszow¹ skór¹, które w ruch wprawia³awewn¹trz czarnego pud³a - do tych demonów wybiegaj¹cych ze swej nicoœci,a¿eby wed³ug jej woli oddaæ swój g³os i znowu zapaœæ siê w nicoœæ.Peda³ czeka³ na jej s³ab¹ stopê, a¿eby podwy¿szaæ pieœñ i a¿ do dnaotch³ani dosiêgn¹æ g³osem bezdennych wyrzeczeñ basu.Nieœmia³a iniezdecydowana panienka sta³a siê zuchwa³ym duchem, który siê wa¿y nawalkê z przemo¿nymi uczuæ potêgami.Jak tajemniczy ptak, który na stosie zmirry sam siê pali³ i z popio³Ã³w w³asnych odm³odzony powstawa³, tak samow duszy jej polataæ zacz¹³ radosny feniks mi³oœci, wielobarwny, zrodzony nastosie ze wszystkich jej uczuæ, którego lotu nikt z ludzi przewidzieæ niezdo³a.Ona jedna zna³a dok³adnie lot tego wielobarwnego nietoperza zczerwonymi na tle g³owy piórami.Ona jedna œledzi³a go w ciemnoœci ioddawa³a jego loty, bieg jego wysoko i nisko, tu¿-tu¿ i daleko.Gra³apieœñ piêknemu, na po³y znanemu m³odzieñcowi, w którym siê, jak to mówi¹,na œmieræ zakocha³a.Opowiada³a tonami mistrza nieœmiertelnego dziejemi³oœci swej, wszystkie udrêki i treœæ swego cierpienia, skrytki i zau³kiuczuæ, przesmyki ich i przejœcia tajne, do³y jej ciemne i straszliwe orazniebiosa radoœci roztoczone nad g³ow¹, gdy on siê zbli¿a.Gra³a spó³mi³oœnicy,Karolinie, wyznanie nienawiœci i g³êbokie, straszliwe ostrze¿enie.Gdy panna Wanda graæ zaczê³a, w jedn¹ z ostatnich sonatBeethovena wk³adaj¹c swe uczucia, a na salach powsta³o znaczne zamieszanie -jedne bowiem osoby wchodzi³y, a inne wychodzi³y, te siada³y, a tamtet³oczy³y siê we drzwiach - nastrêczy³a siê w³aœnie najstosowniejszachwila.Pani Laura skinê³a lekko brwiami w stronê Cezarego i nie patrz¹cwiêcej w jego stronê wysz³a niepostrze¿enie z sali balowej.On, zamiasts³uchaæ inkantacji muzyki, która go przyzywa³a i wabi³a, wyszed³ chy³kiemw innym, co prawda, ni¿ pani Laura kierunku, lecz d¹¿¹c do tego samego,wskazanego mu celu.By³y jednak oczy, które wyœledzi³y to obopólne wyjœciekochanków, aczkolwiek wyszli ró¿nymi drzwiami.Karolina Szar³atowiczówna,która ¿y³a w stanie nieustaj¹cej euforii, pewna, jak zapisa³, ¿e Cezaryjej sprzyja, boæ tyle razy z rozkosz¹ j¹ ca³owa³, œledz¹c¹ niczymnajbystrzejszy szpieg i najzmyœlniejszy detektyw ka¿de jego spojrzenie,dojrza³a ze strasznym zdumieniem, raz, drugi, trzeci, dziesi¹ty, setnyspojrzenia jego oczu zwrócone na piêkn¹ wdowê.Poczê³a œledziæ uœmiechyi spojrzenia tamtej.I wszystko wypatrzy³a.Nie s³ysz¹c s³ysza³a wyrazy, któredo siebie w tañcu szeptali.Zrozumia³a owo drgnienie brwi pani Laury.Spostrzeg³a, jak on siê wymkn¹³ z sali.Cios katowski mieczem w szyjê, uderzenie zbója no¿em wserce, nie porazi³yby tak jej duszy jak to odkrycie.Zlecia³a ze swejtarpejskiej ska³y.To by³o coœ gorszego ni¿ zrabowanie jej rodzinnego domuprzez bolszewików.Nie mog³a siê ockn¹æ ze strasznego snu, w który popad³aniespodzianie.Patrzy³a na ludzi œmiej¹cych siê, weso³ych, rozbawionych,jacy byli dooko³a niej przed chwil¹, i nie rozumia³a, gdzie siê podzieli [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||