Index
Philip Jose Farmer Przebudzenie Kamiennego Boga
Christie Agatha Zakonczeniem jest smierc (4)
Dick Philip K Plyncie lzy moje rzekl policjant (3)
Dick Philip K Czlowiek z wysokiego zamku
Dick Philip K Blade Runner (3)
118 13 (8)
Sienkiewicz Henryk Nowele
04 (165)
116 01 (8)
abc.com.pl 7
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pies-bambi.htw.pl

  • [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
    .- Przej¹³em siê ca³¹ spraw¹.Co robi³eœ z Susie w jej pokoju, do jasnej cholery? - Uniós³ rêkê.- Nie mów mi, wiem.Ona ma œwira na punkcie seksu.Nie, nie chcê s³yszeæ ¿adnych szczegó³Ã³w.- Przez chwilê bawi³ siê martw¹ miniaturk¹ Budynku.- Wielka szkoda, ¿e nie zastrzeli³ Susie - mrukn¹³ czêœciowo do siebie.- Z wami wszystkimi jest coœ nie w porz¹dku - powiedzia³ Seth.Belsnor uniós³ kud³at¹ g³owê i spojrza³ na niego.- W jakim sensie?- Nie jestem pewien.To jakiœ debilizm albo coœ w tym81rodzaju.Ka¿dy z was zdaje siê ¿yæ w prywatnym, odseparowanym œwiecie, nie zwracaj¹c uwagi na innych.Zupe³nie jakby.- zastanawia³ siê przez chwilê -jakby ka¿dy chcia³ tylko tego, ¿eby zostawiono go w spokoju.Glen pokrêci³ g³ow¹.- Wcale nie.Wszyscy chcemy siê st¹d wydostaæ.Mo¿e nie ³¹czy nas nic innego, ale to jedno na pewno.-Poda³ Sethowi zniszczony budyneczek.- Zatrzymaj go na pami¹tkê.Morley cisn¹³ go na pod³ogê.- Idziesz jutro z Susie? - zapyta³ Belsnor.- Tak.- Mo¿liwe, ¿e znowu ciê zaatakuje.- Nie interesuje mnie to ani siê tego nie bojê.Myœlê, ¿e mamy do czynienia z aktywnym przeciwnikiem, dzia³aj¹cym na zewn¹trz osiedla.Wydaje mi siê, ¿e to w³aœnie on.albo oni.zabi³ Tallchiefa, niezale¿nie od tego, co ustali³ Babble.- Jesteœ tutaj nowy - powiedzia³ Glen Belsnor.- Tall-chief te¿ by³ nowy, a teraz nie ¿yje.Myœlê, ¿e to ma ze sob¹ coœ wspólnego.Moim zdaniem jego œmieræ mia³a zwi¹zek z nieznajomoœci¹ warunków panuj¹cych na tej planecie.Tak wiêc tobie grozi takie samo niebezpieczeñstwo, ale ca³a reszta.- Uwa¿asz, ¿e nie powinienem iœæ.- IdŸ, jak najbardziej, ale b¹dŸ bardzo ostro¿ny.Niczego nie dotykaj ani nie podnoœ, miej oczy szeroko otwarte.Staraj siê chodziæ tylko za ni¹, nie pchaj siê tam, gdzie ona nie by³a.- Dlaczego nie pójdziesz z nami?- A chcesz, ¿ebym poszed³? - zapyta³ Belsnor, przypatruj¹c mu siê z uwag¹.- Jesteœ teraz naszym przywódc¹.Tak, uwa¿am, ¿e powinieneœ pójœæ.Uzbrojony, ma siê rozumieæ.- Ja.- Belsnor zastanawia³ siê przez chwilê.- Móg³bym na to odpowiedzieæ, ¿e powinienem zostaæ tutaj i zaj¹æ siê napraw¹ nadajnika.Móg³bym powiedzieæ, ¿e zamiast w³Ã³czyæ siê po okolicy, powinieneœ siê skoncentrowaæ na uk³adaniu modlitwy.Jako przywódca muszê wzi¹æ pod uwagê wszystkie aspekty sytuacji.Móg³bym powiedzieæ, ¿e.82- A ja móg³bym powiedzieæ, ¿e twoje „móg³bym powiedzieæ" mo¿e nas wszystkich zabiæ.- Móg³byœ nawet mieæ racjê.- Belsnor uœmiechn¹³ siê do jakichœ swoich skrytych myœli.Uœmiech, w którym nie sposób by³o siê doszukaæ œladu weso³oœci, pozosta³ na jego twarzy, zamieniaj¹c siê w sardoniczne skrzywienie warg.- Powiedz mi, co wiesz o ekologii planety - za¿¹da³ Seth Morley.- ¯yje tu organizm, który nazwaliœmy linem.Z tego, co siê zorientowaliœmy, jest ich piêæ albo szeœæ.Wszystkie bardzo stare.- Co robi¹? Wytwarzaj¹ jakieœ artefakty?- Te s³absze nic nie robi¹, tylko siedz¹ tu i tam, natomiast te silniejsze kopiuj¹.- Kopiuj¹?- Powielaj¹ przedmioty, które siê im przyniesie.Niewielkie przedmioty: zegarki, kubki, maszynki do golenia.- Czy te kopie dzia³aj¹?Belsnor poklepa³ siê po kieszeni kurtki.- Pióro, którego u¿ywam, to kopia.Ale.— Wyj¹³ je i poda³ Morleyowi.- Widzisz, jak siê rozk³ada? - Powierzchnia wiecznego pióra by³a nierówna i chropawa, jakby pokryta py³em.- Bardzo szybko siê zu¿ywaj¹.To bêdzie dzia³a³o jeszcze przez kilka dni, a potem zrobiê sobie nastêpn¹ kopiê z oryginalnego pióra.- Dlaczego?- Dlatego, ¿e mamy ich ma³o, a w tych, które mamy, koñczy siê atrament.- Co z pisaniem tymi skopiowanymi piórami? Czy tekst nie niknie po kilku dniach?- Nie - odpar³ Belsnor, ale nie mia³ zbyt têgiej miny.- Nie jesteœ pewien - stwierdzi³ Seth.Belsnor wsta³, wyj¹³ z kieszeni portfel i przez chwilê przegl¹da³ wydobyte z niego kartki, po czym po³o¿y³ je przez Morleyem.Pismo by³o ciemne i wyraŸne.Do sali wesz³a Maggie Walsh, zobaczy³a ich i podesz³a bli¿ej.- Mogê siê przy³¹czyæ?- Jasne - powiedzia³ odruchowo Belsnor.- WeŸ so-83bie krzes³o.- Zerkn¹³ na Setha, a nastêpnie oznajmi³ spokojnym tonem: - Parê minut temu budyneczek Susie Smart usi³owa³ zabiæ ¿onê Morleya.Nie trafi³, a Morley wyla³ na niego szklankê wody.- Ostrzega³am j¹, ¿e one mog¹ byæ niebezpieczne.- On by³ w porz¹dku - odpar³ Belsnor.- To Susie jest niebezpieczna.W³aœnie t³umaczy³em to Sethowi.- Bêdziemy siê za ni¹ modliæ - oœwiadczy³a Maggie.- A widzisz? - Belsnor zwróci³ siê do Setha Morleya.- Jednak troszczymy siê o siebie.Maggie chce ocaliæ nieœmierteln¹ duszê Susie Smart.- Módlcie siê, ¿eby nie z³apa³a nowego egzemplarza i nie wytresowa³a go tak jak tego.- Wiesz co, Morley? W³aœnie myœla³em sobie nad tym, co ty s¹dzisz o nas - powiedzia³ Glen Belsnor.- W pewnym sensie masz racjê: z nami rzeczywiœcie jest coœ nie w porz¹dku.Ale nie to, co ci siê wydaje.Nasz¹ wspóln¹ cech¹ jest to, ¿e mamy wady.WeŸ na przyk³ad Tallchie-fa: nie domyœli³eœ siê od razu, ¿e lubi zagl¹daæ do butelki? Albo Susie.Jedyne, o czym potrafi myœleæ, to kolejne seksualne podboje.Mogê spróbowaæ zgadn¹æ, co tobie dolega.Jesteœ oty³y, wiêc pewnie jesz za du¿o.Czy ¿yjesz tylko po to, ¿eby jeœæ, Morley? Zada³eœ sobie kiedyœ to pytanie? Babble jest hipochondrykiem, Betty Jo Berm lekomank¹: jej ¿ycie mieœci siê w tych plastykowych fiolkach.Ten dzieciak Tony Dunkelwelt jest prawie ca³y czas w schizofrenicznym transie, który Babble i Frazer nazywaj¹ stuporem katatonicznym.Z kolei Maggie.-Wskaza³ na ni¹ rêk¹.- Maggie ¿yje w iluzorycznym œwiecie modlitw i umartwieñ, s³u¿¹c bogu, który w ogóle siê ni¹ nie interesuje.Widzia³aœ kiedyœ Orêdownika, Maggie? - zapyta³ j¹.Pokrêci³a przecz¹co g³ow¹.- A Chodz¹cego po Ziemi?- Nie - przyzna³a.- Ani Konstruktora - uzupe³ni³ Belsnor.- Albo weŸmy Wade'a Frazer a.Jego œwiat.- A ty? - przerwa³ mu Seth.Belsnor wzruszy³ ramionami.- Ja te¿ mam w³asny œwiat.84- Jest wynalazc¹ - poinformowa³a Morleya Maggie Walsh.- Ale nigdy nie uda³o mi siê niczego wynaleŸæ - rzek³ Glen.- Wszystko, co wynaleziono w ci¹gu ostatnich dwustu lat, pochodzi z wielobran¿owych laboratoriów, gdzie pracuj¹ setki, a nawet tysi¹ce ludzi.Teraz nie ma ju¿ prawdziwych wynalazców.Powiedzmy, ¿e lubiê siê bawiæ w sk³adanie ró¿nych rzeczy z czêœci elektronicznych.Znaczna czêœæ przyjemnoœci, jakiej zaznajê na tej planecie, o ile nie ca³a, bierze siê z montowania obwodów i uk³adów, które nie maj¹ ¿adnego zastosowania.- Sen o s³awie - mruknê³a Maggie.- Wcale nie - zaprotestowa³ Belsnor, krêc¹c g³ow¹.-Próbujê coœ z siebie daæ, nie chcê byæ tylko konsumentem, jak wy wszyscy.— Jego g³os by³ ostry i bardzo powa¿ny.- ¯yjemy w œwiecie stanowi¹cym wynik pracy milionów ludzi, z których zdecydowana wiêkszoœæ ju¿ nie ¿yje, a ¿aden nie doczeka³ siê s³awy ani uznania.Nie obchodzi mnie, czy to, co stworzê, uczyni mnie s³awnym.Zale¿y mi tylko na tym, ¿eby byæ przydatnym i u¿ytecznym, ¿eby zrobiæ coœ, co przyda siê ludzkoœci i na czym bêdzie mo¿na polegaæ, jak na czymœ niezawodnym, co by³o od zawsze, choæby na agrafce.Czy ktoœ wie, kto j¹ wymyœli³? Nikt, a mimo to korzystaj¹ z niej ludzie w ca³ej Galaktyce, wynalazca zaœ.- Agrafki zosta³y wynalezione na Krecie - przerwa³ mu Morley.- W czwartym albo pi¹tym wieku przed nasz¹ er¹.- W dziesi¹tym - poprawi³ go Belsnor.- Wiêc jednak ma dla ciebie znaczenie, kiedy i gdzie zosta³y wynalezione.- Kiedyœ niewiele brakowa³o, ¿ebym coœ stworzy³ — ci¹gn¹³ Belsnor.- Uk³ad t³umi¹cy.Móg³ przerywaæ przep³yw elektronów w ka¿dym przewodniku w promieniu mniej wiêcej piêciu metrów.Móg³by siê przydaæ jako broñ, ale zamiast zasiêgu piêciu metrów uda³o mi siê osi¹gn¹æ tylko czterdzieœci piêæ centymetrów.Tak to siê skoñczy³o.Umilk³ i opuœci³ ponuro g³owê, jakby próbowa³ siê schowaæ w nie istniej¹cej skorupie.- I tak ciê kochamy - powiedzia³a Maggie.Belsnor spojrza³ na ni¹.85- Bóg docenia nawet to, nawet próbê, która do niczego nie doprowadzi³a - doda³a.- Zna motywy, jakie tob¹ kierowa³y, a motywy s¹ najwa¿niejsze.- Nie mia³oby ¿adnego znaczenia, gdyby ta ca³a kolonia wymar³a - odezwa³ siê Belsnor.- Nikt z nas niczego z siebie nie daje.Jesteœmy zaledwie paso¿ytami ¿yj¹cymi w organizmie Galaktyki.Œwiat nie wie, co tu robimy, a nawet gdyby wiedzia³, to zaraz by o tym zapomnia³ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.