Index
sienkiewicz ogniemimieczem
Sienkiewicz Henryk Listy z podróży do Ameryki
Henryk Sienkiewicz Ogniem i mieczem
250 15 (2)
Czas Marsa
abc.com.pl 7
Pani Jeziora
Tengu
Issac Asimov Nemesis (2)
Testament matarese'a
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rejestracja.pev.pl

  • [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
    .Maryœ, weŸ ty Czarnego Orlika za mê¿a: on jest ch³op dobry, on ciê nie opuœci.Czarny Orlik, niechybny myœliwiec z Teksasu, który to s³ysza³, zaraz rzuci³ siê na kolana.- Ojcze! pob³ogos³awta - rzek³.- Mi³ujê ja tê dziewczynê jako dolê w³asn¹.Jaæ siê z boremznam i zgin¹æ jej nie dam.Tak mówi¹c patrzy³ sokolimi oczyma na Marysiê jako na têczê, ale ona, pochyliwszy siêku nogom starego, rzek³a:- Nie niewólcie mnie, tatulu! Komu œlubowa³am, tego bêdê albo niczyja.- Komuœ œlubowa³a, tego nie bêdziesz, bo ja go zabijê.Moj¹ musisz byæ albo niczyj¹ -odpowiada³ Orlik.- Zmarniej¹ tu wszyscy, zmarniejesz i ty, jeœli ciê nie poratujê.Czarny Orlik nie myli³ siê: osada marnia³a.Up³yn¹³ znowu tydzieñ i drugi.Zapasy dobiega³ykoñca.Zaczêto biæ byd³o przeznaczone na robotê.Febra rzuca³a siê na coraz noweofiary, ludzie na puszczy zaczêli to przeklinaæ, to wo³aæ wielkimi g³osami do nieba o ratunek.Pewnej niedzieli starzy, parobki, kobiety i dzieci, wszyscy klêkli na murawie i œpiewali suplikacje.Sto g³osów powtarza³o: „Œwiêty Bo¿e, Œwiêty mocny, Œwiêty a nieœmiertelny, zmi³uj35siê nad nami!” Bór przesta³ ko³ysaæ siê, przesta³ szumieæ i s³ucha³.Dopiero gdy pieœñ ucich³a,zaszumia³ znowu, jakby mówi³ groŸnie: „Jam tu król, jam tu pan, jam tu najmocniejszy.”Ale Czarny Orlik, który z borem siê zna³, utkwi³ weñ czarne swe oczy, popatrzy³ nañdziwnie jakoœ, potem rzek³ g³oœno:- Ano, to weŸmiewa siê za bary.Ludzie popatrzyli z kolei na Orlika i otucha jakaœ wst¹pi³a im w serce.Ci, co go znalijeszcze z Teksasu, mieli do niego ufnoœæ wielk¹, bo to by³ myœliwiec nawet w Teksasie s³awny.Ch³op to by³ istotnie w stepach zdzicza³y i silny jak d¹b.Na niedŸwiedzia w pojedynkêchodzi³.W Sant-Antonio, gdzie przedtem mieszka³, wiedziano dobrze, ¿e czasem gdy wzi¹wszykarabin wyszed³ na pustyniê, to po parê miesiêcy w domu go nie bywa³o, a zawsze wraca³zdrów, ca³y.Przezywano go Czarnym, bo tak by³ opalony od s³oñca.Mówiono nawet o nim,¿e na granicy Meksyku rozbija³, ale to nie by³o prawd¹.Przynosi³ tylko skóry, a czasem iskalpy indyjskie, dopóki mu za nie proboszcz miejscowy kl¹tw¹ nie zagrozi³.Teraz w Borowinieon tylko o nic nie dba³ i o nic siê nie troszczy³.Bór mu dawa³ jeœæ i piæ, bór go odziewa³.Gdy wiêc zaczêli ludzie uciekaæ i traciæ g³owy, on zacz¹³ wszystko w rêce braæ i rz¹dziæsiê, jak szara gêœ po niebie, maj¹c za sob¹ wszystkich z Teksasu.Gdy siê po suplikacjach nabór zawzi¹³, ludzie pomyœleli sobie: „Przecie on coœ wymyœli.”Tymczasem zachodzi³o s³oñce.Wysoko miêdzy czarnymi ga³êziami hikor œwieci³a jeszczeczas jakiœ jasnoœæ z³ota, potem sczerwienia³a i gas³a.Wiatr poci¹ga³ ku po³udniowi, gdysiê zmroczy³o.Orlik wzi¹³ karabin i poszed³ do lasu.Noc ju¿ zapad³a, gdy w czarnej dali leœnej ludzie ujrzeli niby wielk¹ gwiazdê z³ot¹, jakobywschodz¹c¹ zorzê lub s³oñce, które ros³o ze straszn¹ szybkoœci¹ rozlewaj¹c krwaw¹ iczerwon¹ jasnoœæ.- Bór siê pali! Bór siê pali! - zaczêto wo³aæ w taborze.Chmary ptactwa podnios³y siê z ³oskotem ze wszystkich stron lasu, krzycz¹c, kracz¹c,œwiergoc¹c.Byd³o w obozie zaczê³o ryczeæ ¿a³oœnie, psy wy³y, ludzie biegali przera¿eni niewiedz¹c, czy nie na nich idzie po¿oga, ale silny wiatr po³udniowy móg³ gnaæ p³omienie tylkood polanki.Tymczasem w dali zab³ys³a druga czerwona gwiazda, potem trzecia.Obie wkrótcezla³y siê z pierwsz¹ i po¿ar hucza³ na coraz wiêkszych przestrzeniach.P³omienie rozlewa³ysiê jak woda, bieg³y po suchych wi¹zaniach lianów i dzikiego wina, trzês³y liœæmi.Wicherwyrywa³ te p³on¹ce liœcie, niós³ je jakby ptaki ogniste dalej i dalej.Hikory pêka³y z hukiem armatnim w p³omieniach.Czerwone wê¿e ognia wi³y siê posmolnym podszyciu puszczy.Syczenie, szum, trzask ga³êzie, g³uche huczenie ognia, pomieszanez wrzaskiem ptactwa i rykiem zwierz¹t, nape³nia³y powietrze.Niebotyczne drzewachwia³y siê niby p³omienne s³upy i kolumny.Poprzepalane na skrêtach liany odrywa³y siê oddrzew i ko³ysz¹c siê strasznie niby jakieœ szatañskie ramiona podawa³y skry i ogieñ od drzewado drzewa.Niebo zaczerwieni³o siê, jakby w nim drugi by³ po¿ar.Zrobi³o siê widno jak wdzieñ.Potem wszystkie p³omienie zla³y siê w jedno morze ognia i sz³y przez las jakby tchnienieœmierci lub gniew Bo¿y.Dym, upa³ i woñ spalenizny nape³ni³y powietrze.Ludzie w taborze, choæ im nie grozi³oniebezpieczeñstwo, zaczêli krzyczeæ i nawo³ywaæ siê wzajemnie, gdy nagle od strony po¿arupokaza³ siê w skrach i blasku Czarny Orlik.Twarz mia³ okopcon¹ dymem i groŸn¹.Gdy go otoczono ko³em, opar³ siê o karabin irzek³:- Nie bêdziecie karczowali.Spali³em bór.Jutro bêdziecie mieli z tej strony pola, ile ktostrzyma.Potem zbli¿ywszy siê do Marysi rzek³:- Musisz byæ moj¹, jakom jest ten, który spali³ bór.Kto tu ode mnie mocniejszy?Dziewczyna zaczê³a dr¿eæ na ca³ym ciele, bo ³una œwieci³a w oczach Orlika i ca³y wyda³jej siê strasznym.36Pierwszy raz od chwili przyjazdu dziêkowa³a Bogu, ¿e Jaœko by³ daleko, w Lipiñcach.Po¿oga tymczasem hucz¹c odchodzi³a dalej a dalej; dzieñ zrobi³ siê chmurny i grozi³deszczem.Œwitaniem niektórzy ludzie poszli obejrzeæ zgliszcza, ale niepodobna by³o zbli¿yæsiê od gor¹ca.Drugiego dnia œre¿oga na kszta³t mg³y zawis³a w powietrzu, tak ¿e cz³owiek cz³owieka okilkanaœcie kroków nie móg³ odró¿niæ.W nocy zacz¹³ padaæ deszcz, który wkrótce przeszed³w straszliw¹ ulewê.Byæ mo¿e, ¿e po¿ar wstrz¹sn¹wszy atmosfer¹, przyczyni³ siê do spêdzeniachmur, ale prócz tego by³a to pora wiosenna, w czasie której na dalszym biegu Missisipitudzie¿ w wid³ach rzeki Arkansas i Czerwonej padaj¹ zwykle ogromne deszeze.Przyczyniasiê do tego i parowanie wód, które w Arkansas pokrywaj¹c w kszta³cie b³ot, ma³ych jezior istrumieni kraj ca³y zwiêkszaj¹ siê na wiosnê z powodu topnienia œniegów w dalekich górach.Ca³a polanka rozmiêk³a i zmieni³a siê stopniowo w wielk¹ sadzawkê.Ludzie, mokn¹c po ca³ychdniach, zaczêli chorowaæ.Niektórzy znów opuœcili osadê pragn¹c siê dostaæ do Clarcsville,ale powrócili wkrótce, przywo¿¹c wieœæ, ¿e rzeka wezbra³a i ¿e przejazd jest niepodobny.Po³o¿enie stawa³o siê straszne, bo od przybycia osadników koñczy³ siê ju¿ miesi¹c,zapasy mog³y siê wyczerpaæ, a dostaæ nowych z Clarcsville by³o niepodobieñstwem.Wawrzonowi tylko i Marysi mniej grozi³ g³Ã³d ni¿ innym, czuwa³a bowiem nad nimi potê¿narêka Czarnego Orlika.Co dzieñ rano przynosi³ im zwierzynê, któr¹ albo strzela³, albo³apa³ we wnyki; na œcianie domu, na której le¿a³ Wawrzon, Orlik ustawi³ swój namiot, bystarego i Marysiê od deszczu zabezpieczyæ.Trzeba by³o przyj¹æ tê jego pomoc, któr¹ prawienarzuca³, i zobowi¹zaæ siê do wdziêcznoœci, bo zap³aty wzi¹æ nie chcia³, jeno rêki Marysinej¿¹da³.- Czy to ja jedna w œwiecie? - wyprasza³a siê dziewczyna.IdŸ, inszej sobie poszukaj, jakoi ja mi³ujê innego.Ale Orlik odpowiada³:- Choæbym kraj œwiata schodzi³, drugiej takiej nie znajdê.Tyœ mi jedna na œwiecie i musiszbyæ moj¹.Co zrobisz, jak ci stary zemrze? Przyjdziesz do mnie, przyjdziesz sama, a ja ciêwezmê jak wilk jagniê, w lasy zaniosê, aleæ nie poŸrê [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.