Index
Bettelheim Bruno Cudowne i pożyteczne O znaczeniach i wartoœciach baœni (10)
02 (639)
Kratochvil Stanisław Psychoterapia Kierunki metody badania (2)
Chalker Jack L Zmierzch przy Studni Dusz
pyl
Eco Umberto Imie Rozy (3)
Drapieżne ptaki
abc.com.pl 9
PIESN (2)
złote wrota
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • onisia85.xlx.pl

  • [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
    .Wzbudzaj¹ce nabo¿n¹ czeœæ medale nie by³y widoczne, bo nie zmieœci³y siê na ekranie.— Panie generale — powiedzia³ Lars.— Jak s¹dzê, posiedzenie Rady jest w toku.Czy mam natychmiast przyjechaæ?— Po co, panie Lars? — mrukn¹³ sardonicznie genera³ Nitz.W taki w³aœnie sposób zwyk³ zwracaæ siê do innych.— Niech mi pan powie, po co.Ma pan zamiar dotrzeæ do nich dziêki pañskiemu darowi jasnowidzenia, czy te¿ za pomoc¹ stukania porozumie siê pan z ich duchami podczas seansu spirytystycznego?— Jacy oni? — powiedzia³ Lars zbity z tropu.— Panie generale, kogo ma pan na myœli?Genera³ Nitz bez s³owa od³o¿y³ s³uchawkê.Lars wpatrywa³ siê w pusty ekran, a w uszach dŸwiêcza³ mu g³os Nitza.Pewnie ¿e wobec sprawy takiej wagi, przysz³o mu na myœl, on, Lars, siê nie liczy.Genera³ Nitz ma teraz inne rzeczy na g³owie.Lars, wstrz¹œniêty, odchyli³ siê do ty³u, by przeczekaæ doœæ ostre l¹dowanie pojazdu, w czasie którego mia³o siê wra¿enie, ¿e pilot bardzo siê œpieszy i pragnie jak najszybciej œci¹gn¹æ statek z nieba.Chwila raczej niestosowna, by przejœæ do obozu Wschodniego Oka, pomyœla³ z przek¹sem.Tamci na Wschodzie s¹ pewnie na skraju za³amania nerwowego, tak samo jak NZ-Z Narbez albo i gorzej.jeœli to prawda, ¿e nie umieœcili satelity na orbicie.A wygl¹da na to, ¿e im wierzymy.Oni zaœ z kolei wierz¹ nam.Bogu dziêki, ¿e przynajmniej do tego stopnia mo¿liwe jest dwustronne porozumienie.Oba bloki bez w¹tpienia sprawdzi³y, czy satelity nie wys³a³a któraœ z drobnych p³otek: Francja, Izrael, Egipt albo Turcja.Okaza³o siê, ¿e nie.A wiêc nikt go nie wys³a³.Q.E.D.Quod est demonstrandum.Lars przeszed³ piechot¹ wietrzne l¹dowisko i przywo³a³ autonomicznego skoczka.— Dok¹d jedziemy, proszê pana lub pani? — spyta³ skoczek, gdy Lars wsiad³ do œrodka.To by³o dobre pytanie.Nie mia³ ochoty jechaæ do firmy Lars Incorporated.Wobec tego, co dzia³o siê na niebie, jego dzia³alnoœæ ekonomiczna by³a spraw¹ nieistotn¹.Nawet praca Rady najwyraŸniej straci³a na znaczeniu.Pewnie zdo³a³by nak³oniæ skoczka, by zabra³ go a¿ do Festung Waszyngtonu, gdzie powinien siê znajdowaæ mimo sarkastycznej uwagi genera³a Nitza.W koñcu jak na to nie patrzeæ by³ cz³onkiem Rady bona fide i kiedy odbywa³o siê jej posiedzenie, zgodnie z prawem powinien byæ obecny.Tylko ¿e.Nie jestem tam potrzebny, uœwiadomi³ sobie.To by³o proste.— Znasz jakiœ dobry bar? — zapyta³ skoczka.— Tak, proszê pana lub pani — odpar³ autonomiczny skoczek.— Ale jest dopiero jedenasta przed po³udniem.Tylko na³ogowi alkoholicy pij¹ o tej porze.— Ale ja siê bojê — powiedzia³ Lars.— Dlaczego, proszê pana lub pani?— Bo o n i siê boj¹ — odpar³ Lars.Moi klienci, pomyœla³.Albo raczej pracodawcy, czy kim tam jest dla mnie Rada.Ich niepokój zgodnie z hierarchicznym porz¹dkiem w³adzy zst¹pi³ z góry i teraz ja go odczuwam.Ciekawe jak w takim razie czuj¹ siê prosapy?Czy ignorancja jest w tej sytuacji w jakiœ sposób pomocna?— Podaj mi wideofon — rozkaza³ pojazdowi.Aparat wysun¹³ siê ze zgrzytem i spocz¹³ na kolanach Larsa, który wykrêci³ numer Maren.— S³ysza³aœ? — zapyta³, gdy jej twarz wreszcie pojawi³a siê na ekranie w postaci szarej miniaturki.Pojazd nie mia³ nawet kolorowego wideofonu.By³ doprawdy przedpotopowy.— Cieszê siê, ¿e zadzwoni³eœ! — rzek³a Maren.— Stacja Greyhound w Topece nadaje cuda niewidy.I to od nich.Niewiarygodne.— To nie pomy³ka? — przerwa³ jej Lars.— Czy to czasem nie oni wys³ali tego nowego satelitê?— Przysiêgaj¹, ¿e nie.Zarêczaj¹.B³agaj¹, byœmy im uwierzyli.Kln¹ siê na Boga.Na matki.Na ziemiê rosyjsk¹.Na co chcesz.To ob³êd: najwy¿ej postawieni urzêdnicy, dwudziestu piêciu cz³onków i cz³onkiñ SeRKeb-u upokarzaj¹ siê.¯adnej godnoœci, ¿adnych oporów.Mo¿e maj¹ coœ na sumieniu; nie wiem.Wygl¹da³a na zmêczon¹; jej oczy przygas³y.— Nie — odpar³ Lars.— Po prostu wy³azi z nich s³owiañska dusza.Trudno poznaæ, kiedy o coœ prosz¹, a kiedy obrzucaj¹ obelgami.Co konkretnie proponuj¹? Czy zwrócili siê bezpoœrednio do Rady i nas pominêli?— Prosto do Festung.Uruchomiono wszystkie linie wideofoniczne.S¹ tak prze¿arte rdz¹, ¿e nie powinny przekazaæ ¿adnego sygna³u, a jednak przekazuj¹.Dzia³aj¹, mo¿e dlatego, ¿e wszyscy po tamtej stronie kabla tak g³oœno krzycz¹.Lars, klnê siê na Boga, jeden z nich autentycznie p³aka³.— W tej sytuacji nietrudno zrozumieæ, dlaczego Nitz od³o¿y³ s³uchawkê.— Rozmawia³eœ z nim? Uda³o ci siê z nim po³¹czyæ? S³uchaj.— Po jej g³osie mo¿na by³o poznaæ, ¿e jest bardzo podekscytowana.— Próbowali umieœciæ w obcym satelicie ³adunek wybuchowy.— Obcy — powtórzy³ oszo³omiony Lars.— I ekipa robotów zniknê³a.By³y zabezpieczone na wszystkie mo¿liwe sposoby i nie ma po nich œladu.— Pewnie zamieni³y siê w atomy wodoru — stwierdzi³ Lars.— To by³o zdecydowane posuniêcie — powiedzia³a Maren.— Lars?— Tak.— Ten sowiecki urzêdnik, który siê pobecza³, by³ z Armii Czerwonej.— Wiesz, co mnie dobija? — rzek³ Lars.— ¯e nagle znalaz³em siê poza nawiasem, jak Vincent Klug.To naprawdê straszne uczucie.— Chcesz coœ robiæ.A tymczasem nawet nie mo¿esz siê pobeczeæ.Skin¹³ g³ow¹.— Lars, czy nie rozumiesz? Wszyscy s¹ poza nawiasem; Rada, SeRKeb, wszyscy.Nikt nie jest w centrum wydarzeñ.Przynajmniej nikt st¹d.Dlatego w³aœnie pad³o ju¿ s³owo „obcy”.To najgorsza rzecz jak¹ kiedykolwiek s³ysza³am! Mamy trzy planety i siedem ksiê¿yców, o których mo¿emy mówiæ „nasze”.A tu nagle.Maren, przygnêbiona, zamilk³a w pó³ zdania.— Mogê ci coœ powiedzieæ?— Mów — zgodzi³a siê.— W pierwszej chwili — rzek³ ochryp³ym g³osem — chcia³em wyskoczyæ.— Jesteœ w powietrzu? W skoczku?Skin¹³ g³ow¹, niezdolny dobyæ z siebie g³osu.— Dobrze.Przyleæ tu, do Pary¿a.Niewa¿ne ile zap³acisz.Przyleæ i wtedy bêdziemy razem.— Nie dolecê — odpar³ Lars.Wyskoczê gdzieœ po drodze, zda³ sobie naraz sprawê.Wiedzia³, ¿e ona równie¿ siê tego domyœli³a.— Pos³uchaj, Lars — rzek³a Maren nie trac¹c g³owy.Zachowa³a w³aœciwy odwiecznej kobiecoœci spokój ducha, nadnaturaln¹ równowagê umys³u, na któr¹ w wyj¹tkowej sytuacji staæ ka¿d¹ kobietê.— Czy mnie s³uchasz?— Tak.— L¹duj.— Dobrze.— Masz jakiegoœ lekarza? Oprócz Todta?— Tylko jego.— A prawnika?— Billa Sawyera.Znasz go.To ten facet z g³ow¹ jak jajo.Ale w kolorze o³owiu.— Œwietnie — rzek³a Maren.— Wyl¹duj przy jego biurze.Niech ci zredaguje nakaz s¹dowy.— Nic nie rozumiem.Przy niej poczu³ siê znowu jak ma³y ch³opiec, pos³uszny, ale zdezorientowany.Stoj¹cy wobec spraw, które przerastaj¹ jego w¹t³e si³y.— Do Rady trzeba skierowaæ nakaz s¹dowy — powiedzia³a Maren.— Który zobowi¹¿e Nitza do wpuszczenia ciê na salê obrad.Lars, masz do tego œwiête prawo.Mówiê powa¿nie.Masz œwiête prawo wejœæ do sali konferencyjnej w kremlu i braæ udzia³ w podejmowaniu wszystkich decyzji [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.