Index Zelazny Roger Amber 07 Krew Amberu rozdzial 07 (91) 141 07 (10) rozdzial 07 (286) rozdzial 07 (268) rozdzial 07 (162) rozdzial 07 (228) rozdzial 07 (153) rozdzial 07 (230) 18 (414) |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Okręciłem szmatą nos iusta, zanim usiadłem, by czekać.Później, o zmroku, wieś poweselała.Oczywiściewiedźma czarowała i wszystko będzie dobrze.Dym z ognisk zgęstniał i pożółkł.Kiedy zapadła noc, tubylcza wioska, otoczona zewsząd mrocznym lasem, jaśniałarównym blaskiem.Moje myśli zwróciły się ku znikomości i małości każdej lampywobec ogromu ziemskich ciemności.Świeca w nocy, ogień w zimie, życie migocące wwieczności to pali się, to gaśnie na zawsze. Ale zmorzył mnie sen, nim zdołałem wyczerpać wszystkieargumenty. Następnego dnia wieś wyglądała jakodrodzona.Nawet zrudziałe słomiane strzechy błyszczały jak złoto.Więc uczyniłacud.Teraz będzie miała czas dla siebie. Dwaj żołnierze pełnili wartę od wczorajszego wieczoru, aostatniej nocy, patrolując krańce wsi, nawet zatrzymali się na chwilę poddrzewem, na którym siedziałem.Ukryłem moją klacz o pół mili od wsi, wopuszczonej chacie, lecz dziś wieczorem umieściłem ją blisko, by mieć ją podręką.Tejże nocy, kiedy jeden z żołnierzy w czasie obchodu wszedł na wzgórze,zawołałem go cicho po imieniu. Skamieniał.Wyjaśniłem mu szybko, kim jestem, ale gdywyszedłem z ukrycia, żołnierz wyciągnął miecz i wybałuszył oczy. - Nie jestem leśnym demonem - powiedziałem.Potemzastanowiłem się, czy nie zaniepokoił się z innego powodu, może wiedział coś oknowaniach, o które oskarżył mnie Drako.Pomyśleć, że tu i teraz musiało dojśćdo czegoś takiego.Potrzebowałem świadka.Spojrzałem na żołnierza, który powolizasalutował. - Czy wyleczyła wszystkich? - zapytałem, dodając na jegoużytek: - Zafra. - Tak - odrzekł.- To.warto było zobaczyć. - Jestem tego pewny.A jak się czuje dziecko? Zauważyłem, iż poczyna nabierać przekonania, że Drako mimowszystko mnie wysłał.- Doskonale - oświadczył. - Ale ona opuszcza wieś razem z dzieckiem - zacząłem.Nigdynie przypuszczałem, iż odważy się zrealizować swoje zamiary we wsi, tak jak nieuczyniła tego w mieście, mimo władzy, jaką tam miała.- Czy to dziś wieczorem? - No cóż, jest ta staruszka, zdaje się, że ona nie chceopuścić swojej chaty. - Zafra ci tak powiedziała? - Tak i oświadczyła, że sama tam pójdzie.To niedalekostąd.Nie wzięła lektyki i zabrała ze sobą tylko Karusa.To niegroźne.Cidzikusi są przyjaźnie nastawieni. Urwał, widząc wyraz mojej twarzy. Zapytałem: - Czy już poszła? - Tak, Skorusie.Może godzinę temu. Inną drogą ze wsi? Ale przecież obserwowałem, wytężałemwzrok - bez rezultatu.Czarami można zdziałać wszystko. - I dziecko jest z nią - nalegałem. - Och, Eunike mówi, że ona nigdy nie rozstaje się zdzieckiem. - Do licha z Eunike.- Skrzywił się, patrząc na mnieniepewnie.- Posłuchaj - rzekłem i podzieliłem się z nim moimi podejrzeniami.Nie przypomniałem, że dziecko było w połowie człowiekiem Wschodu, sprawami,blaskiem i grzechami zbyt niesamowitymi, by o nich mówić.Powiedziałem syn Drakai nie wspomniałem o ofierze.Wyjaśniłem, że istnieje szansa, iż Zafra zechceokaleczyć dziecko na cześć swoich bogów.Żołnierz był wstrząśnięty i nie chciałw to uwierzyć.Własna matka.? Odparłem na to, że dla jej podobnych nie jest toczyn haniebny.Mogła nie patrzeć na to tak jak my.Kiedy tak dyskutowaliśmy,serce waliło mi jak młotem, a zimny pot oblewał ciało.Wreszcie żołnierz zgodziłsię ze mną, że powinniśmy pójść w to miejsce i zobaczyć.Karus był tam i napewno odwiódłby ją od popełnienia tak ohydnego czynu.Zapytałem, gdzie też miałaznajdować się chata owej staruszki i oczy zaszły mi mgłą ulgi, kiedy okazałosię, iż jest to ta sama rudera, w której ubiegłej nocy ukryłem konia.Odwróciłemsię, by tam pobiec, i rzuciłem przez ramię: - Nie mieszka w niej żadnastaruszka.Od dawna jest opuszczona. Obaj zwyciężaliśmy w zimowych wyścigach i dotarcie namiejsce nie zabrało nam wiele czasu.Pomyślałem, że jakiś bóg zaprowadził mnietam, abym poznał ukształtowanie terenu.Drzewa rosły gęsto jak trawa, chata ztrudem mieściła się między nimi, a przed wejściem ujrzałem odsłonięty placyk, naktórym niegdyś przebywało ptactwo domowe.Docierało tu światło księżyca, aleniemal nigdzie więcej.Można było wpaść na nią w ciemności.A poza tymczarownica oświetliła dla mnie scenę.Gdy przedzieraliśmy się między ostatnimidrzewami, zobaczyłem, że przed wejściem do rozwalonej chaty pali się ogień,pulsując posępną czerwienią. Karus stał oparty o drzewo.Oczy miał szeroko otwarte i niewidzące.Mój towarzysz potrząsał nim i syczał na niego, lecz Karus był gdzieśdaleko.Oddychał i serce jego biło normalnie, ale to wszystko. - Zaczarowała go - powiedziałem.Dzięki niech będą Marsowii Ojcu Jowiszowi, że to uczyniła.Z miejsca potwierdzało to moje podejrzenia.Widziałem, że mój świadek również tak myśli.Podeszliśmy cichaczem izatrzymaliśmy się z dala od wyłomu w linii drzew, spoglądając w dół. Potem zapomniałem o moim towarzyszu.Zapomniałem, że loswreszcie uśmiechnął się do mnie.To co zobaczyłem, skupiło całą moją uwagę. Przypominało to piec chlebowy z majaków w namiocie kupca,lecz ten był otwarty z góry i miał kształt kotła.Zbudowała go z cegieł zniewypalonej gliny, wygładzonych i w jakiś sposób zmienionych.We wnętrzu piecapłonął ogień mieniący się cudownymi barwami rubinów i złota [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||