Index Zelazny Roger Amber 07 Krew Amberu rozdzial 07 (91) 141 07 (10) rozdzial 07 (286) rozdzial 07 (268) rozdzial 07 (162) rozdzial 07 (228) rozdzial 07 (153) rozdzial 07 (230) Wizerunek zła |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Spojrzałem na żołnierza, który powolizasalutował. - Czy wyleczyła wszystkich? - zapytałem, dodając na jegoużytek: - Zafra. - Tak - odrzekł.- To.warto było zobaczyć. - Jestem tego pewny.A jak się czuje dziecko? Zauważyłem, iż poczyna nabierać przekonania, że Drako mimowszystko mnie wysłał.- Doskonale - oświadczył. - Ale ona opuszcza wieś razem z dzieckiem - zacząłem.Nigdynie przypuszczałem, iż odważy się zrealizować swoje zamiary we wsi, tak jak nieuczyniła tego w mieście, mimo władzy, jaką tam miała.- Czy to dziś wieczorem? - No cóż, jest ta staruszka, zdaje się, że ona nie chceopuścić swojej chaty. - Zafra ci tak powiedziała? - Tak i oświadczyła, że sama tam pójdzie.To niedalekostąd.Nie wzięła lektyki i zabrała ze sobą tylko Karusa.To niegroźne.Cidzikusi są przyjaźnie nastawieni. Urwał, widząc wyraz mojej twarzy. Zapytałem: - Czy już poszła? - Tak, Skorusie.Może godzinę temu. Inną drogą ze wsi? Ale przecież obserwowałem, wytężałemwzrok - bez rezultatu.Czarami można zdziałać wszystko. - I dziecko jest z nią - nalegałem. - Och, Eunike mówi, że ona nigdy nie rozstaje się zdzieckiem. - Do licha z Eunike.- Skrzywił się, patrząc na mnieniepewnie.- Posłuchaj - rzekłem i podzieliłem się z nim moimi podejrzeniami.Nie przypomniałem, że dziecko było w połowie człowiekiem Wschodu, sprawami,blaskiem i grzechami zbyt niesamowitymi, by o nich mówić.Powiedziałem syn Drakai nie wspomniałem o ofierze.Wyjaśniłem, że istnieje szansa, iż Zafra zechceokaleczyć dziecko na cześć swoich bogów.Żołnierz był wstrząśnięty i nie chciałw to uwierzyć.Własna matka.? Odparłem na to, że dla jej podobnych nie jest toczyn haniebny.Mogła nie patrzeć na to tak jak my.Kiedy tak dyskutowaliśmy,serce waliło mi jak młotem, a zimny pot oblewał ciało.Wreszcie żołnierz zgodziłsię ze mną, że powinniśmy pójść w to miejsce i zobaczyć.Karus był tam i napewno odwiódłby ją od popełnienia tak ohydnego czynu.Zapytałem, gdzie też miałaznajdować się chata owej staruszki i oczy zaszły mi mgłą ulgi, kiedy okazałosię, iż jest to ta sama rudera, w której ubiegłej nocy ukryłem konia.Odwróciłemsię, by tam pobiec, i rzuciłem przez ramię: - Nie mieszka w niej żadnastaruszka.Od dawna jest opuszczona. Obaj zwyciężaliśmy w zimowych wyścigach i dotarcie namiejsce nie zabrało nam wiele czasu.Pomyślałem, że jakiś bóg zaprowadził mnietam, abym poznał ukształtowanie terenu.Drzewa rosły gęsto jak trawa, chata ztrudem mieściła się między nimi, a przed wejściem ujrzałem odsłonięty placyk, naktórym niegdyś przebywało ptactwo domowe.Docierało tu światło księżyca, aleniemal nigdzie więcej.Można było wpaść na nią w ciemności.A poza tymczarownica oświetliła dla mnie scenę.Gdy przedzieraliśmy się między ostatnimidrzewami, zobaczyłem, że przed wejściem do rozwalonej chaty pali się ogień,pulsując posępną czerwienią. Karus stał oparty o drzewo.Oczy miał szeroko otwarte i niewidzące.Mój towarzysz potrząsał nim i syczał na niego, lecz Karus był gdzieśdaleko.Oddychał i serce jego biło normalnie, ale to wszystko. - Zaczarowała go - powiedziałem.Dzięki niech będą Marsowii Ojcu Jowiszowi, że to uczyniła.Z miejsca potwierdzało to moje podejrzenia.Widziałem, że mój świadek również tak myśli.Podeszliśmy cichaczem izatrzymaliśmy się z dala od wyłomu w linii drzew, spoglądając w dół. Potem zapomniałem o moim towarzyszu.Zapomniałem, że loswreszcie uśmiechnął się do mnie.To co zobaczyłem, skupiło całą moją uwagę. Przypominało to piec chlebowy z majaków w namiocie kupca,lecz ten był otwarty z góry i miał kształt kotła.Zbudowała go z cegieł zniewypalonej gliny, wygładzonych i w jakiś sposób zmienionych.We wnętrzu piecapłonął ogień mieniący się cudownymi barwami rubinów i złota.Od patrzenia nańnie bolały oczy ani nie zachodziły mgłą.Czarownica stała po drugiej stroniepieca, trzymając dziecko na rękach.Oboje, zdawało się, świecili, a jej ciemnaszata i włosy, czarny prostokąt drzwi, mroczny las i sama noc, stały się miękkiejak aksamit.Często widuje się dziewczynę z dzieckiem na ręku, gdy przyprzenośnym piecyku albo ognisku miesza w garnku, lub wrzuca w płomienie jeszczejedną gałązkę czy szyszkę.Lecz w złotych ramionach czarownicy złote dzieckowyciągało rączki do płomieni.A z jej dłoni kapał jakiś niewidzialny olejek,którego nie mogłem dostrzec, lecz wyczuwałem wyraźnie. Nie była sama.Inni zgromadzili się przy jej ognisku [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||