Index Foster Alan Dean Tran ky ky 01 Lodowy Kliper Chalker Jack L Swiaty Rombu 01 Lilith Waz w trawie Zelazny Roger Amber 01 Dziewieciu Ksiazat Amberu Dav Chmielewska Joanna Wielki diament T 1 (3) K. J. Yeskov Ostatni Wladca Pierscienia Woods Stuart Strefa zamknieta 20 (27) rozdzial 03 (75) Bolesław Prus Lalka |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .Za p³otem dojrza³ ma³y warsztat, a w nimmechaników w kombinezonach, którzy snuli siê ospale z narzêdzia-mi.Wszed³ za ogrodzenie, trochê pokrêci³ siê po terenie, a¿ zauwa¿y³mê¿czyznê, którego ubranie by³o wyp³owia³e i upstrzone mnóstwemkieszonek na œruby, sztyfty i trzpienie.Instynkt kaza³ mu podejœædo niego.W niespe³na dziesiêæ minut, przy minimum wyjaœnieñ, sprawa zo-sta³a za³atwiona — po zeszlifowaniu numerów silnika jaguar mia³przepaœæ gdzieœ w pó³nocnej Afryce.Kluczyki osadzone w srebrze, z monogramem, odda³ za szeœæ ty-siêcy franków, co stanowi³o jedn¹ pi¹t¹ ceny samochodu Chamfor-da.Potem z³apa³ taksówkê J kaza³ siê wieŸæ do lombardu, ale nie dorenomowanego, gdzie zadawano by du¿o pytañ.Polecenie by³o jasne—to Marsylia.Trzydzieœci minut póŸniej sprzeda³ z³otego perregauxai za osiemset fraków naby³ seiko.Zegarek by³ odporny na wstrz¹sy —praktycznoœæ okreœla wartoœæ.Nastêpny przystanek: niewielki dom towarowy w po³udniowej czê-œci Cannebiere.Z pó³ek i wieszaków wybra³ ubranie, zap³aci³, dopa-sowa³ je w przymierzalni i wyrzuci³ Ÿle le¿¹c¹ bluzê wraz ze spodniami.Z wystawy na piêtrze kupi³ miêkk¹, skórzan¹ walizkê i umieœci³w niej chlebak oraz trochê zapasowej odzie¿y.Spojrza³ na swój nowyczasomierz; dochodzi³a pi¹ta.Pora rozejrzeæ siê za dobrym hotelem.Praktycznie bior¹c, nie spa³ od kilku dni, a musia³ odpocz¹æ, nabraæsi³ przed spotkaniem na rue Sarrasin, w knajpie ,,Le Bouc de Mer",gdzie poczyni przygotowania do innego, o wiele wa¿niejszego spotka-nia — tego w Zurychu.Le¿a³ na ³Ã³¿ku i gapi³ siê w sufit, na którego g³adkiej powierzchnitañczy³y nieregularne refleksy ulicznych latarñ.Noc nad Marsyli¹zapad³a nagle, a wraz z ciemnoœci¹ przysz³o nieokreœlone poczuciewolnoœci, jak gdyby mrok by³ ogromnym, grubym pledem t³umi¹cymostre œwiat³o s³oñca, które obna¿a³o zbyt wiele i zbyt szybko, l znówdowiadywa³ siê czegoœ o sobie: noc¹ czu³ siê lepiej ni¿ za dnia; ni-czym na wpó³ zag³odzony kot pewniej wychodzi³ na ¿er w ciemnoœci.Lecz odkry³ w tym i sprzecznoœæ, gdy¿ podczas d³ugich miesiêcyw tle de Port Noir ³akn¹³ s³oñca, ch³on¹³ je, z utêsknieniem czeka³brzasku pragn¹c, by dzieñ trwa³ wiecznie.Coœ siê z nim dzia³o, zmienia³ siê.Coœ siê ju¿ wydarzy³o.Za sob¹ mia³ doœwiadczenia, które zada-wa³y k³am temu, ¿e lepiej sobie radzi noc¹.Nie dalej jak przed dwu-nastoma godzinami tkwi³ w ³odzi rybackiej na morzu, maj¹c przedoczyma cel podró¿y i ledwie dwa tysi¹ce franków u pasa.Zgodniez wywieszon¹ w hotelowym holu tabel¹ bie¿¹cych kursów dwa ty-si¹ce franków to mniej ni¿ piêæset dolarów amerykañskich.Terazdysponowa³ paroma zestawami niez³ych ubrañ, le¿a³ na ³Ã³¿ku w przy-zwoitym hotelu, a w portfelu od Yuittona, nale¿¹cym do markiza Cham-forda, mia³ dwadzieœcia trzy tysi¹ce franków.Dwadzieœcia trzy tysi¹cefranków.To prawie szeœæ tysiêcy dolarów.Gdzie siê narodzi³, ¿e zdolny jest do takich rzeczy?!Doœæ.' Doœæ.'Rue Sarrasin by³a tak wiekowa, ¿e w innym mieœcie uchodzi³abypewnie za trakt graniczny.Tymczasem ów szeroki, pokryty klinkie-row¹ nawierzchni¹ zau³ek ³¹cz¹cy ulice wybudowane stulecia póŸniejznajdowa³ siê w Marsylii, gdzie staro¿ytnoœæ wspó³istnieje ze sta-roœci¹, ale gdzie staro¿ytnoœæ pospo³u ze staroœci¹ gryzie siê z no-wym.Rue Sarrasin mia³a nie wiêcej ni¿ dwieœcie metrów d³ugoœci —dwieœcie metrów zastyg³ych w czasie zatrzymanym miêdzy œcianamibudynków nabrze¿a, nie oœwietlonych latarniami, chwytaj¹cymi w si-d³a nap³ywaj¹ce z portu mg³y.Rue Sarrasin to ustronna uliczkasprzyjaj¹ca przelotnym spotkaniom tych, którzy swymi konszachta-mi woleli nie k³uæ ludzi w oczy.„Le Bouc de Mer" by³a jedynym Ÿród³em œwiat³a i dŸwiêku.Knajpamieœci³a siê mniej wiêcej poœrodku alei, w dziewiêtnastowiecznymbudynku dawnego urzêdu.Zburzono w nim wiele gabinetów, ¿ebyulokowaæ tam du¿y bar i stoliki; wiele z nich zachowano, by umo¿li-wiæ bywalcom mniej publiczne spotkania.By³ to rodzaj wyzwania, jakinadbrze¿e rzuca³o zacisznym pokoikom, od jakich roi³o siê w restaura-cjach przy Cannebiere; tyle tylko, ¿e wierni swemu statusowi w³aœci-ciele z r-ue Sarrasin nie instalowali w owych przybytkach drzwi, leczzas³ony.Jean-Pierre manewrowa³ miêdzy stolikami, przebijaj¹c siê przezwarstwy tytoniowego dymu, omijaj¹c s³aniaj¹cych siê na nogach ry-baków, pijanych ¿o³nierzy i dziwki o czerwonych twarzach, któreszuka³y tu ³Ã³¿ka na noc, a przy okazji kilku franków.Niby rozgl¹da-j¹c siê za kumplami z za³ogi, raz po raz odchyla³ zas³ony gabinecików,a¿ znalaz³ kapitana ³odzi.Obok niego za sto³em siedzia³ jeszcze ktoœ:chudy mê¿czyzna o bladej twarzy, z oczami œwidruj¹cymi niczymœlepia ³asicy.— Siadaj — rzuci³ groŸnie szyper.— Myœla³em, ¿e bêdziesz wczeœ-niej.— Powiedzia³ pan miêdzy dziewi¹t¹ a jedenast¹ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||