Index
Foster Alan Dean Tran ky ky 01 Lodowy Kliper
Chalker Jack L Swiaty Rombu 01 Lilith Waz w trawie
Zelazny Roger Amber 01 Dziewieciu Ksiazat Amberu
2920 (4)
Karen Horney Neurotyczne OsobowoÂści Naszych Czasów
Droga żelazna
Cizia Zyke Goraczka
Zlecenie Jansona
Koontz Dean R Polnoc
The Redemption of Althalus by Eddings
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Zaczęli schodzić w dół, na drugą stronę.Sforsowawszy przeszkodę,puścili się cwałem przed siebie.Stukot końskich kopyt odbijał sięzwielokrotnionym grzmotem od ścian domów.Jonnie kluczył między budowlami,usiłując wydostać się na otwartą przestrzeń.Łomot kopyt zagłuszał huczeniestwora.Budynki przerzedzały się.Pomiędzy dwoma gmachami po prawej stroniedostrzegł otwartą przestrzeń.Zjechał w bok z traktu i gnał co koń wyskoczy dowolności.    Gdy znalazł się na otwartej przestrzeni, zwolnił.Konie byłyzmordowane.Jechał stępa, aż ponownie złapały oddech.Przez cały czas oglądałsię za siebie.I nagle znów usłyszał huczenie.Przymrużył oczy, czekał wnapięciu.Oto i on!    Owad wypełzł spomiędzy budynków i ruszył wprost na niego.Jonnie puścił konie w galop, ale stwór zbliżał się nieubłaganie, z łoskotemprzemknął obok niego, zatrzymał się w przodzie i zawrócił, blokując drogę.Jonnie zatrzymał się.Patrzył na to coś, obrzydliwe, huczące, połyskujące.Zawrócił konie i pognał w przeciwnym kierunku.Stwór zahuczał głośniej i ruszyłw pościg.Znowu ich wyprzedził i znowu zatrzymał się przed nimi.    Twarz chłopaka ściągnęła się w determinacji.Ścisnął w dłoniWiększą z zawieszonych u pasa maczug, okręcił mocno rzemień wokół nadgarstka ipuścił linkę jucznego konia.Skierował Wiatrołoma w stronę stojącego nieruchomoowada.Zbliżał się do niego, nie spuszczając wzroku ze szczelinowego oka.Zakręcił maczugą, aż zafurczała w powietrzu, i ruszył z impetem przed siebie.Mijając stwora, z całą siłą grzmotnął maczugą prosto w jedno z jego oczu.Hukuderzenia był ogłuszający, ale stworzenie nawet się nie poruszyło.Jonniezwolnił, zawrócił Wiatrołoma na poprzednią pozycję i przygotował się do drugiegoataku.Mierzył wzrokiem odległość, aby precyzyjnie uderzyć w drugie szczelinoweoko.Trącił konia piętą.Wiatrołom rzucił się do przodu.    Wtedy nagle spomiędzy ślepiów stwora wykwitła wielka żółtaplama.Potężny podmuch, zupełnie jak gdyby zadęły wszystkie wichry Wysokiej Górynaraz, uderzył w Jonniego.Koń i jeździec unieśli się w powietrze.A potem obajrunęli na ziemię.13    Na wpół rozbudzony Terl patrzył przed siebie oszołomiony.    Poprzedniego wieczoru ułożył się do snu w pojeździezaparkowanym na przedmieściu.Samo miasto nie budziło w nim zainteresowania.Kilka łyków kerbango pomogło mu zasnąć.O świcie zamierzał ruszyć w stronę gór.Kontynuowanie podróży w ciemnościach nie miało sensu, zresztą mogło byćryzykowne.    Obudziło go gorąco - pojazd nagrzał się w porannym słońcu.Ioto teraz spoglądał wytrzeszczonymi oczami na dziwne stworzenia, znajdujące sięprzed nim na ulicy.Być może obudził go właśnie odgłos ich kroków.Nie miałpojęcia, co to właściwie było.Konie już widział - zawsze wpadały do szybówkopalnianych.Ale nigdy przedtem nie widział konia z dwiema głowami, jedną zprzodu i jedną w środku.Drugie zwierzę miało bardzo gruby tułów, ale drugiejgłowy nie było widać - być może była pochylona.    Zamrugał powiekami i uważniej spojrzał przez opancerzoną szybę.Obydwa zwierzaki właśnie zawróciły i zaczęły się oddalać, więc uruchomił silniki ruszył za nimi.Było oczywiste, że zwierzęta zauważyły, iż je goni.Rzuciłszybkie spojrzenie na stary plan miasta, zastanawiając się, czy nie mógłbyprzemknąć dookoła paru bloków i wyprzedzić je, ale właśnie skręciły w bok.Wiedział, że będą musiały okrążyć budynek.Jeszcze raz spojrzał na plan iumiejscowił właściwą budowlę, którą można było zablokować drogę uciekinierom.    Siła rażenia starego pojazdu nie była co prawda zbyt wielka,ale na pewno wystarczająca.Niewprawną łapą nastawił dźwignię ognia na właściwycel i wcisnął przycisk.Wynik eksplozji był nadzwyczaj zadowalający.Budynekrozsypał się w gruzy, tworząc przeszkodę nie do przebycia.Przesunął dźwignięgazu, objechał blok i skierował pojazd wzdłuż ulicy, skręcił znów i - oto i oni!Miał zdobycz w pułapce.    A potem siedział z rozdziawioną gębą, patrząc, jak zwierzętawspinają się w górę na dymiące gruzowisko i znikają mu z pola widzenia.    Siedział tak przez minutę lub dwie.Właściwie te zwierzęta niemiały wiele wspólnego z wytyczonymi przez niego planami, ale intrygowały go.Nocóż, miał mnóstwo czasu, a polowanie mimo wszystko było polowaniem.Nacisnąłprzycisk i odpalił kapsułę antenową, a gdy zawisła na wysokości trzystu stóp nadziemią, włączył ekran monitora.Zobaczył je pędzące naprzód, kluczące międzybudynkami.Obserwował je, jedząc śniadanie.Skończywszy, wypił mały łykkerbango, włączył napęd i nie spuszczając oczu z monitora, znalazł się wkrótcena otwartej przestrzeni.Zdobycz była przed nim.Przemknął obok zwierząt izablokował im drogę.Zawróciły.Powtórzył manewr.    Wciąż nie wiedział, co to były za stworzenia.Co do jednego niemiał pewności, ale drugie zdecydowanie miało dwie głowy.Pomyślał, że lepiejbędzie nie opowiadać o tym w sali wypoczynkowej bazy.Wykpiono by go.    Patrzył z ciekawością, jak znajdujący się na przodzie zwierzakzatrzymuje się, ujmuje w kończynę kij i rusza w jego stronę.Ciekawość zmieniłasię w osłupienie - to stworzenie miało zamiar go zaatakować.Nie do wiary!    Trzask maczugi o szybę wizjera był ogłuszający, od uderzenia ażzadzwoniło mu w uszach.Ale to nie było wszystko.Natychmiast potem usłyszałtwist wdzierającego się do środka powietrza.Powietrze oszołomiło go, przedoczami zawirowały jaskrawe płaty.Powietrze! Powietrze dostawało się do kabiny!    Stary Mark II rzeczywiście musiał być już bardzo stary.Opancerzone szyby obluzowały się w oprawach.Terl gapił się na nie zniedowierzaniem.Puściła boczna uszczelka.Zaczynał już wpadać w panikę, gdywtem jego wzrok zatrzymał się na napisie ostrzegawczym.W pośpiechu złapałmaskę, nałożył ją i otworzył zawór zbiornika z gazem.Oddychał głęboko.Oszołomienie powoli ustępowało.Zrobił jeszcze trzy głębokie wdechy, abyoczyścić płuca z przeklętego powietrza, i ponownie utkwił wzrok w dziwnymzwierzaku, który wyraźnie szykował się do następnego ataku.    Teraz już musiał coś zrobić.Nie chciał, by zbyt silny odrzutgazów wybuchowych wdarł się do kabiny przez nieszczelną szybę, więc opuściłdźwignię siły ognia na pozycję: "Oszołomienie".Miał nadzieję, że to wystarczy.Zwierzę właśnie rozpoczęło szarżę, więc wcisnął przycisk ognia.Wystarczyło wsam raz.Jony rozjaśniły się oślepiającym blaskiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.