Index
Gdzie jest twój dom, Ziemianinie
Gdzie jest twój dom, Ziemianinie (2)
Saylor Steven Dom Westalek
Christie Ahatha Dom nad kanalem (4)
Christie Ahatha Dom nad kanalem (3)
George Orwell Folwark zwierzęcy (13)
Henryk Sienkiewicz Za chlebem
abc.com.pl 9
rozdzial 06 (63)
Pod redakcją Adama Bilikiewicza Psychiatria (podręcznik dla studentów medycyny)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rejestracja.pev.pl

  • [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
    .Nie wiedzia³, co przerazi³o go bardziej: œwiadomoœæ, ¿e murek mo¿e mu rzeczywiœcie odpowiedzieæ, czy lêk, ¿e mu nie odpowie.Tak naprawdê nie jest mi to do niczego potrzebne.Zastanawia³ siê, dlaczego wczeœniej nie usiad³ lub nie po³o¿y³ siê w cieniu rzucanym przez murek i nie postanowi³ przeczekaæ okresu dzia³ania narkotyku, by w koñcu wróciæ do swego cia³a i wymiaru.Id¹c dalej powtarza³ sobie do znudzenia, ¿e w koñcu dok¹dœ dotrze.Teraz, jak to mówi¹ hipisi, naprawdê jestem nigdzie.Gdy tak szed³ przed siebie, powoli zaczyna³ go dochodziæ z oddali narastaj¹cy g³uchy odg³os, przebijaj¹cy siê przez nu¿¹cy jednostajny szelest owadów uwijaj¹cych siê w ciernistych krzewach.Nie umia³ z niczym skojarzyæ nasilaj¹cego siê dŸwiêku, który coraz bardziej siê wzmaga³, a¿ przeszed³ w g³uchy ³oskot przypominaj¹cy pracê ciê¿kiej maszyny; dochodzi³ spod ziemi.Fenton znowu siê potkn¹³ i przewróci³.Upadaj¹c odniós³ wra¿enie, ¿e ziemia ugiê³a siê pod nim.Tego jeszcze brakowa³o - trzêsienia ziemi.Móg³ siê w³aœciwie czegoœ podobnego spodziewaæ, choæby dlatego, ¿e nic na niej nie ci¹¿y³o, ziemia mog³a sobie pozwoliæ na przeci¹gniêcie siê od czasu do czasu.Powsta³ na równe nogi.£oskot, który teraz dochodzi³ jego uszu, w ¿adnym wypadku nie móg³ byæ omamem s³uchowym.Przypomina³ ryk maszyny, która przed chwil¹ wysz³a spod ziemi.W dalszym ci¹gu Fenton nie widzia³ jednak niczego poza przeklêtym, nie koñcz¹cym siê murkiem.Przypuszcza³, ¿e sytuacja siê zmieni i ¿e nie bêdzie to zmiana na lepsze.Nie pomyli³ siê.W pewnej odleg³oœci przed nim ziemia siê zatrzês³a i wzdê³a; w kilka sekund na oczach Fentona wyros³o wzgórze potê¿nych rozmiarów.Huk rozdzieranej ska³y poprzedzi³ otwarcie wlotu do jaskini, przypominaj¹cego rozdziawion¹ paszczê rekina.Fenton zamar³ w bezruchu i wpatrywa³ siê os³upia³y w czarn¹ plamê jaskini, z której w kilka sekund póŸniej wybieg³a wznosz¹c tumany kurzu rozwrzeszczana sfora ¿elazorów i obra³a kierunek prosto na niego.Przera¿enie sparali¿owa³o go.Nie mia³ dok¹d uciekaæ.Móg³ siê spodziewaæ, ¿e w takim krajobrazie ¿elazory bêd¹ siê czu³y jak u siebie w domu.Bieg³y teraz w jego stronê; czu³ ju¿, jak ich no¿e i zêby rozdzieraj¹ go na kawa³ki.- Szybko! - us³ysza³ chropowaty g³os.- Do œrodka!W tym momencie murek siê wybrzuszy³ i oczom Fentona ukaza³ siê czarny otwór œrednicy oko³o pó³tora metra.Bez chwili namys³u Fenton da³ nura do œrodka.Dopiero wewn¹trz ogarnê³y go w¹tpliwoœci.Nie móg³ przecie¿ byæ pewien, czy i ta jaskinia nie jest wype³niona po brzegi ¿elazorami.Gdy jednak obróci³ siê z myœl¹ o ucieczce, ujrza³ resztki pomarañczowej poœwiaty znikaj¹ce w zatrzaskuj¹cej siê szczelinie wlotu do jaskini.Sekundê póŸniej ogarnê³y go egipskie ciemnoœci. ROZDZIA£ 14Fenton sta³ w gor¹cym zaduchu jaskini, mrugaj¹c oczami i usi³uj¹c przebiæ wzrokiem ciemnoœæ.Nie widzia³ nawet rêki wyci¹gniêtej przed siebie.O tym co siê stanie, gdy zacznie odp³ywaæ z powrotem do w³asnego cia³a, ca³y czas zatrzaœniêty w tej skalnej pu³apce, nie chcia³ nawet myœleæ.Czy to moja osobista neuroza? Te przewijaj¹ce siê koszmary, uwiêzienia.? Poprzednio Findhal uwiêzi³ mnie w skalnej celi.- Czy jest tu ktokolwiek? - zapyta³ na g³os.- Ktokolwiek jest tu - odpowiedzia³ mu chrapliwy, przypominaj¹cy dŸwiêk tarki g³os z g³êbi jaskini, ten sam, który jeszcze na zewn¹trz zaprosi³ go do œrodka.- Poœród w³ochatych roj¹cych nikt ratuj¹cym, pytanie.Dobrym chowanie przed roj¹cymi, pytanie.Ten otoczony jest Cieniem i wyjaœnienie o najœcie, ¿¹danie.Nie wydane pozwolenie na najœcie dla nikogo.Roj¹cy nie prosz¹cymi i nie otrzymuj¹cymi zezwolenia, oczywistoœæ.A teraz Cienie intruzy ze Œwiata Przejœciowego nawiedzaj¹cymi bez zezwolenia.Uprzejma proœba, pozostanie w bezruchu.- Ostatnie polecenie pad³o w chwili, kiedy Fenton spróbowa³ przest¹piæ z nogi na nogê.- Ktokolwiek wie, otoczony nachodz¹cy jest Cieniem, ale ma³e stworzenia nie wiedz¹cymi, boj¹cymi stopy nachodz¹cego.Fenton zamar³ w bezruchu.Zastanawia³ siê, jakiego rodzaju ma³e stworzenia mog³yby siê ukrywaæ w ciemnoœciach.Czy œwiat, w którym teraz przebywa³, móg³ byæ œwiatem ¿elazorów? Nie wydawa³o mu siê.Dziwna niegramatyczna przemowa Kogokolwiek sugerowa³a, ¿e „roj¹cy” nie prosili ani nie uzyskali zezwolenia na „nadejœcie”.Fenton odniós³ wra¿enie, ¿e to, co s³ysza³, by³o tak naprawdê seri¹ myœli, skonceptualizowanych fraz niemo¿liwych do gramatycznie poprawnego przet³umaczenia na normalny jêzyk.Niemniej jednak owa obca istota próbuj¹ca siê z nim skomunikowaæ nie ¿ywi³a chyba wobec niego ¿adnych z³ych zamiarów - bo jak inaczej mo¿na by t³umaczyæ ocalenie go od niechybnej zguby z r¹k ¿elazorów?- Kim jesteœ? - zapyta³ na g³os.- Ktokolwiek jest tu - dosz³a go odpowiedŸ gdzieœ z g³êbi ciemnoœci.- Ktokolwiek nie znaj¹cym odpowiedzi na pytanie.Nachodz¹cy ze Œwiata Przejœciowego zawsze pytaj¹cymi o brzmienie to¿samoœci.Kiedy usi³owa³ odnaleŸæ sens w wypowiedzi Kogokolwiek, Fenton przypomnia³ sobie Krainê Czarów, w której znalaz³a siê Alicja i w której rzeczy nie mia³y imion.Zrozumia³ w tym momencie to, co mu siê nigdy nie zgadza³o w tekœcie Alicji, a dotyczy³o tej¿e semantycznej zmiany.Rzeczy w œwiecie Alicji nie posiadaj¹c imion mia³y równolegle pe³n¹ œwiadomoœæ tego, ¿e ich nie posiadaj¹.Teraz natomiast Fenton komunikowa³ siê z kimœ, kto nie tylko nie mia³ imienia, lecz równie¿ nie by³ w stanie wyobraziæ sobie konceptu jêzykowego, jakim by³o przydawanie indywidualnych imion.Tak te¿ mo¿na by t³umaczyæ niepokój Kogokolwiek, wynikaj¹cy z niezrozumienia pytania: „Kim jesteœ”, które stanowi³o podstawê rozumienia zjawisk przez istoty pochodz¹ce ze Œwiata Przejœciowego.Fentona nurtowa³o pytanie, jak w ogóle by³a mo¿liwa komunikacja miêdzy odrêbnymi istnieniami w jakimkolwiek œwiecie przy pominiêciu podstawowego rozró¿nika w postaci imion w³asnych.S³ysza³ kiedyœ co prawda o jêzyku, który nie mia³ rzeczowników ten przynajmniej nie by³ a¿ tak niezrozumia³y.Znaczenie „roj¹cych” wydawa³o siê oczywiste - chodzi³o z pewnoœci¹ o ¿elazory.Samego Fentona Ktokolwiek skonceptualizowa³ jako „nachodz¹cego”.Powoli Fenton zacz¹³ mówiæ; stara³ siê wyra¿aæ w kategoriach pojêciowych zrozumia³ych dla Kogokolwiek:- Otoczony nachodz¹cy prawdziwie ¿a³uje swego najœcia, bo zamierza³ siê przedostaæ gdzie indziej ni¿ tu, gdzie siê obecnie znajduje.Nie wiem, ale.- Fenton ugryz³ siê w jêzyk uœwiadomiwszy sobie, ¿e zaimki osobowe nie mieszcz¹ siê wœród pojêæ zrozumia³ych dla rozmówcy.- Otoczony nachodz¹cy ¿a³uje, ¿e niepokoi³ jakiekolwiek ma³e stworzenia, lecz by³ nieœwiadomy ich istnienia.- znów przerwa³, by siê poprawiæ: - Nie by³ œwiadomy istnienia czegokolwiek poza murem i g³osem przemawiaj¹cym w ciemnoœci [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.