Index
sienkiewicz ogniemimieczem
Sienkiewicz Henryk Listy z podróży do Ameryki
Henryk Sienkiewicz Ogniem i mieczem
Dav
Brown Dan Kod Leonarda Da Vinci
01 1moj (3)
Andrzej Sapkowski Ostatnie zyczenie (2)
forsyth Upiur Manhattanu
abc.com.pl 9
Kybalion
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rejestracja.pev.pl

  • [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
    .Co dzieñ rano przynosi³ im zwierzynê, któr¹ albo strzela³, albo ³apa³ we wnyki; na œcianie domu, na której le¿a³ Wawrzon, Orlik ustawi³ swój namiot, by starego i Marysiê od deszczu zabezpieczyæ.Trzeba by³o przyj¹æ tê jego pomoc, któr¹ prawie narzuca³ i zobowi¹zaæ siê do wdziêcznoœci, bo zap³aty wzi¹æ nie chcia³, jeno rêki Marysinej ¿¹da³.- Czy to ja jedna w œwiecie? - wyprasza³a siê dziewczyna.- IdŸ, inszej sobie poszukaj, jako i ja mi³ujê innego.Ale Orlik odpowiada³:- Choæbym kraj œwiata schodzi³, drugiej takiej nie znajdê.Tyœ mi jedna na œwiecie i musisz byæ moj¹.Co zrobisz, jak ci stary zemrze? Przyjdziesz do mnie, przyjdziesz sama, a ja ciê wezmê jak wilk jagniê, w lasy zaniosê, aleæ nie poŸrê.Tyœ moja! tyœ jedyna! Kto mi ciê zaprzeczy? Kogo ja siê tu bojê? Niech przyje¿d¿a twój Jaœko: chcê tego!Co do Wawrzona, Orlik zdawa³ siê mieæ s³usznoœæ.Stary chorza³ coraz bardziej, chwilami dostawa³ gor¹czki, mówi³ o grzechach swoich, o Lipiñcach i o tym, ¿e mu Bóg nie pozwoli ich zobaczyæ.Marysia ³zy la³a i nad nim, i nad sob¹.To, ¿e jej Orlik obiecywa³, i¿ byle mu œlubowa³a, to wróci z ni¹ choæby do Lipiniec, by³o dla niej gorycz¹, nie pociech¹.Wróciæ do Lipiniec, gdzie by³ Jaœko, i wróciæ cudz¹ - za nic! Lepiej tu umrzeæ pod pierwszym lepszym drzewem.Myœla³a, ¿e tak skoñczy.Tymczasem nowy dopust mia³ spaœæ na osadê.Deszcz la³ coraz wiêkszy.Pewnej g³uchej nocy, gdy Orlik poszed³ jak zwykle do boru, w taborze rozleg³ siê krzyk przeraŸliwy:- Woda! woda!Gdy ludzie przetarli ze snu oczy, ujrzeli w ciemnoœci, jak okiem siêgn¹æ, jedn¹ bia³¹ p³aszczyznê, pluskaj¹c¹ pod deszczem i ko³ysan¹ wiatrem.Rozpierzch³e i przyæmione œwiat³o nocy po³yskiwa³o stalowo na za³amaniach i zmarszczkach fali.Od strony brzegu, gdzie stercza³y pniaki, i od spalonego lasu s³ychaæ by³o szum i chlupotanie nowych fal, p³yn¹cych jakoby z pêdem wielkim.Krzyk powsta³ w ca³ym obozie.Kobiety i dzieci zaczê³y siê chroniæ na wozy, mê¿czyŸni biegli co sil w nogach na zachodni¹ stronê polanki, gdzie drzewa nie by³y wyciête.Woda dochodzi³a im zaledwie do kolan, ale wzbiera³a szybko.Szum od strony lasu powiêksza³ siê i miesza³ z okrzykami trwogi, z nawo³ywaniem imion i proœbami o ratunek.Wkrótce wiêksze zwierzêta zaczê³y siê cofaæ pod parciem fali z miejsca na miejsce.Znaæ by³o, ¿e gwa³townoœæ pr¹du zwiêksza siê.Owce sp³ynê³y i ¿a³osnym beczeniem wzywa³y na pomoc, póki nie znik³y, niesione w stronê drzew.Deszcz la³ jak z cebra i ka¿da minuta stawa³a siê coraz straszliwsza.Daleki szum zmienia³ siê w ogromny gwar i huk rozwœcieczonych fal.Wozy zaczê³y dr¿eæ pod ich uderzeniem.Znaæ by³o, ¿e to nie zwyk³y zalew deszczowy, ale ¿e rzeka Arkansas i wszystkie jej dop³ywy musia³y wylaæ.By³a to topiel, rwanie drzew z korzeniami, ³amanie lasów, groza, rozpêtanie siê ¿ywio³Ã³w, ciemnoœæ, œmieræ.Jeden z wozów, stoj¹cy najbli¿ej spalonego lasu, przewróci³ siê.Na rozdzieraj¹cy krzyk: "Ratunku!" zamkniêtych w nim kobiet, kilka ciemnych postaci mêskich rzuci³o siê z drzew, ale fala porwa³a ratuj¹cych, okrêci³a i ponios³a w las na zgubê.Na innych wozach chroniono siê na p³Ã³cienne dachy.Deszcz szumia³ coraz wiêkszy, coraz wiêksza ciemnoœæ pada³a na tê mroczn¹ ³¹kê.Chwilami belka jaka z uczepiona ludzk¹ postaci¹ przemknê³a, rzucana w górê i na dó³, chwilami ciemny kszta³t zwierzêcia lub cz³owieka, czasem rêka wysunê³a siê z wody i zapad³a w ni¹ na zawsze.Coraz wœcieklejszy huk wód zg³uszy³ wszystko: i ryki ton¹cych zwierz¹t, i wo³ania: "Jezu! Jezu! Maria!" Na ³¹ce potworzy³y siê wiry i koliska, wozy nik³y.A Wawrzon i Marysia? Ta œciana domu, na której stary ch³op le¿a³ pod Orlikowym namiotem, uratowa³a ich na razie, bo sp³ynê³a jak tratwa.Fala okrêci³a j¹ woko³o ca³ej polanki i ponios³a w stronê lasu, tam uderzy³a ni¹ o jedno drzewo, o drugie i wepchn¹wszy wreszcie w ³o¿ysko strumienia ponios³a w dal i ciemnoœæ.Dziewczyna, klêcz¹c przy starym ojcu, podnosi³a rêce do nieba, wzywaj¹c je na ratunek; ale odpowiada³y jej tylko uderzenia fali d¿d¿ystej, gnanej wiatrem.Namiot zerwa³o.a i sama tratwa mog³a rozbiæ siê co chwila, bo i przed ni¹ i za ni¹ p³ynê³y pnie powyrywanych drzew, które mog³y j¹ zgnieœæ lub podwa¿yæ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.