Index Pod redakcjš Charlesa E. Skinnera Psychologia wychowawcza (14) Kurcz Ida Pamięć, uczenie się, język (14) Frankl Viktor E. Psychoterapia dla każdego (14) rok 2027 14 16 (3) Zbigniew Nienacki Pan Samochodzik i Wyspa Zloczyncow Szatański Wirus Krotoschin Huna Jeschke Wolfgang Ostatni dzien stworzenia (2) rozdzial 9 Jones J V Kolczasty wieniec |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] . - Niech pan mnie zrobipierwszorzêdnym pianist± - powiedzia³ a zostanêprzekonany. Gallegher nastêpnie znów zadzwoni³ dotelewizji i uda³o mu siê skontaktowaæ z Joey Mackenzie, piêkn±, jasnow³os±pianistk±, która ostatnio b³yskawicznie podbi³a serca nowojorczyków inatychmiast zosta³a zaanga¿owana do telewizji.Joey powiedzia³a, ¿e przyjdzierano.Gallegher musia³ j± d³ugo namawiaæ, ale wspomnia³ o tylu rzeczach, ¿ezainteresowanie dziewczyny osi±gnê³o stadium gor±czki.Wygl±da³o na to, ¿ekojarzy³a naukê z czarn± magi±, a obie sprawy j±interesowa³y. Powiedzia³a, ¿eprzyjdzie. Na podwórku pojawi³y siê kolejne zw³oki, cooznacza³o, ¿e dzia³a³a linia prawdopodobieñstwa D.Bez w±tpienia jednocze¶nietrzecie cia³o zniknê³o z kostnicy.Gallegher nieomal wspó³czu³Mahoneyowi. Szalone talenty uspokoi³y siê.Najwyra¼niej niepohamowany wybuch nastêpowa³ tylko na pocz±tku, oko³o trzechgodzin po wstêpnym zabiegu.Potem dan± umiejêtno¶æ mo¿na by³o do woli w³±czaæ iwy³±czaæ.Gallegher nie czu³ ju¿ przemo¿nej ochoty wybuchania ¶piewem, alestwierdzi³, ¿e umie ¶piewaæ, i to dobrze, kiedy zechce.Dziadek za¶ zdradza³doskona³e umiejêtno¶ci matematyczne, kiedy tylko chcia³ ichu¿ywaæ. W koñcu o pi±tej nad ranem przyby³y Mahoney zdwoma policjantami aresztowa³ Galleghera i odprowadzi³ go dowiêzienia. Gallegher przebywa³ w zamkniêciu przez trzy dni. Wieczorem trzeciego dnia przyby³ adwokat Persson znakazem zwolnienia i mnóstwem obelg na ustach.Jako¶ mu siê jednak uda³owydostaæ Galleghera, zapewne dziêki reputacji.Pó¼niej, w aerotaksówce, za³ama³rêce i jêkn±³ ze skarg± w g³osie! - Có¿ to zacholerna sprawa! Naciski polityczne, kruczki prawne, ob³êd! Zw³oki pojawiaj±cesiê na pañskim podwórku, ju¿ siedem, i znikaj±ce z kostnicy.Co siê za tymkryje, Gallegher? - Nie wiem.Pan.hm.panwystêpuje jako mój obroñca? - Oczywi¶cie.-Taksówka ryzykownie ¶mignê³a obok wie¿owca.- Czek.- zaryzykowa³Gallegher. - Pañski dziadek mi go da³.Aha, kaza³mi równie¿ co¶ przekazaæ.Powiedzia³, ¿e podda³ zabiegowi Rufusa Hellwigazgodnie z pañskim projektem i odebra³ wynagrodzenie.Ja wszak¿e nie uwa¿am,¿ebym ju¿ zas³u¿y³ choæ na czê¶æ swego wynagrodzenia.Pozwoliæ panu siedzieæ w ciupie przez trzy dni! Ale ¶ciera³em siê z silnymnaciskiem politycznym.Sam musia³em ruszyæ parêchodów. A wiêc to tak.Dziadek oczywi¶cie przej±³talent matematyczny Galleghera i wiedzia³ wszystko o sprzê¿eniu mózgowym i jakono dzia³a³o.Podda³ Hellwiga zabiegowi - z powodzeniem, jak siê zdawa³o.Przynajmniej byli teraz przy forsie.Ale czy towystarczy? Gallegher wyja¶ni³ tyle, na ile starczy³omu odwagi.Persson pokiwa³ g³ow±. - Mówi pan, ¿eto wszystko przez machinê czasu? No to musi j± pan jako¶ wy³±czyæ.Sprawiæ, ¿ebyte zw³oki siê nie pojawia³y. - Nawet nie mogê jejroztrzaskaæ - przyzna³ siê Gallegher.Próbowa³em, ale zapad³a w stazê.Znajdujesiê ca³kowicie poza naszym sektorem czasoprzestrzennym.Nie wiem, jak d³ugo topotrwa.Zosta³a ustawiona na przynoszenie moich zw³ok i przy tympozostanie. - Wiêc tak.Dobrze.Zrobiê, co bêdêmóg³.W ka¿dym razie jest pan teraz wolny.Ale nie mogê niczego gwarantowaæ,dopóki pan nie wyeliminuje tego nieprzerwanego strumienia pañskich zw³ok, panieGallegher.Ja tu wysiadam.Do zobaczenia jutro.Mo¿e u mnie w biurze, wpo³udnie? Dobrze. Gallegher u¶cisn±³ mu d³oñ i poda³pilotowi swój adres.Czeka³a tam na niego nieprzyjemna niespodzianka.Drzwiotworzy³ mu Cantrell. Jego w±ska, blada twarzskrzywi³a siê w grymasie u¶miechu.Dobry wieczór - powiedzia³ promiennie,odsuwaj±c siê.- Niech pan wchodzi, Gallegher. -Ju¿ wszed³em.Co pan tu robi? - Przyszed³em zwizyt±.Do pañskiego dziadka. Gallegher rozejrza³ siêpo laboratorium.- Gdzie on jest? - Nie wiem.Niech pan sam poszuka. Przeczuwaj±c jakie¶niebezpieczeñstwo, konstruktor ruszy³ na poszukiwania.Znalaz³ dziadka w kuchnijedz±cego precelki i karmi±cego Lible.Staruszek unika³ jegowzroku. - No dobra - powiedzia³ Gallegher -gadaj. - To nie by³a moja wina.Cantrellpowiedzia³, ¿e odda miotacz na policjê, je¶li nie zrobiê, czego chce.Wiedzia³em, ¿e wtedy bêdzie ju¿ po tobie. - Co tusiê dzia³o?!!! - Spokojnie.Ju¿ wszystko sobieobmy¶li³em.To nikomu nie zaszkodzi. - Co?Co?!!! - Cantrell zmusi³ mnie do u¿ycia twojegoprzyrz±du na nim - przyzna³ siê dziadek.- Zajrza³ przez okno, kiedy poddawa³emzabiegowi Hellwiga, i wszystko sobie wykoncypowa³.Zagrozi³, ¿e doprowadzi doskazania ciebie, je¶li nie dam mu innychtalentów. -Czyich? - Och.Gullivera, Morleysona, Kottmana,Denysa, St.Mallory'ego.- To wystarczy - powiedzia³ Gallegher s³abym g³osem.- Najwiêksi in¿ynierowie naszych czasów, ot co! I wiedza ich wszystkich w mózguCantrella! Jak ich do tego namówi³? - Szybk±gadk±.Nie powiedzia³, o co mu chodzi.Wymy¶li³ jak±¶ sprytn± historyjkê.Marównie¿ twój talent matematyczny.Ode mnie [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||