Index czesc 01 rozdzial 01 czesc 02 rozdzial 03 (3) czesc 05 rozdzial 03 (2) czesc 05 rozdzial 01 (3) rozdzial 05 (206) rozdzial 07 (91) rozdzial 02 (20) rozdzial 05 (14) rozdzial 09 (214) rozdzial 05 (277) |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] .      - Rano dam ci mapę i list do zarządcy.      - Dzięki, Benedykcie.      - Dołączę do ciebie, gdy tylko zakończę swoje sprawy tutaj - dodał.- A do tego czasu moi gońcy codziennie będą tamtędy przejeżdżać.Przez nich będę się z tobą kontaktował.      - Doskonale.      - A więc.znajdź sobie jakiś wygodny kawałek ziemi - zakończył.- Jestem pewien, że nie prześpisz sygnału na śniadanie.      - Rzadko mi się to zdarza - przyznałem.- Czy możemy spać tam, gdzie leżą nasze rzeczy?      - Oczywiście - zgodził się, po czym dokończyliśmy wino.      Kiedy wychodziliśmy z namiotu, chwyciłem wysoko płachtę u wejścia i ściągnąłem kilka cali w bok.Benedykt życzył mi dobrej nocy i odwrócił się pozwalając jej opaść swobodnie.Nie zauważył szczeliny, która powstała wzdłuż jednego z boków.      Przygotowałem sobie legowisko spory kawałek na prawo od naszych rzeczy, tak bym mógł patrzeć na namiot Benedykta.Grzebiąc w bagażu przeniosłem go także.Ganelon spojrzał na mnie pytająco, lecz skinąłem tylko głową i wskazałem wzrokiem namiot.Spojrzał tam, przytaknął i rozłożył swoje koce jeszcze bardziej na prawo.      Zmierzyłem wzrokiem odległość i podszedłem do niego.      - Wiesz - powiedziałem - wolałbym spać w tym miejscu.Możesz się zamienić? - I mruknąłem znacząco.      - Mnie tam bez różnicy - wzruszył ramionami.      Ogniska pogasły lub dogasały i większość ludzi już spała.Strażnik zwracał na nas uwagę jedynie przy kilku pierwszych obchodach.W obozie panowała cisza.Żadna chmura nie przysłaniała światła gwiazd.Byłem zmęczony; zapach dymu i wilgotnej ziemi przyjemnie drażnił moje nozdrza, przypominając o innych czasach i miejscach, o odpoczynkach u kresu dni.      Zamiast jednak zamknąć oczy, oparłem się o swój worek, nabiłem i zapaliłem fajkę.Dwukrotnie zmieniałem pozycję, kiedy Benedykt przechadzał się po namiocie.Raz znikł mi z pola widzenia i przez kilka chwil pozostawał w ukryciu.Wtedy jednak poruszyło się światło i wiedziałem, że otwiera kufer.      Pojawił się znowu, sprzątnął ze stołu, cofnął się, wrócił i usiadł na swoim poprzednim miejscu.Przesunąłem się, by widzieć jego lewą rękę.Kartkował książkę lub coś mniej więcej tego samego formatu.Może karty?      Jasne.      Wiele bym dał, by móc choć raz spojrzeć na Atut, który w końcu wybrał i położył przed sobą.Wiele bym dał, by mieć teraz pod ręką Grayswandira na wypadek, gdyby ktoś nagle zjawił się w namiocie inną drogą niż wejście, przez które podglądałem.Czułem mrowienie w dłoniach i podeszwach stóp, jakbym spodziewał się walki lub ucieczki.      On jednak pozostał sam.Siedział nieruchomo przez jakiś kwadrans, a kiedy się w końcu poruszył, to tylko po to, by schować karty w kufrze i pogasić światła.      Strażnik ciągle obchodził obóz dookoła, a Ganelon zaczął chrapać.      Wypróżniłem Fajkę i obróciłem się na bok.Jutro, powiedziałem sobie.Jeżeli jutro obudzę się tutaj, wszystko będzie dobrze.Strona główna Indeks [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||