Index
czesc 01 rozdzial 01
czesc 04 rozdzial 04
czesc 05 rozdzial 03 (2)
czesc 05 rozdzial 01 (3)
rozdzial 05 (206)
rozdzial 07 (91)
rozdzial 05 (14)
rozdzial 09 (214)
rozdzial 05 (277)
rozdzial 01 (289)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lenka007.xlx.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- wydyszał Caleb.- Czarna ospa.    - Dotykaliście czego? - Zoltan Chivay cofnął się gwałtownie,omal nie przewracając Jaskra.- Dotykaliście czego na podwórzu?    - Nie.Pies nie dał podejść.    - Dzięki niech będą pieprzonej sobace - Zoltan wzniósłoczy ku niebu.- Dajcie jej bogowie długie życie i kupę kości,wyższą niźli góra Carbon.Dziewucha, ta przysadzista, miała krosty?    - Nie.Ona zdrowa.Chorzy w ostatniej chacie leżą, jejswaki.A wielu już pomarło, mówiła.Aj, aj, Zoltan, wiatrku nam zawiewał!    - Dość będzie tego szczękania zębami - powiedziałaMilva, opuszczając łuk.- Jeśliście zarażonych nie tykali,nic wam nie będzie, strachu nie ma.Jeśli to zaiste prawda,z tą ospą.Mogła ino chcieć was dziewka wypłoszyć.    - Nie - zaprzeczył Yazon, wciąż dygocząc.- Za kleciądół był.W nim trupy.Dziewucha nie ma sił pomarłychgrzebać, więc do dołu wrzuca.    - No - Zoltan pociągnął nosem.- To i masz owsiankę,Jaskier.Ale mnie jakoś przeszedł na nią smak.Zabierajmy się stąd, żywo.    Od zabudowań rozszczekał się pies.    - Kryć się - syknął Wiedźmin, klękając.    Z przesieki po przeciwnej stronie polany wypadłagrapa jeźdźców, gwiżdżąc i hałłakując galopem otoczyła zabudowania,potem wdarła się na podwórze.Jeźdźcy bylizbrojni, ale nie nosili judnolitych barw.Wręcz przeciwnie,ustrojeni byli pstrokato i nieparządnie, także ich rynsztuneksprawiał wrażenie skompletowanego przypadkowo.I nie w cekhauzie, lecz na pobojowisku.    - Trzynastu - policzył szybko Percival Schuttenbaeh.    - Co to za jedni?    - Ani Nilfgaard, ani inni regularni - ocenił Zoltan.-Ani Scoia'tael.Widzi mi się, wolentarze.Luźna kopa.    - Albo maruderzy.    Konni wrzeszczeli, hasali po podwórzu.Pies dostałtrzonkiem oszczepu i uciekł.Dziewczyna z warkoczamiwyskoczyła na próg, krzyknęła.Ale tym razem ostrzeżenienie podziałało albo nie potraktowano go poważnie.Jeden zjeźdźców podgalopował, chwycił dziewczynę za warkocz,ściągnął z progu, powlókł przez kałużę.Inni zeskoczyli zkoni, pomogli, wywlekli dziewczynę na koniec podwórza,obdarli z giezła i zwalili na stertę przegniłej demy.Dziewka broniła się zacięcie, ale nie miała szans.Tylkojeden maruder nie dołączył do uciechy, pilnował koniuwiązanych do płotu.Dziewczyna krzyknęła przeciągleprzeszywająco.Potem krótko, boleśnie.A potem już jużnie słyszeli.    - Wojownicy! - Milva zerwała się.- Bohaterowie, kurwaich mać!    - Ospy się nie boją - pokręcił głową Yazon Varda.    - Strach - zamamrotał Jaskier - to rzecz ludzka.W nich nie zostało już niczego ludzkiego.    - Kromie flaków - wychrypiała Milva, pieczołowicieosadzając strzałę na cięciwie.- Które im zaraz podziurawię, hultajom.    - Trzynastu - powiedział znacząco Zoltan Chivay.-I mają konie.Sięgniesz jednego albo dwóch, reszta nasosaczy.Poza tym, to może być podjazd.Diabeł wie, jakasiła ciągnie za nimi.    - Mam się spokojnie przyglądać?    - Nie - Geralt poprawił miecz na plecach i opaskę nawłosach.- Mam dość przyglądania się.Mam serdeczniedość bezczynności.Ale oni nie powinni się rozproszyć.Widzisztego, który trzyma konie? Gdy tam dojdę, ściągnijgo z kulbaki.Jeśli ci się da, to jeszcze z jednego.Aledopiero gdy dojdę.    - Zostanie jedenastu - łuczniczka odwróciła się.    - Umiem liczyć.    - Zostaje jeszcze ospa - mruknął Zoltan Chiyay.-Pójdziesz tam, przywleczesz zarazę.Do czarta, wiedźminie!Narażasz nas wszystkich dla.Psiakrew, to nie jest tadziewczyna, której szukasz!    - Zamknij się, Zoltan.Wracajcie do wozu, skryjcie sięw lesie.    - Idę z tobą - oświadczyła chrapliwie Milva.    - Nie.Osłaniaj mnie z daleka, w ten sposób skuteczniejmi pomożesz.    - A ja? - spytał Jaskier.- Co ja mam robić?    - To, co zwykle.Nic.    - Tyś oszalał.- warknął Zoltan.- Sam na takąkupę.Co z tobą? Bohatera chcesz odgrywać, wybawicieladziewic?    - Zamknij się.    - A niech cię diabli! Zaczekaj.Zostaw twój miecz.Dużo ich, lepiej, byś nie musiał poprawiać cięć.Weź mój sihill.Nim wystarczy ciąć raz.    Wiedźmin przyjął broń krasnoluda bez wahania i bezsłowa.Jeszcze raz wskazał Milvie marudera pilnującegokoni.A potem przeskoczył przez karcze i szybkim krokiem ruszył ku chałupom.    Słońce świeciło.Pasikoniki pryskały spod nóg.Strzegący koni zauważył go, wyciągnął oszczep z tułriprzy siodle.Miał bardzo długie, zmierzwione włosy, spadającena porwaną, poreperowaną zardzewiałym drutemkolczugę.Nosił nowiutkie, niedawno widać zrabowanebuty z błyszczącymi klamerkami.    Wartownik krzyknął, wtedy zza płotu wyszedł drugimaruder.Ten niósł pas z mieczem na szyi i właśnie dopinałportki.Geralt był już całkiem blisko.Od sterty słomysłyszał rechot zabawiających się z dziewczyną.Oddychałgłęboko, a każdy oddech wzmagał w nim żądzę mordu.Mógł się uspokoić, ale nie chciał.Chciał mieć trochę przyjemności.    - A tyś kto? Stój! - krzyknął długowłosy, ważącoszczep w dłoni.- Czego tu chcesz?    - Mam dosyć przyglądania się.    - Czegoooo?    - Czy imię Ciri mówi ci coś?    - Ja ci.    Więcej maruder nie zdążył powiedzieć.Szaropiórastrzała trafiła go w środek piersi i zrzuciła z kulbaki.Nim runął na ziemię, Geralt już słyszał szum lotek drugiejstrzały.Drugi żołdak dostał grotem w brzuch, nisko,między dłonie trzymające rozporek.Zawył jak zwierzę,zgiął się wpół i poleciał plecami na płot, obalając i łamiącżerdzie.    Nim pozostali zdążyli opamiętać się i chwycić za broń,Wiedźmin już był wśród nich.Krasnoludzki miecz zamigotał izaśpiewał, w śpiewie leciutkiej jak piórko i ostrejjak brzytwa stali była dzika żądza krwi.Cięte ciała niemalnie stawiały oporu.Krew trysnęła mu na twarz, niemiał czasu jej obetrzeć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.