Index
czesc 01 rozdzial 01
czesc 02 rozdzial 03 (3)
czesc 05 rozdzial 03 (2)
czesc 05 rozdzial 01 (3)
rozdzial 05 (206)
rozdzial 07 (91)
rozdzial 02 (20)
rozdzial 05 (14)
rozdzial 09 (214)
rozdzial 05 (277)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alheo.htw.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .      Uśmiechnąłem się.      - W polityce i w interesach nie należy kierować się emocjami.      Random zapalił dwa papierosy i jednego mi podał.      Patrząc w dół przez mgłę ujrzałem morze.Jego wody pod granatowym niebem, na którym wisiało złote słońce, były tak intensywnej barwy - fioletowopurpurowe, gęste jak farba i pofałdowane niczym kawałek materiału - że od tego widoku niemal rozbolały mnie oczy.Nagle złapałem się na tym, że mówię coś na głos w języku, który nawet nie wiedziałem, że znam.Recytowałem "Balladę o wilku morskim", a Random słuchał, dopóki nie skończyłem, i spytał:      - Czy to prawda, że sam ją napisałeś?      - To było tak dawno - powiedziałem - że już nie pamiętam.      Grań skręciła w lewo i jadąc jej zboczem w dół ku zadrzewionej dolinie mieliśmy coraz większy obszar morza przed oczami.      - Spójrz, latarnia morska w Cabrze - powiedział Random, pokazując ogromną szarą wieżę wyrastającą pośród morza.- Całkiem o niej zapomniałem.      - Ja też - przyznałem.- To bardzo dziwne uczucie, wracać do domu - dodałem i zdałem sobie naraz sprawę, że nie mówimy po angielsku, lecz w języku zwanym thari.      Po jakiejś półgodzinie byliśmy na dole.Jechałem siła rozpędu, jak długo mogłem, a potem włączyłem silnik.Na jego dźwięk z pobliskiego krzaka zerwało się stadko czarnych ptaków.Szary cień, podobny do wilka, wypadł z kryjówki i pomknął w stronę zarośli, jeleń zaś, którego podchodził, dotąd niewidoczny, umykał teraz wielkimi susami.Byliśmy w dolinie obfitości - choć nie tak gęsto i bujnie zalesionej jak Las Ardeński - która łagodnie opadała w stronę morza.      Na lewo piętrzyły się góry.Im dalej zapuszczaliśmy się w dolinę, tym wyraźniej widać było ogrom masywu skalnego, z którego pomniejszego szczytu zjechaliśmy.Góry potężniały w swoim marszu ku morzu, przywdziewając barwny płaszcz mieniący się zielenią, fioletem, purpurą, złotem i indygo.Ich czoło zwrócone ku morzu pozostawało dla nas niewidoczne, ale z najwyższego, ostatniego wierzchołka spływał leciutki welon z przejrzystych chmur, a promienie słońca rozjarzały jego czubek żywym ogniem.Oceniłem, że dzieli nas jeszcze jakieś trzydzieści pięć mil od tego pulsującego światłem miejsca, a wskaźnik paliwa stał na zerze.Wiedziałem, że celem naszej podróży jest ten najwyższy szczyt, i zaczęło mnie ogarniać coraz większe podniecenie.Random patrzył w tym samym kierunku.      - Jest wciąż na swoim miejscu - odezwałem się.      - Już prawie zapomniałem.- westchnął Random.      Zmieniając biegi zauważyłem, że moje spodnie nabrały dziwnego połysku, którego przedtem nie miały.Zwężały się też wyraźnie ku dołowi, a mankiety zniknęły.Zwróciłem z kolei uwagę na moją koszulę.Przypominała teraz bardziej marynarkę, była czarna i lamowana srebrem, a mój pasek znacznie się poszerzył.Po bliższym zbadaniu okazało się, że mam też srebrne lampasy na spodniach.      - Widzę, że jestem już w odpowiednim rynsztunku - skonstatowałem, chcąc się przekonać, jaki to odniesie skutek.      Random zachichotał i dopiero teraz spostrzegłem, że ma na sobie brązowe spodnie w czerwone paski i pomarańczowo-brązową koszulę.Brązowa czapka z żółtą lamówką leżała obok na siedzeniu.      - Ciekaw byłem, kiedy zauważysz - powiedział.- Jak się czujesz?      - Zupełnie nieźle - odparłem.- Ale, nawiasem mówiąc, jedziemy na ostatnich kroplach benzyny.      - Za późno już, żeby coś na to poradzić.Jesteśmy teraz w prawdziwym świecie i sztuczki z Cieniami kosztowałyby za dużo wysiłku.A ponadto nie przeszłyby niepostrzeżenie.Niestety, będziemy musieli iść pieszo, kiedy wóz stanie.      Stanął dwie i pół mili dalej.Zjechałem na skraj drogi i zatrzymałem się.Słońce żegnało się już z nami na zachodzie i rzucało długi cień.      Sięgnąłem za siebie na tylne siedzenie po buty, które tymczasem przekształciły się w długie, czarne botforty, i wyjmując je usłyszałem metaliczny brzęk.Jak się okazało, był to dobrze wyważony srebrny miecz wraz z pochwą.Pochwa idealnie pasowała do mojego pasa.Leżała tam także czarna peleryna z zapinką w kształcie srebrnej róży.      - Myślałeś pewno, że na zawsze są stracone? - zapytał Random.      - Tak jakby - odparłem.      Wysiedliśmy z samochodu i ruszyliśmy pieszo.Wieczór był chłodny i rześki.Na wschodzie pokazały się już gwiazdy, słońce chowało się za horyzont.Szliśmy drogą, a Random zauważył:      - Coś tu nie gra.      - Co masz na myśli?      - Za łatwo nam poszło.Nie podoba mi się to.Dojechaliśmy do Lasu Ardeńskiego niemal bez przeszkód.Co prawda Julian próbował nas zatrzymać, ale sam nie wiem.Tak gładko dotarliśmy aż tutaj, że zaczynam podejrzewać, iż nam na to pozwolono.      - Mnie też to przyszło do głowy - skłamałem.- Jak sądzisz, co to może znaczyć?      - Obawiam się - odparł - że idziemy prosto w pułapkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.