Index czesc 01 rozdzial 01 czesc 02 rozdzial 03 (3) czesc 05 rozdzial 03 (2) czesc 05 rozdzial 01 (3) rozdzial 05 (206) rozdzial 07 (91) rozdzial 02 (20) rozdzial 05 (14) rozdzial 09 (214) rozdzial 05 (277) |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Rozwinąłem koc, strzepnąłem, oddarłem nowy pas.Złożyłem resztę, przyklęknąłem przed rysunkiem i wziąłem się do pracy.      Po dłuższej chwili odsłoniłem to, co z niego pozostało.Zapomniałem o czaszce na biurku; dopiero ostrożny ruch koca odkrył ją na powrót.I o załamaniu ściany w tle, i o wysokim świeczniku.Cofnąłem się o krok.Dalsze przecieranie byłoby ryzykowne.I chyba zbędne.      Obraz wydawał się tak kompletny, jak kiedyś.Latarnia znów zamigotała.Przeklinając Rogera za to, że nie sprawdził zapasu nafty, wstałem i uniosłem ją na wysokość ramienia.Usunąłem z umysłu wszystko, prócz sceny przede mną.      Kiedy na nią patrzyłem, nabrała głębi.Jeszcze chwila, a stała się trójwymiarowa i poszerzona, całkowicie wypełniając pole widzenia.Zrobiłem krok do przodu i ustawiłem latarnię na krawędzi biurka.      Rozejrzałem się uważnie.Półki z książkami wisiały na wszystkich czterech ścianach.Żadnych okien.Dwoje drzwi w przeciwnej ścianie pomieszczenia, z prawej i z tewej, w dwóch rogach, jedne zamknięte, drugie lekko uchylone.Obok tych otwartych stał długi, niski stół, zasypany książkami i papierami.Niezwykłe obiekty zajmowały wolne miejsca na półkach, a także nieregularne nisze i wnęki w ścianach: kości, kamienie, gliniane naczynia, tabliczki z inskrypcjami, lustra, różdżki, jakieś instrumenty nie znanego mi przeznaczenia.Ogromny dywan przypominał Ardebil.Ruszyłem w stronę drzwi i latarnia zamigotała raz jeszcze.Sięgnąłem po nią i wtedy właśnie zgasła.      Burknąłem jakieś przekleństwo i opuściłem rękę.      Potem rozejrzałem się wolno, poszukując możliwych żródeł światła.Coś przypominającego gałąź koralowca lśniło niewyraźnie na półce po drugiej stronie, a pod zamkniętymi drzwiami widoczna była blada smuga światła.Zostawiłem latarnię i przeszedłem przez pokój.      Otworzyłem drzwi tak cicho, jak tylko potrafiłem.Znalazłem się w pustym, pozbawionym okien pokoiku, oświetlonym słabo przez głownie żarzące się w niewielkiej wnęce kominka, ściany były z kamienia, sklepione łukowo nad głową.Kominek urządzono pewnie w naturalnym zagłębieniu skały.Wielkie, okute drzwi zamykały przejście z drugiej strony.Solidny klucz tkwił w zamku, częściowo przekręcony.      Wszedłem, wziąłem ze stołu świecę i podszedłem do kominka, by ją zapalić.Gdy klęczałem, szukając płomienia wśród żarzących się głowni, usłyszałem delikatne stąpnięcie od strony drzwi.      Obejrzałem się i zobaczyłem go, tuż za progiem.Mniej więcej metr pięćdziesiąt wzrostu.Garbaty.Włosy i broda jeszcze dłuższe, niż zapamiętałem.Dworkin miał na sobie nocną koszulę, która sięgała mu do kostek.Trzymał w dłoni lampkę oliwną, a ciemne oczy spoglądały przenikliwie zza kopcącego płomyka.      - Oberonie - powitał mnie.- Czy już pora?      - Pora na co? - spytałem ostrożnie.      Zachichotał.      - Na cóżby? Pora, by zniszczyć świat, oczywiście!Strona główna Indeks [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||