Index Cook Glen Zapada cien wszystkich nocy Isaac Asimov Nastanie nocy Nastanie nocy (10) I Robot Chmielewska Joanna Wielki diament T 2 (4) Kratochvil Stanisław Psychoterapia Kierunki metody badania (7) Henryk Sienkiewicz Ogniem i mieczem ch37 (3) elektronika praktyczna 2001 2 Harry Potter II Komnata Tajemnic |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .W tej samej chwili us³ysza³ dr¿¹cy g³os Bineya.233- Mam! Mam! Wszyscy do aparatów!W jednej chwili Teremon zrozumia³ to, w co a¿ dot¹d nie móg³ uwierzyæ.Przed oczami przep³ywa³ mu ca³y œwiat pogr¹¿ony w chaosie, wyj¹cy z przera¿enia.Odczu³ w niepojêty sposób, ¿e oto ostatnia niæ s³onecznego œwiat³a pocienia³a, a potem nieodwo³alnie siê urwa³a.Jednoczeœnie us³ysza³ przerywany oddech Folimuna, g³êboki ryk zdumionego Bineya i dziwaczny, cichy okrzyk Szirina, jego histeryczny chichot, który zamar³ jak no¿em uci¹³.I naraz za murami gmachu zapanowa³a cisza - g³ucha œmiertelna cisza.RozluŸni³ chwyt i Folimun osun¹³ siê na pod³ogê.Teremon zajrza³ Aposto³owi w oczy, lecz zobaczy³ w nich pustkê - patrzy³y w górê, odbijaj¹c blado¿Ã³³te œwiat³o pochodni.Na ustach Folimuna ujrza³ b¹belek piany i us³ysza³ wydobywaj¹cy siê z jego gard³a niski, zwierzêcy skowyt.Urzeczony groz¹ skierowa³ wzrok ku mro¿¹cej krew w ¿y³ach czerni nieba.I wtedy zobaczy³ gwiazdy!Nie dziesiêæ czy dwadzieœcia, jak przewidywa³ Biney w swej ¿a³osnej teorii! Tysi¹ce gwiazd œwieci³o z niewiarygodn¹ moc¹, jedna przy drugiej, jedna przy drugiej, jedna przy drugiej, bezkresne mrowie, tworz¹ce z firmamentu oœlepiaj¹c¹ tarczê straszliwego œwiat³a.Tysi¹ce potê¿nych s³oñc zab³ys³o przyt³aczaj¹cym duszê przepychem, którego lodowata obojêtnoœæ by³a zimniejsza od mroŸnego wiatru szalej¹cego po przera¿aj¹cym, ponurym œwiecie.Podcina³y korzenie jego bytu.M³Ã³ci³y mu mózg niczym cepy.Ich potworne œwiat³o by³o jak milion olbrzymich gongów rozlegaj¹cych siê w tej samej chwili.O BO¯E! O BO¯E, BO¯E, BO¯E.Nie móg³ oderwaæ oczu od ich piekielnego œwiat³a.Patrzy³ przez otwór w kopule, zesztywnia³y, z ka¿dym miêœniem napiêtym do ostatecznych granic.W bezradnym podziwie i przera¿eniu wbi³ wzrok w ow¹ tarczê, która z tak¹ wœciek³oœci¹ wype³ni³a niebo.Poczu³, jak pod wp³ywem tej bezustannej zajad³ej napaœci mózg mu siê skurczy³ w niewielk¹ lodow¹ kulkê, stukaj¹c¹ po wy-234dr¹¿onej dyni, któr¹ by³a jego czaszka.Nie móg³ oddychaæ.Z ¿y³ odp³ywa³a krew.Wreszcie zdo³a³ zamkn¹æ oczy.Opad³ na kolana.Dysza³ ciê¿ko i mamrota³ pod nosem, walcz¹c o odzyskanie panowania nad sob¹.Potem chwiejnie wsta³ na nogi.Brak mu by³o tchu.Gard³o mia³ œciœniête, a wszystkie miêœnie skurczone boleœnie pod wp³ywem grozy i zwyk³ego, nieznoœnego strachu.Niejasno zdawa³ sobie sprawê z bliskiej obecnoœci Siferry, ale na pró¿no stara³ siê przypomnieæ sobie, kto to jest.Stara³ siê przypomnieæ sobie, kim jest on sam.Z do³u dobieg³o miarowe bêbnienie, przera¿aj¹ce walenie w drzwi.Dzika, tysi¹cg³owa bestia chc¹ca wedrzeæ siê do œrodka.Nie mia³o to znaczenia.Nic nie mia³o znaczenia.Popada³ w ob³êd i zdawa³ sobie z tego sprawê.Gdzieœ g³êboko w nim krzycza³a jeszcze resztka œwiadomoœci, próbuj¹c zwalczyæ beznadziejn¹ powódŸ czarnego przera¿enia.Straszliwie by³o odchodziæ od zmys³Ã³w i byæ tego œwiadomym - wiedzieæ, ¿e za krótk¹ chwilê on, Teremon, bêdzie tu fizycznie, lecz wszystko, co najistotniejsze, umrze, zatonie w czarnej otch³ani ob³êdu.Taka by³a Ciemnoœæ - mrok, ch³Ã³d, przeznaczenie.Jaœniej¹ce mury wszechœwiata wali³y siê, a ich mordercze czarne gruzy mia¿d¿y³y, dusi³y, œciera³y na proch.Zderzy³ siê z kimœ pe³zn¹cym na czworakach.Odsun¹³ siê w bok.Po³o¿y³ rêkê na umêczonym gardle i zataczaj¹c siê zmierza³ ku p³omieniom pochodni, które wype³nia³y jego ob³¹kany wzrok.- Œwiat³a! - krzycza³.- Œwiat³a! Gdzieœ niedaleko p³aka³ Athor, zanosi³ siê p³aczem niczym przera¿one dziecko.- Gwiazdy.- szlocha³.- Tyle gwiazd.Nie wiedzieliœmy! Nic nie wiedzieliœmy! Myœleliœmy, ¿e szeœæ gwiazd to ju¿ wszechœwiat, a tu wszêdzie gwiazdy i Ciemnoœæ na zawsze, na wieki wieków, i pêkaj¹ œciany.Nie wiedzieliœmy nic, nie mogliœmy wiedzieæ i nie dowiemy siê.Str¹cona przez kogoœ pochodnia upad³a i zgas³a.Momentalnie spad³ na nich wstrz¹saj¹cy majestat obojêtnych gwiazd.235Z do³u dochodzi³y krzyki, wrzaski i brzêk t³uczonego szk³a.Rozszala³y, nieokie³znany t³um wdar³ siê do obserwatorium.Teremon spojrza³ wokó³.W straszliwym œwietle gwiazd zobaczy³ os³upia³ych naukowców, z przera¿enia s³aniaj¹cych siê na nogach.Zdo³a³ wyjœæ na korytarz.Tam ogarnê³a go nag³a fala mroŸnego powietrza, nap³ywaj¹ca przez otwarte okno.Stan¹³ czuj¹c, jak uderza go w twarz, i œmia³ siê cicho z arktycznego ch³odu.- Teremon?! - zawo³a³ ktoœ za nim.- Teremon?! Œmia³ siê dalej.- Patrz! - us³ysza³ swój g³os.- Tam s¹ te gwiazdy.A tam s¹ te p³omienie.Za oknem, na horyzoncie, od strony Saro, narasta³a szkar³atna ³una.Jaœnia³a, przybiera³a na sile.Nie by³ to jednak blask wschodz¹cego s³oñca.Znów nasta³a d³uga noc.Czêœæ trzeciaŒwit28Pierwsz¹ rzecz¹, któr¹ Teremon uœwiadomi³ sobie po d³ugim okresie trwania w ca³kowitej nieœwiadomoœci, by³a obecnoœæ czegoœ ogromnego i ¿Ã³³tego, wisz¹cego ponad nim.By³a to olbrzymia z³ota kula œwiat³a.Blask z niej bi³ taki, ¿e razi³ w oczy a¿ do bólu.Wysy³a³a pulsuj¹ce fale gor¹ca.Skuli³ siê, schyli³ nisko g³owê i zakry³ oczy, chc¹c zas³oniæ siê przed nawa³¹ œwiat³a i ciep³a p³yn¹c¹ z nieba."Jaka si³a to utrzymuje? - zastanawia³ siê.- Dlaczego kula nie spada?Jeœli spadnie, spadnie na mnie.Gdzie siê przed tym ukryæ? Jak siê obroniæ?"Ba³ siê poruszyæ, ledwie oœmiela³ siê myœleæ.Po d³u¿szej chwili z najwy¿sz¹ ostro¿noœci¹ uchyli³ powieki.Gigantyczny, jaœniej¹cy obiekt tkwi³ wci¹¿ na swoim miejscu.Nawet nie drgn¹³.NajwyraŸniej nie zamierza³ spadaæ.Teremon zacz¹³ dygotaæ pomimo gor¹ca.Doszed³ go cierpki, dusz¹cy sw¹d.Dym.Coœ siê pali³o, i to ca³kiem blisko."To niebo - pomyœla³.- Niebo siê pali".Z£OTA KULA PODPALI£A ŒWIAT.Nie, nie.Dym mia³ inn¹ przyczynê.Przypomnia³by j¹ sobie w jednej chwili, gdyby tylko zdo³a³ rozproszyæ delikatn¹ mgie³kê spowijaj¹c¹ umys³.To nie z³ota kula spowodowa³a ogieñ.Nawet jej tu nie by³o, kiedy wybuch³.To te inne rzeczy, te zimne, b³yszcz¹ce, bia³e obiekty, które wype³nia³y niebo a¿ po same krañce - one to uczyni³y, one zes³a³y p³omienie.239Jak siê nazywa³y? Gwiazdy."Tak - pomyœla³.- Gwiazdy".Coœ zacz¹³ sobie przypominaæ, ale znów chwyci³y go dreszcze, przenikliwe, konwulsyjne dr¿enie.Przypomnia³ sobie chwilê, gdy pojawi³y siê gwiazdy i jego mózg skamienia³, p³uca przesta³y pompowaæ powietrze, a dusza przeraŸliwie skurczy³a siê w panicznym strachu.Ale gwiazdy odesz³y.Zamiast nich by³a na niebie ta œwietlista, z³ota kula.Œwietlista, z³ota kula?ONOS.Tak siê nazywa³a.Onos, s³oñce.G³Ã³wne s³oñce.Jedno z szeœciu s³oñc.Tak.Teremon uœmiechn¹³ siê do siebie.Wszystko zaczyna³o siê z powrotem uk³adaæ.Onos by³ cz¹stk¹ nieba, a gwiazdy nie.S³oñce, ¿yczliwe s³oñce, dobry, ciep³y Onos.Onos powróci³.Œwiat mia³ siê wiêc ca³kiem dobrze, nawet jeœli jego czêœæ by³a w p³omieniach.Szeœæ s³oñc? Ale gdzie siê podzia³o piêæ pozosta³ych?Pamiêta³ nawet ich nazwy: Dovim, Trey, Patru, Tano, Sitha - to piêæ.Z Onosem szeœæ.Widzia³ Onosa, by³ dok³adnie ponad nim, wype³nia³ chyba po³owê niebosk³onu.Ale gdzie s¹ inne? Wsta³ niepewnie.Nadal trochê obawia³ siê tego gor¹cego, z³otego obiektu wisz¹cego nad nim.Lêka³ siê, ¿e kiedy podniesie g³owê, dotknie go i sp³onie.Nie, to nie mia³o najmniejszego sensu.Onos by³ dobry.Onos by³ ¿yczliwy.Teremon uœmiechn¹³ siê.Spojrza³ dooko³a.¯adnych wiêcej s³oñc?By³o jeszcze jedno.Bardzo daleko i bardzo ma³e.To s³oñce nie by³o przera¿aj¹ce jak gwiazdy czy ognisty, gorej¹cy glob nad g³ow¹.Po prostu radosna, bia³a plamka na niebie, nic wiêcej.Tak ma³a, ¿e móg³by schowaæ j¹ do kieszeni, oczywiœcie gdyby tylko zdo³a³ jej dosiêgn¹æ."Trey - pomyœla³.- To jest Trey.Czyli jego brat Patru powinien byæ gdzieœ w pobli¿u.Tak, tak.Jest tam.Trochê ni¿ej, na samym krañcu nieba, tu¿ przy Treyu, na lewo.No chyba, ¿e to jest Trey, a to drugie to Patru.Có¿, nazwy i tak nie maj¹ znaczenia.Niewa¿ne, które240jest które [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||