Index
I Robot
Kratochvil Stanisław Psychoterapia Kierunki metody badania (8)
Johnson P. Tysiąclecie
abc.com.pl 9
09 (319)
Czas Marsa
Jordan Robert Kolo Czasu t 4 cz 1 Wschodzacy Cien
Juliusz Verne Dzieci kapitana Granta
rozdzial 05 (241)
Stewart Mary Ta przyziemna magia
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cjlm.pev.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Bezimienna.Czemu płaczesz?     - Ach, -szybko wytarła ostatni ślad wilgoci na twarzy - nic, tylko tak mi się spodobało.Takie cudne.Joruru.Skrzypce.Przypominają mi coś.Nie wiem co.Wiersz?Urywek czegoś? Jakby dawno zasłyszany.    -Tak.?    - ".o kimś    skrytym wcieniu    co nagle od łez gorący jaklipiec    odchodzi przemieniony w czułe serceskrzypiec."4    - Ładne.Nigdy nie miałem zamiłowania dopoezji.Ale to.jest takie dziwne.Wzruszające? - powiedziałniepewnie.    - Skąd ja to znam.- zmarszczyła brwi wzamyśleniu.    - Może z domu? Mama, tata, wujek, ciocia,dziadek? Ktoś z rodzinnej wioski? Znajomy? - podsuwałzawzięcie.    - Nie.Ja nie mam rodziny.Znaleźli mniedwa miesiące temu.Mam amnezję, wiesz.Nic nie pamiętam.Skąd.Skąd.    - Miałaś kiedyś chłopaka? - zmiana tematu rozmowybyła tak gwałtowna, że Drielfi z początku nie zrozumiała o cochodzi.    - Słucham?    - Meijne Jivk? -spróbował po staroelficku.    - Ach! Rozumiem.Ye n'mejalaqs.Nie, nie miałam.- Drielfi nagle zaczęła trochę rozumieć starożytną elfią mowę.Wcześniej jej nigdy nie znała.    - A.- ależ się zdziwił!Jak można nie chcieć takiej dziewczyny? Piękna, niegłupia, wrażliwa istotka.No,ale na pewno nie żegluje.Na pewno.Wędruje z elfami.- zachmurzył się.- Adziewczyna, która nie żegluje, nie ma u mnie szans.Żadnych.    Spojrzał na nią.Milczała.Słuchała.    Odwróciła się i spojrzała mu w oczy.Oczyświecące, ale smutne, o kącikach spuszczonych w dół.I zobaczyła morze.Bezkresne morze.Usłyszała łopot żagli, śpiew want, chlupot fali.Poczułaorzeźwiający, pachnący wolnością wiatr.Morze.    -Wiesz.Myślałam sobie.Jak to Kesi mają głupio.Wychodzą na ulicę, nagościniec i boją się, że ktoś ich napadnie.Czy to ma sens, Joruru? Czy ma senszabijanie, siepanie na oślep, gwałcenie przejezdnych dziewek i dziwek? Krwawazemsta? Kradzież i życie w strachu, pijaństwie i gonitwie za pieniądzem?Dlaczego tak jest?    - Musi tak być.Takie jest życie.Byćmoże to przynosi im radość.Przecież Lew tak mówi."Róbcie bowiem wszystko,byście byli szczęśliwi"    - A elfy tak nierobią.    - Gdzie indziej szukająszczęścia.    - Acha.- odpowiedziała.Ale widać było poniej, że nie zmieniła zdania.Już wiedział dlaczego nie miała nigdy chłopaka.Jest za inteligentna.Elfy to inteligentna rasa.Ale bali się.Bali, żeprzewyższy ich intelektem.Weźmie pod obcas.Nic bardziej błędnego.Byławrażliwa.Mądra.Lubił patrzeć jak myślała.Patrzyła w górę, w niebo, zezmarszczonym leciutko czołem.    - Ej, zauważyłeś, że tunie ma księżyca? Ale beznadziejnie!   .miała poczuciehumoru.    - Coś się tak zamyślił?   .była spostrzegawcza.    - Joruru? Joruru.Joruru!    - Tak?    - Dlaczego wstajesz?Dlaczego idziesz? Nie odprowadzisz mnie?    - Widać stądTofnu.Trafisz.Muszę lecieć.Naprawdę.- z trudem ukrywałzakłopotanie.    - Joruru? - nie! Wcale nie chciał na niąpatrzeć! Nie!    - Tak?    - Mam na imięOrvokki.    - Żegnaj.Orvokki.- już biegł, już go niebyło.    Obejrzyj się, obejrzyj się!   Nie mogę się obejrzeć, tylko się nie obejrzeć!    Nieobejrzał się.    Nie mógł kochać dziewczyny, która nie byłażeglarką.Dlatego odszedł.Już na zawsze.Myślał, żezapomni.    ***    Rozdział8    Grzmot zagłuszył rozmowę.Kolejny.I jeszczenastępny.Zerwał się wiatr kładący drzewa.Z nieba walnęła ulewa.Wielka,nieprzerwana.Konie i jeźdźcy powoli nasiąkali wodą.Jechali stępa,powoli.    Aineshkel smętnie rozplaćkiwała kopytami kolejnekałuże.    Błyskawica.    - Ale deszcz.Mamy końcówkę Tusa.Czas na śnieg.- Terrfj poprawił kaptur na głowie.Drielfiszczelniej opatuliła się futrem ze srebrnego lisa, zakupionym wMerrem.    - Tak.Przecież widziałam Zimę.W lodowejkoronie.    - No dobrze, ale to nic nie znaczy.Zima jesttam, gdzie chce i kiedy chce.    - Rozumiem.Już prawiezapomniałam o Joruru, wiesz?    Terrfj spochmurniał, jegoorzechowe oczy jakby zciemniały nieco.    - Orvokki.Fiołek.I to po krasnoludzku.Dlaczego tak? Nie wiedziałem, że znasz krasnoludzki.Trudny język.    - Bo nie znam, Terrfju.    Lało już trzeci dzień.Elfy, w tygodniowej podróżynie doszły nawet do tego drapiącego lasu, tuż przed, lub po, w zależności odktórej strony patrzeć, Kinifijjelâr.Cały czas jechalistępa.    Drielfi zapomniała już o swoim fenomenalnym, nagłymprześwitem poliglotctwa.Nie wiedziała, skąd znała krasnoludzki.Zabawne byłoto, że teraz, kiedy słyszała rozmowy elfów po staroelficku, nie rozumiała nisłowa.Dziwne.No ale przestała już o tym myśleć.   Wpatrywała się w senny krajobraz.W odległe, szare, wzniosłe Góry Krasnoludzkie,po lewej.Ich zbocza pokryte były ciemnozielonymi świerkami i sosnami.Naszczytach, pomyślała, powinien leżeć już śnieg.Szkoda tylko, że nic nie widaćprzez tą mgłę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.