Index Cherryh C J Przybysz Region węża (2) Region węża Nastanie nocy (5) 15 (102) Ciało i Krew 251 10 (6) Gordon R Dickson Smoczy Rycerz T 1 Cawthorne Nigel Zycie erotyczne wielkich dyktatorow asgxd |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .Twoje dzie³o, mówi³y ich spojrzenia.To by³a prawda.Jej azi siedzieli nieruchomo.Azi z farmy czekali na zewn¹trz, siedzieli równymi rzêdami w cieniu baraku, pilnowani przez jej ludzi.Trzeba bêdzie ich nakarmiæ, pomyœla³a.Nie mog¹ tak trwaæ be%c%ynnie.Wszêdzie, w domu i na podwórzu, panowa³a ca³kowita cisza.— Czy wasze kolektory wystarcz¹? — spyta³a jeszcze raz Raen.— Jeœli nic nie jest uszkodzone — szepn¹³ wreszcie ser Ny.— Niech to diabli, przecie¿ nie chcê was skrzywdziæ! Nie robiê takich rzeczy.Zostawimy wam wszystko, akumulatory i maszyny.Martwiê siê, czy prze¿yjecie.Mo¿ecie to zrozumieæ?Chyba poczuli siê pewniej.Dziecko zap³aka³o, m³oda matka uspokoi³a je.— Dziêkujemy — powiedzia³ sztywno ser Ny.Azi podszed³ do Raen i poda³ jej kubek soku.Do licha, co go do tego sk³oni³o? zastanawia³a siê zaniepokojona jego równowag¹ psychiczn¹.To nie by³o jej polecenie.Mimo wszystko wypi³a z wdziêcznoœci¹.Nied³ugo nie bêdzie klimatyzacji, chyba ¿e kolektory farmy wytrzymaj¹.Prawdopodobnie jednak trzeba j¹ bêdzie poœwiêciæ, by zyskaæ energiê dla wa¿niejszego sprzêtu: pomp irygacyjnych i ch³odzenia ¿ywnoœci.C.J.CherryhZ daleka dobieg³ dŸwiêk silnika.— Sera! — krzykn¹³ azi z ganku.— Ciê¿arówka wraca!Wszyscy siedz¹cy zerwali siê na nogi z wyj¹tkiem Ny-Berdenów i ich rodziny.Pilnuj¹cy ich azi nie drgnêli nawet.Ciê¿arówka warcza³a i prycha³a, podje¿d¿aj¹c pod drzwi domu.Raen umocowa³a przeciws³oneczny wizjer, chwyci³a karabin i wysz³a jej na spotkanie.Ciê¿arówka za³adowana rannymi przedstawia³a ponury widok.Ludzie owiniêci w zakrwawione banda¿e, w szoku, próbuj¹cy os³aniaæ po³amane koœci.Wojownik krêci³ siê niespokojnie, wyczuwaj¹c p³yny ¿yciowe.— OdejdŸ, nie przeszkadzaj — poleci³a mu Raen.Merry wysiad³ z kabiny, a trzech azi, których wzi¹³ do pomocy zeskoczy³o ze skrzyni.Byli wycieñczeni upa³em i s³aniali siê na nogach.Raen kaza³a przynieœæ im wody, popêdzi³a pozosta³ych do pracy.Merry i jego towarzysze usiedli ciê¿ko w cieniu wozu.Azi szybko przenieœli rannych do klimatyzowanego wnêtrza, k³ad¹c ich w sypialniach, na dywanach, wszêdzie, gdzie tylko by³o miejsce.Niektórzy z rannych umierali.Inni cierpieli w milczeniu, póki zachowywali choæby resztkê œwiadomoœci.Kilku nieprzytomnych jêcza³o.Raen wróci³a do salonu, gdzie rzucony na krzes³o le¿a³ jej solskaf.W drzwiach kuchni sta³ Merry, z podkr¹¿onymi oczami, posiniaczony i pokrwawiony.— Nie mo¿emy ich zabraæ — powiedzia³a chrapliwie.— To zbyt okrutne.Mo¿e niektórych.Kilku — spojrza³a na Ny i Berden,— Powiedzcie, seri, co sta³oby siê z tymi ludŸmi pod wasz¹ opiek¹? Mogê zlikwidowaæ najciê¿ej rannych, mogê ich tu zostawiæ.Ale nie po to, byœcie sami to zrobili.Powiedzcie.— Damy sobie radê — odpar³ Ny.— Z chêci¹ — œcisn¹³ d³oñ Berden.— Nikogo nigdy nie zabiliœmy.Nie chcemy, by ktoœ zgin¹³ w tym domu.Uwierzy³a mu, choæ ta wiara nie mia³a nic wspólnego z logik¹.— Czy zostawisz nam naszych azi? — spyta³a Berden.A¿ do tej chwili zamierza³a ich zabraæ.Spojrza³a na betê i kiwnê³a g³ow¹.— Zatrzymajcie ich.Bêd¹ potrzebni do pomocy, a w walce i tak nie by³oby z nich po¿ytku.M³ody cz³owiek wsta³ nagle, wywo³uj¹c nerwow¹ reakcjê ¿ony i uzbrojonych stra¿ników.— Idê z tob¹ — oznajmi³.— Jedziesz do Miasta i bêdziesz walczyæ.Idê.Inni te¿, z s¹siednich farm.Raen by³a zaskoczona, dostrzeg³a, ¿e ¿ona i rodzice ch³opaka chc¹ zaprotestowaæ, ale powstrzymuj¹ siê.Ser Ny wolno pokiwa³ g³ow¹.— Ja muszê pilnowaæ domu — powiedzia³ z ¿alem.— Ale Nes mo¿e iœæ, jeœli chce.Zabierze ze sob¹ kilku stra¿ników azi, naszych w³asnych.Poradzimy sobie bez nich.Niech pomo¿e za³atwiæ sprawy z tymi miastowymi i Obcymi.— Nic nie rozumiecie — zaoponowa³a Raen.— Tu nie chodzi o ITAK ani o ISPAK.Region Wê¿a 197— Wiêc o co? — spyta³ m³ody Ny, marszcz¹c czo³o.— Z kim chcesz walczyæ, Kontrin?To by³o dobre pytanie, lepsze ni¿ przypuszcza³.Raen obrzuci³a spojrzeniem ich dom, farmê, która zdo³a mo¿e przetrwaæ chaos, jaki zapanuje.Wzruszy³a ramionami.— Sprawa kopców.Pewne kwestie ju¿ zbyt d³ugo domaga³y siê rozwi¹zania.— Ludzie pójd¹ z tob¹ — upiera³ siê m³ody beta.— Farmy, takie jak nasza i wielkie posiad³oœci maj¹ ju¿ doœæ rz¹dów ITAK.Pójd¹ za tob¹, Kontrin, by za³atwiæ to raz na zawsze.— Nie.— Sera — wtr¹ci³ Merry.— On mówi rozs¹dnie.— To taœmy — oœwiadczy³a, patrz¹c na ich twarze, twarze bet i azi.— Taœmy.rozumiecie? Nie macie wobec mnie ¿adnych zobowi¹zañ.Siedemset lat temu wprowadziliœmy to w umys³y waszych przodków: wasz¹ lojalnoœæ, wasz lêk przed nami, pragnienie pos³uszeñstwa.Wszystko to psychosety.Azi wiedz¹, sk¹d siê bior¹ ich myœli.Teraz i wy wiecie, sk¹d siê bior¹ wasze.Realizujecie program.Przestañcie, zanim on was zniszczy.Zaleg³a absolutna cisza.M³ody cz³owiek sta³ nieruchomo, zaszokowany, kobieta przytuli³a do siebie dziecko.— B¹dŸcie wolni — powiedzia³a Raen.— Macie swoj¹ farmê.Niech miasta siê wal¹.Nie s¹dzê, by jeszcze przybyli jacyœ azi.Ci s¹ ostatni.Odejd¹, gdy skoñcz¹ czterdzieœci lat.Miejcie dzieci.Nie czekajcie na pozwolenie.Miejcie dzieci i zapomnijcie o azi i o nas.— To zdrada — szepn¹³ starszy Ny.— My was stworzyliœmy.Czy to powód, by z nami umieraæ? Obcy opuœcili Region na d³ugo, wed³ug waszej rachuby czasu.Stara kobieta, która rz¹dzi na Cerdinie, upadnie wkrótce, mo¿e ju¿ upad³a.To, ¿e przybyli po mnie tak otwarcie, mo¿e o tym œwiadczyæ.Potem zapanuje chaos.Ratujcie, co siê da.Nie liczcie na nikogo.— Wiêc zostañ — odezwa³a siê Berden.— Zostañ z nami, sera.Spojrza³a na kobietê ura¿ona.Jej ³agodna twarz rozbudzi³a bolesne wspomnienie Lii.— To taœmy — stwierdzi³a.— ChodŸ, Merry.£aduj ludzi na ciê¿arówkê.Raz jeszcze spojrza³a na Ny-Berdenów.— Przykro mi, ¿e zabieram wam wóz.W zamian mogê daæ tylko radê: macie do dyspozycji czas ¿ycia tych azi.Przygotujcie siê na lata, gdy ich zabraknie, gdy tylko wasze dzieci bêd¹ uprawiaæ ziemiê.I nigdy, nigdy nie mieszajcie siê do spraw kopców.Azi zaczêli pakowaæ ¿ywnoœæ i pojemniki z wod¹, zbierali siê przy ciê¿arówce.Raen odwróci³a siê plecami do bet, w³o¿y³a solskaf, chwyci³a karabin i zbieg³a po schodkach.Wojownik sta³ przy ganku i cmoka³ nerwowo.Merry mocowa³ kanistry z paliwem, jeden pe³ny, jeden do po³owy opró¿niony.— Wszystko co mamy? —-~ spyta³a.198C.J.Cherryhfl:— Wszystko, sera — wzruszy³ ramionami Merry.— Wyczyœci³em zbiornik do sucha.Jej azi wskakiwali na skrzyniê: wszyscy, którzy mogli jechaæ i kilku, którzy nie powinni.Upierali siê, ¿e s¹ stra¿nikami, nie rolnikami.Tych by³o jej ¿al — ludzi, którzy nie mogli sobie wyobraziæ nic lepszego, ni¿ ruszenie za ni¹.Nawet niektórzy miejscowi azi wstali i podeszli, jakby s¹dz¹c, ¿e tak¿e powinni jechaæ.Kaza³a im odejœæ i pos³uchali bez sprzeciwu.Merry wsiad³ do kabiny, zaczeka³ na ni¹.Spostrzeg³a dwóch azi, stoj¹cych przy burcie.patrzyli ponuro na wypchan¹ skrzyniê.Skinê³a na nich.Wsiedli do kabiny: kolejna dwójka, któr¹ zdo³ali zabraæ.Z ty³u ludzie siedzieli jedni na drugich, k³ad¹c karabiny na pod³odze albo stali, trzymaj¹c siê plandeki.Fale gor¹ca unosi³y siê z gruntu.Wcisnê³a siê obok Merry'ego i dwójki azi, z trudem zatrzasnê³a drzwi.Nie w³¹czy³a klimatyzacji — potrzebowali paliwa.Us³ysza³a jeszcze stuk i zgrzytanie na dachu; Wojownik mia³ ochotê przejechaæ siê kawa³ek i wskoczy³ w chwili, gdy Merry rusza³ ju¿ z miejsca.Ciê¿arówka warcz¹c i ko³ysz¹c siê z wysi³kiem wyjecha³a na poln¹ drogê.— W lewo — poleci³a Raen, gdy dotarli do rozwidlenia, kieruj¹c siê w stronê Rzeki, porzuconych magazynów i Miasta.Na kolanach trzyma³a mapê.Mia³a nadziejê, ¿e pojazd wytrzyma wystarczaj¹co d³ugo.Spojrza³a ponad ramionami dwóch azi na Merry'ego.Jego rwarz by³a spokojna i opanowana jak zawsze, bez œladu lêku przed tym, co ich jeszcze czeka³o.Jak to mo¿liwe, zastanawia³a siê, by tacy jak on, którzy znali w³asne ograniczenia, wiedzieli, ¿e s¹ zaprojektowani i wyhodowani dla konkretnych zadañ, jednak wykonywali je dobrze?Nie znali nawet luksusu w¹tpliwoœci.Stajemy s¹ przestarzali, oni i ja, pomyœla³a, zaciskaj¹c palce na g³adkiej kolbie karabinu.To s³uszne, %e odejdziemy razem [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||