Index
Foster Alan Dean Tran ky ky 03 Czas na potop
Chalker Jack L Swiaty Rombu 03 Charon Smok u wrot
Foster Alan Dean Przekleci 03 Wojenne lupy
Największa Tajemnica Ludzkoœci (tom I) cz. 03
J.R.R. Tolkien 03 The Return Of The King
Hogan James P Giganci T 2 Powrot gigantow
Bogdanowicz Marta O dysleksji czyli specyficznych trudnoÂściach w czytaniu i pisaniu
wiedza i zycie3
Peters Elizabeth Malpa na strazy wagi
Tengu
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typer24.pev.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Z muzeum pochodzą jedynie wina,choć i one nie liczą Sobie pięciuset lat.Przodkowie uważali, że wino imstarsze, tym lepsze.Sprawdzimy, czy mieli rację.Poza tym poczęstuję wasszaszłykiem z prawdziwego jagnięcia, które jeszcze wczoraj biegało po muzealnymparku!.   Za kwadrans czwarta Romero rozdał kieliszki i zacząłotwierać butelki.Korki skamieniały i zassały się w szyjkach tak, że trzeba jebyło po prostu utrącać.Wino wydzielało silny aromat na poły przyjemny, na połyodpychający.   Opiekunka przekazała każdemu uroczyste bicie zegara.Przysłuchując mu się w milczeniu, podnieśliśmy na sygnał Romera kielichy dogóry.   - Zima idzie, przyjaciele! Za dobrą zimę!   Zaczął padać gęsty śnieg.Wypiliśmy wino.Nie mogępowiedzieć, aby mi smakowało.Było cierpkie i paliło w ustach niczym kwas.Skrzywiłem się i powiedziałem półgłosem do siedzącej w pobliżu Mary:   - Nie wiem, co nasi przodkowie jedli, ale pili paskudztwo!   Mary pracowicie żująca kawałeczek szaszłyka, nagle zewstrętem wypluła go na ziemię:   - Jedzenie też jest obrzydliwe! Siedziałem patrząc wmilczeniu na ogień.   - Źle się pan czuje? - zapytał z niepokojem Albert.-Chodźmy lepiej do domu.Mnie również znudziły się te smętne barbarzyńskieobrządki.   - Wcale nie mówiłem, że mi jest nudno - zaoponowałem zniezwykłym podnieceniem w głosie.- Ja przeżywam.rozterkę.   - W porządku, posiedźmy jeszcze trochę - zgodził sięAlbert.- Ale moim zdaniem później będzie jeszcze nudniej.   Zdrzemnąłem się.Obudził mnie śpiew siedzących przy ogniskuludzi.Popatrzyłem na tępe, pijane twarze mężczyzn i kobiet.Przeraziłem się.Chwyciłem Mary za rękę i krzyknąłem:   - Wstawaj! Idziemy stąd!   - Co się z panem dzieje? - zapytała z przestrachem.-Czyżby tak źle na pana podziałało wino? Eli, musi pan zażyć jakieś lekarstwo.   - Do diabła z lekarstwem! Idziemy do domu! Siadaj doawionetki!   Podskoczył do nas uradowany Albert.   - No, nareszcie zdecydowaliście się! Zuchy! Popędziliśmy doawionetek, gdzie dognał nas ciężko dyszący Paweł.Chwycił mnie za ramię ipotrząsnął tak, że ledwie utrzymałem się na nogach.   - No, no - szarpnąłem się.- Uważaj !   - To tak! - syczał Romero.-To się kiedyś nazywałopodrywaniem dziewczyn kolegom! A mnie, pańskim zdaniem nie należy pytać ozdanie?   - Nie należy - odparłem.- Przyszła mi natomiast do głowyinna myśl.- Obróciłem się ku Mary i Albertowi.- Lećcie do domu, a ja tu trochęjeszcze zostanę.Mam do pogadania z mym starym przyjacielem Pawłem.   - Nie pozwolę!.- zaczął Romero, ale stałem między nim aawionetkami, zamilkł więc wpatrując się w moją twarz.Ja także milczałem.   - Czekamy na pana! - krzyknęła Mary i odleciała.- Terazmożemy się nie krępować - powiedziałem, kiedy i awionetka Alberta zniknęła wpadającym śniegu.- Jaki wniosek zamierza pan wyciągnąć z dzisiejszegowydarzenia, Pawle?   - Był kiedyś dobry zwyczaj - odparł Romero że kiedy międzydwoma mężczyznami stanęła kobieta, konkurenci sami rozstrzygali swój spór.Pojmuje pan, Eli?.Godzę się na każdy wariant - szpady, pistolety, karabiny.Broń wypożyczymy z muzeum.   Popatrzyłem uważnie w jego rozwścieczoną twarz, starającsię zorientować, czy nie żartuje.Był nieprzytomny z gniewu.   - Nie jestem takim miłośnikiem starożytności jak pan -odparłem.- Osobiście wolałbym pojedynek na anihilatory.   - Krótko mówiąc odmawia pan z tchórzostwa! rzucił miwyniosłym tonem.- Mogę więc panu powiedzieć, że nikt jeszcze nie zdobył sercakobiety tchórzostwem.   - Tak? - spytałem, nacierając na niego ciałem.- Ma panoczywiście większe doświadczenie, taki zdobywca serc.Ale czy nie przyszło ci,mężny rycerzu, do głowy, że mogę złapać za klapy i wybić szanowną osobą dziuplęw jednym z tych dębów?   Teraz on wpatrywał się w moją twarz, starając się dociec,jak daleko mogę się posunąć.Wreszcie odezwał się:   - No cóż, gołymi rękami też walczono.Wprawdzie nie jestemzwolennikiem neandertalskich metod, ale jeśli pan nalega.   - Nie - powiedziałem.- To pan nalega.Ja chcę spać, a pannie pozwala mi wrócić do domu.Ale moja cierpliwość jest już na wyczerpaniu!   - Ma pan rację, mój drogi przyjacielu - odparł Romerodawnym ironicznym tonem.- W naszych czasach serca kobiety nie zdobywa siępięściami.Poza tym zapomniałem, że czekają na mnie goście.Najwidoczniej upiłemsię, bo tak samo jak i pan po raz pierwszy spróbowałem starego wina.Życzędobrych snów.   Odwracając się stracił równowagę.Podtrzymałem go.Dumnymgestem odsunął moją rękę.   - Stój! - powiedziałem wściekłym głosem.Czy nie czasporozmawiać jak przyjaciel z przyjacielem? Dlaczego jesteś tutaj, a nie na Orze?   - Dziwne pytanie - odparł wzruszając ramionami.- Zdaje sięzapomniał pan, że tam jest Wiera [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.