Index
Foster Alan Dean Tran ky ky 02 Misja do Moulokinu
Miller Steve Lee Sharon Wszechswiat Liaden 02 Agent
Chalker Jack L Swiaty Rombu 02 Cerber Wilk w owczarni
Foster Alan Dean Przekleci 02 Krzywe zwierciadlo
Największa Tajemnica Ludzkoœci (tom I) cz. 02
J.R.R. Tolkien 02 The Two Towers
czesc 02 rozdzial 03 (3)
rozdzial 04 (200)
10 (24)
Pod redakcją Charlesa E. Skinnera Psychologia wychowawcza (13)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • acwpower.xlx.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Zanim obiad dobiegł do ostatecznego likierowego końca, już dyspozycje zostały wydane, a w chwili powstania zbiorowego od stołu bryczka zajechała przed ganek.Sam Jędrek powoził parą nieposzlakowanie czarną, wyczyszczoną, wypucowaną, ubraną w zaprzęgi lśniące i napuszczone tłuszczem.Bryczka była, widać, świeżo odmalowana, gdyż każda jej sprycha i wachlarz, literka i na żółto wylakierowany półkoszek-wasążek i siedzenia lśniły od zaschniętej jaskrawej farby.Jędrek trzymał lejce i bat w ręku w taki sposób, jak oficer szablę na paradzie w obecności wodza - nie spuszczał oczu z oczu Hipolita, który od szczegółu do szczegółu przechodząc lustrował wózek wzrokiem nieubłaganym.Srogie oko pana nic jednak nie mogło znaleźć: bryczka i zaprzęg, utrzymanie koni - słowem, wszystko - rzucało iskry i blaski.Toteż we wzroku Jędrka malował się zwycięski i dumny wyraz:- Abssolutnie!Samo utrzymanie koni było szczytem pielęgnacji.Była to bowiem para karych wałachów, czarnych jak najciemniejszy aksamit.Konie te stały od lat w ciemnej stajni z okienkiem zasłoniętym i drzwiami otwieranymi tylko w nocy.Każde z dwojga podlegało ciągłemu oczyszczaniu, cudzeniu i szczotkowaniu.Hipolit (przed wojną bolszewicką) wpadał do stajni niespodzianie i rogiem swej białej chustki, owiniętym na palcu, próbował, czy na sierści ulubieńców nie ma śladu pyłu.Konie te w ciemności zdziczały i odwykły od światła.Ich sierść krótka i lśniąca, czarna jak sama noc bezgwiezdna, przypominała połyskliwością i miękkością jedwabiste futerko kreta.Chłopiec stajenny przyprowadził dla “jaśnie panicza” gniadego Urysia pod lekkim siodłem i czaprakiem znaczonym.Młody pan dosiadł Urysia w oczach matki, ciotek i wuja z gracją i zręcznością nieposzlakowaną.Było to arcydzieło zażycia konia, pierwszego zażycia po tylu miesiącach marszów piechura.- Hipciu! Proszę ostrożnie, ostrożnie szeptała matka, która teraz bała się bardziej, ażeby na ojczystym dziedzińcu nie zsunął się z siodła, niż przed miesiącem, kiedy nie wiedziała, czy go dziki wróg w sztuki nie płata i końmi po polach nie włóczy.Hipolit tkliwym spojrzeniem uspokoił matkę i czekał na towarzystwo.Ksiądz wybiegł pierwszy w sutannie znacznie krótszej, w poważnym kapeluszu kapłańskim.Za nim szła panna Karolina.Dwie pierwsze osoby zajęły miejsce główne na wózku.Cezary siadł na przednim siedzeniu, obok Jędrka, ale twarzą nie do koni, lecz do tamtych dwu osób zwrócony.Siedzenia, obite grubym szarym suknem, były zawieszone na potężnych pasach skórzanych zaczepionych o głowice literkowych haków.Wszyscy siedli, woźnica cmoknął kilkakroć na czarne “krety”, a one tymczasem nie zamierzały wcale ruszyć z miejsca.Wspinały się, biły na miejscu kopytami albo zginając łby ku ziemi wydawały krótkie, urywane rżenie, które nic dobrego nie wróży.Rozległ się cichy rozkaz Hipolita, który z konia przyglądał się swemu umiłowanemu zaprzęgowi:- Trąć naręcznego!Jędrek podniósł bat dziewiczo czysty, nowy i nie używany jeszcze w tej powojennej epoce i z lekka uderzył jego końcowym węzełkiem lśniący zad naręcznego wałacha.Obadwa konie, zdjęte panicznym przerażeniem wobec zlekceważenia ich cnoty, skoczyły raptem z miejsca z taką gwałtownością, że bryczka runęła naprzód jak wyrzucona z procy.Cezary, siedzący naprzeciwko księdza Anastazego, gibnął się gwałtownie i byłby uderzył kapłana głową w piersi, gdyby nie to, że trafił już w próżnię.Oprzytomniawszy Baryka zobaczył nad głównym siedzeniem zamiast osób cztery nogi zadarte do góry - z tego dwie nogi czarne w lśniących cholewkach i czarnych niezapominajkach, a dwie białe w cienkich, cielistych pończochach zachodzących aż - hen! Powyżej kolan.Pończochy owe z boku każdej nogi podtrzymywały gumowe paski, sięgające w niedocieczoną otchłań.Cezary zrozumiał, że pannę Szarłatowiczównę spotyka tego dnia drugie nieprzyzwoicie śmieszne nieszczęście.Zgodnym odruchem zleciała po prostu wraz z księdzem z balansującego siedzenia w pusty tył bryczki.Machali obydwoje czterema czarno-białymi kończynami, nie mogąc się z cieśni wydobyć.Zgodny wybuch śmiechu osób pozostających na ganku ścigał ich w istnym locie, który teraz przedsięwzięły czarne “krety”.Cezary z zapałem rzucił się na pomoc pannie Karolinie i wydźwignął ją na ruchome siedzenie.Potem wywindował duchownego.Panna była zrozpaczona.Miała łzy w oczach.Poprawiała wciąż krótką suknię obciągając ją jak najniżej, niemal do pięt, i owijając nią kolana.- Może pani pożyczyć agrafki do zapięcia sukni pod kolanami? - zapytał Cezary ze współczuciem i gotowością do usług.- Dziękuję! - odpaliła z taką furią, jakby miała zamiar podziękować pięścią.- Siedzenia są ruchome i wskutek tego niepewne.To się może powtórzyć.- Nie powtórzy się!- Któż to może wiedzieć, czy się nie powtórzy.Strzeżonego Pan Bóg strzeże.- Dobrześ to powiedział, panie Czaruś! - westchnął ksiądz.- Ależ mnie wyrznęło w plecy! A ciebie, Karusia, wyrznęło?- Mnie nie wyrznęło!- Daliśmy, moje dziecko, nie lada przedstawienie z naszych dessous.- Och! Jeszcze o tym będą gadać! To jest przecie prostactwo!- Mnie tam to wcale nie wzrusza, co tłum zobaczy u mnie pod sukienką.Inna rzecz z tobą! - wzdychał wikary z politowaniem.- Proszę już raz z tym skończyć, bo wysiądę! - syknęła.- Wysiąść w tej chwili byłoby dosyć trudno.Znowu byś się potknęła.Nic tu przecie złego nie powiedzieliśmy, moje dziecko.Gorzej by było, gdybyśmy milczeli.- I czego pani tak dalece boleje nad gimnastyczną ewolucją tak dalece naturalną!.Nie rozumiem.- wtrącił Cezary.- Boleję i koniec! Pan tu przyjechał i jest pan moim porte-malheur!- O, to źle! Jeżeli tak jest naprawdę, to nie ma co! Trzeba brać nogi za pas!- Widzisz, widzisz, Karolino, co ty wygadujesz!- Nic strasznego nie powiedziałam.- Zakazuję ci mówić rzeczy płynące z guseł ukraińskich, a panu, Czaruś, zakazuję mówić o wyjeździe.- A któż tu nastaje na wyjazd pana Baryki? - pytała panna wytrzeszczając swe śliczne niebieskie oczy.Hipolit jechał tuż za wózkiem na Urysiu i widać było, że się rozkoszuje jazdą.Był uśmiechnięty, rozmarzony.Klepał raz w raz ręką kark i kłęby konia, pieszczotliwie gładził jego grzywę.Cezary miał ciągle przed oczyma jego twarz i przeszło mu przez myśl zastanowienie, iż buńczuczy się na tej bryczce, grozi wyjazdem, a naprawdę srogi by to był żal, gdyby trzeba było wyjechać z tej Nawłoci [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.