Index
Foster Alan Dean Tran ky ky 02 Misja do Moulokinu
Miller Steve Lee Sharon Wszechswiat Liaden 02 Agent
Chalker Jack L Swiaty Rombu 02 Cerber Wilk w owczarni
Foster Alan Dean Przekleci 02 Krzywe zwierciadlo
Największa Tajemnica Ludzkoœci (tom I) cz. 02
J.R.R. Tolkien 02 The Two Towers
czesc 02 rozdzial 03 (3)
Bettelheim Bruno Cudowne i pożyteczne O znaczeniach i wartoÂściach baÂśni (6)
rozdzial 13 (50)
Pod redakcją Charlesa E. Skinnera Psychologia wychowawcza (9)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tomekiveco.xlx.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Najwidoczniej zamierzali nieatakując z daleka metodycznie zacieśniać pierścień tak długo, dopóki na topozwoli opór naszych pól ochronnych, a później błys­kawicznie skoncentrowaćwysiłki i zadać decydujący cios.   Zrozumiałem, że jeślinie pomieszamy im szyków, zrobią z nas mokrą plamę.Dusiła mnie wściekłość na tebestie atakujące bez najmniejszego powodu i musiałem ją z siebie wyrzucić wpotężnym pchnięciu pola.Mieliśmy nad nimi przewagę w postaci naszego szybkiegobiegu i postanowiłem tę przewagę wykorzystać.   -Skoncentrujcie na mnie swoje pola, kiedy rzucę się do przodu! - rozkazałem.-Zaraz pokażę tym świe­cącym żółwiom, że daleko im do ludzi!   - Uważaj, Eli! - powiedział Lusin.- Ale nie bój się,skoncentrujemy!    Wówczas runąłem na najbliższego, którywypełzł nieco z szeregu i zapłacił za swą nieostrożność życiem.Chroniony zboków przez przyjaciół skupiłem swoje pole w wąskie pasmo i rozciąłemNiszczyciela jak mieczem.Jego strzępy jeszcze sypały się na ziemię, kiedy mojeszty­letowe pole przebiło sąsiada.Zływrogi cofnęły się, nasiliły i tak jużpotężne światło głów do tego stopnia, że ich blask raził oczy nawet przez ciemnefiltry.Moje ciało zacisnęła niewidzialna prasa i zacząłem tracić oddech z bólu.Szczę­ki prasy zaciskały się i natychmiast cofały, zaciskały i wre­szcieosłabły: Zływrogi biły mnie impulsami grawitacyjny­mi, a przyjacieleodpierali ciosy swoimi polami.Zachwia­łem się tracąc przytomność i zanimupadłem, zdążyłem je­szcze wysadzić w powietrze następnego Niszczyciela.An­dre i Lusin podbiegli.Upadłem im na ręce, a oni szybko odnieśli mnie podosłonę ściany.   Lusin śmiał się i tupał nogami, Aniołwściekle war­czał ukazując kły i nawet Andre się uśmiechał.Niezda­rzało się nam - nie mówię oczywiście o Aniele - nigdy przedtem walczyćna śmierć i życie i pierwsze powodzenie zawróciło nam w głowach.W każdymobudził się instynkt wojownika, który pozornie został wiele pokoleń wsteczwytrzebiony ze świadomości ludzkiej.   - Na atomy! -wrzeszczał Lusin.- W strzępy! Tak trzeba!    Andreuspokoił się pierwszy.   - Oni powtarzają atak -powiedział.   Niszczyciele znów napierali na naspółkolem.Nie wiem czemu, ale byłem przekonany, że zmienili plan na­tarcia.Środek szyku poruszał się ostrożniej niż skrzydła, które starały się zajść zboków i stamtąd zmiażdżyć nas między wystrzelanymi naprzeciw siebie polami.Gdybym natomiast znów wyrwał się do przodu, spokojnie wycofali­by się zcentrum szyku i bez trudu rozprawili z mymi przy­jaciółmi pozbawionymiosłony z flanki.Plan obliczony był na tak głupiego przeciwnika, że poczułem donich pogar­dę.Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że nigdy nie należy uważaćwroga za durnia.   - My również powtórzymy napad, aletym razem inaczej - powiedziałem.Mój plan opierał się na szybkoś­ci izgraniu naszej akcji.   Kiedy Niszczyciele dostateczniesię zbliżyli, my, zwarci w pięść - trzech ludzi z przodu i kulejący Anioł z tyłu- uderzyliśmy na ich lewe skrzydło.Wszystko było drobiazgowo wyliczone idoskonale się udało.Napadając na lewe skrzydło jednocześnie oddalaliśmy się odprawe­go, przez co osłabialiśmy jego uderzenie, z centrum szyku można siębyło chwilowo nie liczyć, bo nauczone doświad­czeniem Zływrogi nie wyrywałysię pod ogień pól sztyleto­wych.   Tym razemdziałając czterema zwartymi polami uni­cestwiliśmy sześciu Niszczycieli izmusiliśmy ich do uciecz­ki całą lewą flanką.Nie mogliśmy ich ścigać, botrzeba było obrócić się ku centrum i prawemu skrzydłu.Krótkim wypadem również itę formację zmusiliśmy do wycofania się.Pole bitwy usiane było szczątkamizniszczonych wro­gów i zalane ciemną cieczą, ich krwią.   Powtórnie schroniliśmy się w cieniu ściany.   Te piekielne stworzenia szybko jednak uczyły się nabłędach.Zrozumiały, że atakując tyralierą jedynie nara­żają się na ciosynaszych siłowych szpad.Obecnie więc szły trzema zwartymi grupami po jakieśdwadzieścia sztuk w każdej, cielsko przy cielsku, oko przy oku.To samo, czymodparliśmy ich drugi atak - wielokrotnie wzmoc­nione, zwarte w pięść pole -teraz obracali przeciwko nam.Żadnym, nawet najszybszym wypadem, niemogliś­my stłumić tak silnego, skoncentrowanego siłowego stru­mienia.Wtej sytuacji czas naszego życia zależał jedynie od szybkości ruchu wrogów.   Andre jeszcze niezupełnie doszedł do siebie pona­padzie pierwszego Niszczyciela, lecz był zupełnie spokoj­ny.Popatrzyłem nań i domyśliłem się, co ma na sercu.    -Zdążysz jeszcze wywołać gwiazdolot i nagrać po­żegnanie - powiedziałem iodwróciłem twarz.   Zływrogi nie spieszyły się, bowiedziały, że im już nie umkniemy, i nacierały z rozwagą.Andre wywołałsta­tek.Nigdy jeszcze nie słyszałem tego gorącego, porywcze­goczłowieka mówiącego tak spokojnie i rzeczowo.   - Żanno!Olegu! - dyktował.- Za dwie minuty już mnie nie będzie.Kocham was! Bądźcieszczęśliwi!    - Obejmijmy się, przyjaciele! - zwróciłsię do nas.- A potem zaatakujemy ich po raz ostatni.Nie ma sensu ciągnąć tegodalej.   Uścisnęliśmy się i ucałowali.Trub przytuliłsię do mego ramienia i łkał jak człowiek.Czułość okazana temu dziwnemustworzeniu niemal pogodziła je z nadchodzącą śmiercią [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.