Index sienkiewicz ogniemimieczem Foster Alan Dean Tran ky ky 03 Czas na potop Sienkiewicz Henryk Listy z podróży do Ameryki 02 (196) Issac Asimov Nemesis (6) abc.com.pl 9 Trevayne elektronika praktyczna 2003 rozdzial 13 (51) Kratochvil Stanisław Psychoterapia Kierunki metody badania (2) |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .– Wstawajcie, tacy synowie! wstawajcie!.Ale pan Uhlik le¿a³ nieruchomy, z rêkoma opad³ymi bezw³adnie po bokach cia³a, a za nim le¿eliinni; ¿aden nie ziewn¹³, nie drgn¹³, nie przebudzi³ siê, nie mrukn¹³.W tej¿e chwili pan Kmicic spostrzeg³,¿e wszyscy le¿¹ na wznak, w jednakowej pozycji, i jakieœ straszne przeczucie chwyci³o goza serce.Poskoczywszy do sto³u porwa³ dr¿¹c¹ rêk¹ kaganek i przysun¹³ go ku twarzom le¿¹cych.W³osy powsta³y mu na g³owie, tak straszny widok uderzy³ jego oczy.Uhlika wy³¹cznie móg³poznaæ po bia³ym pasie, bo twarz i g³owa przedstawia³y jedn¹ bezkszta³tn¹ masê, krwaw¹, ohydn¹,bez oczu, nosa i ust – tylko w¹sy ogromne stercza³y z tej okropnej ka³u¿y.Pan Kmicic œwieci³ dalej.Drugi z kolei le¿a³ Zend z wyszczerzonymi zêbami i wysz³ymi na wierzch oczyma, w którychzeszkli³o siê przedœmiertne przera¿enie.Trzeci z kolei, Ranicki, oczy mia³ przymkniête, a po ca³ejtwarzy cêtki bia³e, krwawe i ciemne.Pan Kmicic œwieci³ dalej.Czwarty le¿a³ pan Kokosiñski,najmilszy Kmicicowi ze wszystkich towarzyszów, bo dawny s¹siad bliski.Ten zdawa³ siê spaæspokojnie, jeno z boku, w szyi, widaæ mu by³o du¿¹ ranê, zapewne sztychem zadan¹.Pi¹ty z koleile¿a³ olbrzymi pan Kulwiec-Hippocentaurus z ¿upanem podartym na piersiach i posiekan¹ gêstymirazami twarz¹.Pan Kmicic przybli¿a³ kaganek do ka¿dej twarzy, a gdy wreszcie szóstemu, Rekuciowi,w oczy zaœwieci³, zda³o mu siê, ¿e powieki nieszczêsnego zadrga³y trochê od blasku.Wiêc postawi³ na ziemi kaganek i zacz¹³ wstrz¹saæ z lekka rannym.– Rekuæ, Rekuæ! – wo³a³ – to ja, Kmicic!.Za powiekami poczê³a drgaæ i twarz, oczy i usta otwiera³y siê i zamyka³y na przemian.– To ja! – rzek³ Kmicic.Oczy Rekucia otwar³y siê na chwilê zupe³nie pozna³ twarz przyjaciela i jêkn¹³ z cicha:– Jêdruœ!.ksiêdza!.– Kto was pobi³?! – krzycza³ Kmicic chwytaj¹c siê za w³osy.– Bu-try-my.– ozwa³ siê g³os tak cichy, ¿e ledwie dos³yszalny.Po czym Rekuæ wyprê¿y³ siê, zesztywnia³, otwarte oczy stanê³y mu w s³up – i skona³.Kmicic poszed³ w milczeniu do sto³u, postawi³ na nim kaganek – sam siad³ na krzeœle i pocz¹³rêkoma wodziæ po twarzy jak cz³owiek, który, ze snu siê zbudziwszy, sam nie wie, czy ju¿ siê rozbudzi³,czy widzi jeszcze senne obrazy przed oczyma.Nastêpnie znów spojrza³ na le¿¹ce w mroku cia³a.Zimny pot wyst¹pi³ mu na czo³o, w³osy zje¿y³ysiê na g³owie i nagle krzykn¹³ tak strasznie, ¿e a¿ szyby zadrga³y w oknach:– Bywaj, kto ¿yw! bywaj!¯o³nierze, którzy roztasowywali siê w czeladnej, pos³yszeli ów krzyk i pêdem wpadli do izby.Kmicic ukaza³ im rêk¹ na le¿¹ce pod œcian¹ trupy.– Pobici! pobici! – powtarza³ chrapliwym g³osem.Oni rzucili siê patrzeæ; niektórzy nadbiegli z ³uczywem i poczêli w oczy œwieciæ nieboszczykom.Po pierwszej chwili zdumienia wszcz¹³ siê gwar i zamieszanie.Przylecieli i ci, którzy ju¿ siêbyli pok³adli w stajniach i oborach: Dom ca³y zajaœnia³ œwiat³em, zaroi³ siê ludŸmi, a wœród tegozamêtu, nawo³ywañ, pytañ jedni tylko pobici le¿eli pod œcian¹ równo i cicho, obojêtni na wszystkoi – przeciw swej naturze – spokojni.Dusze z nich wysz³y, a cia³ nie mog³y rozbudziæ ani surmy dobitwy, ani brzêk kielichów do uczty.42Tymczasem w gwarze ¿o³nierskim coraz bardziej przemaga³y okrzyki groŸby i wœciek³oœci.Kmicic, który dot¹d by³ jakby nieprzytomny, zerwa³ siê nagle i zakrzykn¹³:– Na koñ!.Ruszy³o siê, co ¿y³o, ku drzwiom.Nie up³ynê³o i pó³ godziny, ju¿ stu przesz³o jeŸdŸców lecia³ona z³amanie karku po szerokiej, œnie¿nej drodze, a na ich czele lecia³ pan Andrzej, jakby go z³yduch opêta³, bez czapki, z go³¹ szabl¹ w rêku.W ciszy nocnej rozlega³y siê dzikie okrzyki:– Bij! morduj!.Ksiê¿yc dosiêgn¹³ w³aœnie najwy¿szej wysokoœci w swej drodze niebieskiej, gdy nagle blask jegopocz¹³ siê mieszaæ i zlewaæ z ró¿owym œwiat³em wychodz¹cym jakby spod ziemi; stopniowoniebo czerwienia³o coraz bardziej, rzek³byœ, od zorzy wstaj¹cej, a¿ wreszcie krwawa czerwona ³unaobla³a ca³¹ okolicê.Jedno morze ognia szala³o nad olbrzymim zaœciankiem Butrymów, a dziki ¿o³nierzKmicicowy, wœród dymu, po¿ogi i skier buchaj¹cych s³upami do góry, mordowa³ w pieñprzera¿on¹ i oœlep³¹ z trwogi ludnoœæ.Zerwali siê ze snu mieszkañcy pobliskich zaœcianków.Wiêksze i mniejsze gromady GoœciewiczówDymnych, Stakjanów, Gasztowtów i Domaszewiczów zbiera³y siê na drogach, przed domami,i pogl¹daj¹c w stronê po¿aru podawa³y sobie z ust do ust trwo¿liwe wieœci: „Chyba nieprzyjacielwtargn¹³ i pali Butrymów.To niezwyczajny po¿ar!”Huk rusznic dochodz¹cy od czasu do czasu z oddali potwierdza³ te przypuszczenia.– PójdŸmy na pomoc! – wo³ali œmielsi – nie dajmy braciom gin¹æ.A gdy tak mówili starsi, ju¿ m³odsi, którzy dla om³otów zimowych nie poszli do Rosieñ, siadalina koñ.W Krakinowie i w Upicie poczêto biæ w dzwony po koœcio³ach.W Wodoktach ciche pukanie do drzwi zbudzi³o pannê Aleksandrê.– Oleñko! wstawaj! – wo³a³a panna Franciszka Kulwiecówna.– Niech ciotuchna wejdzie! – Co tam siê dzieje?– Wo³montowicze siê pal¹!– W imiê Ojca i Syna, i Ducha Œwiêtego!– Strza³y a¿ tu s³ychaæ, tam bitwa! Bo¿e, zmi³uj siê nad nami!Oleñka krzyknê³a strasznie, po czym wyskoczy³a z ³Ã³¿ka i poczê³a spiesznie szaty narzucaæ.Cia³o jej dygota³o jak we febrze.Ona jedna domyœli³a siê od razu, co to za nieprzyjaciel napad³nieszczêsnych Butrymów.Po chwili wpad³y rozbudzone niewiasty z ca³ego domu z p³aczem i szlochaniem.Oleñka rzuci³asiê na kolana przed obrazem, one posz³y za jej przyk³adem i wszystkie poczê³y odmawiaæ g³oœnolitaniê za konaj¹cych.By³y zaledwie w po³owie, gdy gwa³towne ko³ata- nie wstrz¹snê³o drzwiami od sieni.Niewiastyzerwa³y siê na równe nogi, okrzyk trwogi wyrwa³ siê im z piersi:– Nie otwieraæ! nie otwieraæ!Ko³atanie ozwa³o siê z podwójn¹ si³¹, rzek³byœ: drzwi wyskocz¹ z zawias.Tymczasem miêdzyzgromadzone niewiasty wpad³ pacholik Kostek.– Panieñka! – wo³a³ – jakiœ cz³ek stuka; otwieraæ czy nie?– Samli jest?– Sam.– IdŸ, otwórz!Pacho³ek skoczy³, ona zaœ chwyciwszy œwiecê przesz³a do izby jadalnej, za ni¹ panna Franciszkai wszystkie prz¹dki.Zaledwie zdo³a³a postawiæ œwiecê na stole, gdy w sieni da³ siê s³yszeæ szczêk ¿elaznej zawory,skrzypienie otwieranych drzwi i przed oczyma niewiast ukaza³ siê pan Kmicic, straszny, czarny oddymu, krwawy, zadyszany i z ob³¹kaniem w oczach.– Koñ mi pod lasem pad³! – krzykn¹³ – œcigaj¹ mnie!.Panna Aleksandra utkwi³a weñ oczy: – Waœæ spali³eœ Wo³montowicze?– Ja!.Ja!.43Chcia³ coœ dalej mówiæ, gdy wtem od strony drogi i lasu doszed³ odg³os okrzyków i têtent koni,który zbli¿a³ siê z nadzwyczajn¹ szybkoœci¹.– Diabli po m¹ duszê!.dobrze! – krzykn¹³ jakby w gor¹czce Kmicic.Panna Aleksandra w tej¿e chwili zwróci³a siê do prz¹dek:– Jeœli bêd¹ pytaæ, powiedzieæ, ¿e nie masz tu nikogo, a teraz do czeladnej i ze œwiat³em tuprzyjœæ!.Po czym do Kmicica:– Waœæ tam! – rzek³a ukazuj¹c na przyleg³¹ izbê.I prawie przemoc¹ wepchn¹wszy go przezotwarte drzwi, zamknê³a je natychmiast.Tymczasem zbrojni ludzie zape³nili podwórzec i w mgnieniu oka Butrymi, Goœciewicze, Domaszewiczei inni wpadli do domu.Ujrzawszy pannê wstrzymali siê w izbie jadalnej – ona zaœ stoj¹cze œwiec¹ w rêku zamyka³a sob¹ drogê do dalszych drzwi [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||