Index Books Dav Eddings Dav Weber Dav 13 (476) Jones J V Kolczasty wieniec Podpalacze ludzi C.S.Lewis Opowiesci z Narnii 4 Ksiaze Kaspian 20 (387) Saylor Steven Ramiona Nemezis 148 05 (4) |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .Mo¿na by³o odnieœæ wra¿enie, ¿e to odbiornik bezskutecznie dostrajany do odleg³ego sygna³u radiowego.Nagle jednak zapad³a cisza i MEDIC wys³a³ przez ³¹cze ostatni¹ wiadomoœæ.Na wydruku pojawi³o siê jedno s³owo:Omega.- Nie rozumiem - powiedzia³a pani Rutledge.- Ani ja.Mam jednak przeczucie, ¿e niczego wiêcej siê nie dowiemy.- Jak to mo¿liwe?- Nie mam pojêcia.Teoretycznie to niemo¿liwe.MEDIC zosta³ tak zaprojektowany, ¿eby udzielaæ precyzyjnych odpowiedzi.W jego terminologii odpowiedŸ taka oznacza jednak koniec komunikatu.- A co z Samanth¹?- Ja poniosê ten krzy¿, Rosie - potrz¹sn¹³ g³ow¹ Bryson.- Mogê tylko przygl¹daæ siê jej czujnie jak jastrz¹b.Rosemary Rutledge wysz³a wkrótce po Brysonie.Uda³a siê prosto do domu, rezygnuj¹c z cotygodniowych zakupów.W pi¹tkowe wieczory przewa¿nie gotowa³a sobie jak¹œ nieco bardziej wystawn¹ kolacjê i k³ad³a siê do ³Ã³¿ka z dobr¹ ksi¹¿k¹.Tego wieczoru otworzy³a po powrocie do domu puszkê z tuñczykiem i pozostawi³a j¹ do ods¹czenia w zlewie.Nie czu³a g³odu.Popo³udniowe wydarzenia przyprawi³y j¹ o taki rozstrój nerwów, ¿e nie by³a w stanie skupiæ siê najedzeniu.Po drodze do domu postanowi³a przez weekend czuwaæ nad Samanth¹ na zmianê z Brysonem.Po sprz¹tniêciu mieszkania i zrobieniu prania, Rosie po³o¿y³a siê do ³Ã³¿ka.Sen nie chcia³ nadejœæ.Niespokojnie rzuca³a siê w ³Ã³¿ku.W g³owie k³êbi³y siê myœli o ostatnich latach.By³a bezdzietna i piêæ lat temu owdowia³a.Laboratorium badañ snu wype³ni³o pustkê w jej ¿yciu.Tak poœwiêci³a siê codziennym obowi¹zkom w pracy, ¿e bez niej laboratorium nie mog³oby prawid³owo funkcjonowaæ.Sta³o siê to dla niej sensem ¿ycia.Ochotników traktowa³a jak w³asne dzieci.Przejmowa³a siê ich problemami, niepowodzeniami i sukcesami, jak gdyby byli jej rodzonymi córkami i synami.Troszczy³a siê te¿ o Jonathana Brysona.Unika³a otwartego ingerowania w jego ¿ycie osobiste, choæ troszczy³a siê o niego, co ujawnia³o siê w sposobie, w jaki nieustannie wci¹ga³a go do rozmowy, pos³uguj¹c siê raczej zawoalowanymi sugestiami ni¿ otwart¹ ciekawoœci¹, osi¹gaj¹c cel o wiele skuteczniej jednym uniesieniem brwi ni¿ bezpoœrednimi pytaniami.Gdy jego zwi¹zek z Samanth¹ okaza³ siê czymœ wiêcej ni¿ przypadkowym flirtem, przepe³ni³a j¹ radoœæ; da³a siê ponieœæ jego emocjom.Nie pozwala³o jej zasn¹æ poczucie bezradnoœci.Bryson obieca³ co prawda, ¿e przez weekend bêdzie czuwa³ nad Samanth¹.Gdyby tylko mog³a w czymœ pomóc, dotrzeæ do jakiegoœ drobnego szczegó³u, który przeoczyli.Popatrzy³a na zegarek na nocnym stoliku: pierwsza czterdzieœci.Do diab³a z tym, pomyœla³a.Niepowodzenie w wyjaœnieniu ostatnich, najwa¿niejszych czêœci planu p³odu tak wytr¹ci³o j¹ z równowagi, ¿e postanowi³a jeszcze raz sama przejrzeæ wydruki.Zrzuci³a z siebie poœciel i ubra³a siê.Zamierza³a natychmiast po przyjœciu do laboratorium wyci¹gn¹æ ze schowka ostatnie wydruki.Objêtoœciowo by³ to pokaŸny plik.Nawet najbardziej pobie¿ne przejrzenie treœci dialogu zabra³oby pani Rutledge sporo czasu, byæ mo¿e do œwitu.Dok³adne przeanalizowanie potrwa³oby zapewne ca³y weekend.W¹tpi³a, czy zdo³a wyszukaæ coœ, co umknê³o Brysonowi, ale bior¹c pod uwagê wysokoœæ stawki, by³o to warte wysi³ku.Poza tym nêka³o j¹ niejasne przeczucie, ¿e przegapi³a coœ, na co powinna zwróciæ uwagê.Na pogr¹¿onym w pó³mroku korytarzu przed laboratorium popatrzy³a na zegarek.Dochodzi³a druga w nocy.Gdy w³o¿y³a klucz do zamka, z zaskoczeniem stwierdzi³a, ¿e drzwi s¹ otwarte.Zbeszta³a siê za roztargnienie.Zmartwienie i troska nie usprawiedliwia³y zapominalstwa.W³¹czy³a œwiat³o, pozostawiaj¹c lekko uchylone drzwi.Minê³a pust¹ salê.Posz³a prosto do schowka na narzêdzia i zapali³a œwiat³o.Zatrzyma³a siê na progu, wpatruj¹c siê z zaskoczeniem w minikomputer.Urz¹dzenie by³o w³¹czone! Po³o¿y³a d³oñ na konsoli, rozgrzanej tak, ¿e niemal parzy³a.To w³aœnie by³o Ÿród³em jej przeczucia: ciep³o, które ju¿ wczeœniej wyczu³a od minikomputera.Rozleg³ siê cichy odg³os, z drukarki wysun¹³ siê arkusz wydruku i spad³ w zakurzony k¹t za koszem do œmieci.Pani Rutledge nachyli³a siê i wyci¹gnê³a spod œciany u¿ywany pojemnik.Pomiêdzy nim a cementow¹ œcian¹ tkwi³ równy stosik pokrytych kurzem wydruków.Szybko podnios³a je z pod³ogi i zaczê³a wertowaæ.Jêknê³a w duchu, kiedy zda³a sobie sprawê z ich treœci.Wszystkie odpowiedzi znajdowa³y siê w równych wierszach na liniowanym papierze.Jakim cudem?.Niewa¿ne.Wiedzia³a ju¿ wszystko, musia³a tylko przekazaæ to Jonathanowi.Cicho, lecz wyraŸnie szczêkn¹³ rygiel drzwi wejœciowych do laboratorium.Otwierano je czy zamykano? Rosie pomyœla³a, ¿e to pewnie Bryson, który, podobnie jak ona nie móg³ usn¹æ.Potar³a skronie, odwrócona plecami do wejœcia.Czeka³a na powitanie, ale nic nie przerywa³o ciszy.- Panie doktorze? - szepnê³a, prostuj¹c siê.Œwiat³o w laboratorium nagle zgas³o.Po zbli¿aj¹cych siê krokach Rosie pozna³a, ¿e to na pewno nie Bryson.Waha³a siê, czy nie zamkn¹æ za sob¹ drzwi do schowka.Przechyli³a g³owê, wytê¿aj¹c s³uch.Cisza dudni³a jej w uszach, jakby obok przeje¿d¿a³ rozpêdzony poci¹g towarowy.Sparali¿owa³ j¹ strach.Po chwili zza jej pleców wyrós³ cieñ.Obróci³a siê w jego stronê.W padaj¹cym ze schowka œwietle rozpozna³a przyby³¹ osobê.Opuœci³a z ulg¹ ramiona i gwa³townym gestem przy³o¿y³a d³onie do piersi.- Bogu dziêki! - westchnê³a.- Przez chwilê myœla³am.S³owa uwiêz³y jej w gardle.Z rozszerzonymi ze zgrozy oczami instynktownie unios³a d³oñ, by os³oniæ siê przed ciosem.SpóŸni³a siê jednak, a napastnik okaza³ siê zbyt silny.¯elazny prêt zmia¿d¿y³ jej czaszkê.Chwilê przed œmierci¹, gdy jej œwiadomoœæ pogr¹¿a³a siê w ciemnoœciach, wszystko zrozumia³a.Rosemary Rutledge wiedzia³a, czyj¹ pad³a ofiar¹.Runê³a na pod³ogê w powiêkszaj¹cej siê ka³u¿y krwi.Napastnik przyst¹pi³ do powolnego, dok³adnego demolowania laboratorium, najwyraŸniej realizuj¹c z góry u³o¿ony plan.Wyci¹gniêty ze schowka minikomputer zosta³ rozbity na okruchy szk³a i metalu, klawiatura zgruchotana o posadzkê.Po skoñczeniu dzie³a zniszczenia morderca wyszed³ z laboratorium.Zwiniêta na pod³odze poœród kawa³ków porozbijanego sprzêtu, który do niedawna by³ podstaw¹ jej egzystencji, Rosemary Rutledge rozsta³a siê ze œwiatem ¿ywych, niezdolna do przekazania dowodów, których tak rozpaczliwie poszukiwa³a z Brysonem.ROZDZIA£ 22Przeczucie, ¿e stanie siê coœ nieuniknionego, doskwiera³o Brysonowi jak œciskaj¹cy pierœ, odcinaj¹cy dop³yw powietrza powróz.Od chwili po¿egnania siê z Rosemary poprzedniego wieczoru mia³ œwiadomoœæ, ¿e nadszed³ czas na rozstrzygniêcie sytuacji Samanthy.Odgrywa³ wobec Sam wiele ról: kochanka, naukowca, pracodawcy i profesora.Nade wszystko by³ jednak lekarzem, a zdobyte w tym zawodzie doœwiadczenie podpowiada³o mu, ¿e Samantha mo¿e prze¿yæ jeszcze najwy¿ej kilka dni.A wiêc to ju¿, myœla³, kres drogi.Niczego bardziej nie zdarzy³o mu siê schrzaniæ w ¿yciu.Cokolwiek uknu³ p³Ã³d z pomoc¹ MEDIC-a, na pewno mia³o siê to wkrótce zdarzyæ.Bryson nie mia³ na to ¿adnego wp³ywu.Na pewno zrobi³ z pani¹ Rutledge wszystko, co by³o w ich mocy.Mimo to nie móg³ wyprzeæ siê odpowiedzialnoœci za swoje b³êdy.Bryson nie mia³ tak¿e wyboru: musia³ pozostaæ przy boku Samanthy, powiadomiæ jej lekarza i ostrzec wszystkie szpitale w okolicy.Zbiera³ siê na odwagê przed zadzwonieniem do Pritcharda.W¹tpi³, czy ginekolog zechce go wys³uchaæ, nie widzia³ jednak innej mo¿liwoœci dzia³ania.Jedynie po³o¿nicza interwencja mog³a ocaliæ Samanthê.Nie by³o wa¿ne, czy Pritchard uwierzy Jonathanowi czy nie.Bryson zamierza³ formalnie powiadomiæ go o wszystkim, czego siê dowiedzia³.Maj¹c do czynienia ze znajduj¹c¹ siê w œmiertelnym niebezpieczeñstwie pacjentk¹, Pritchard musia³by oprzeæ swoje postêpowanie na informacjach Jonathana.Bryson mia³ jedynie nadziejê, ¿e zebra³ doœæ konkretnych faktów, by uratowaæ Samanthê, gdy p³Ã³d przyst¹pi do dzie³a.Wybra³ podany przez po³o¿nika numer.Zg³osi³a siê s³u¿ba informacyjna lekarza.Tak, wyjaœni³, chodzi o nag³y przypadek.Musi natychmiast porozmawiaæ z panem doktorem [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||