Index
czesc 01 rozdzial 01
czesc 04 rozdzial 04
czesc 02 rozdzial 03 (3)
czesc 05 rozdzial 03 (2)
czesc 05 rozdzial 01 (3)
rozdzial 05 (206)
rozdzial 07 (91)
rozdzial 02 (20)
rozdzial 05 (14)
rozdzial 05 (277)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kubawasala.pev.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .-Tylko ochotników.Nie więcej, niż to konieczne, by przezkrótki czas sterować drakkarem.Nie wiem, ilu do tegopotrzeba ludzi, nie znam się na tym.Ale proszę, by niezostawić na "Alkyone" nawet jednego człowieka ponad koniecznąliczbę.I powtarzam - sami ochotnicy.To, co zamierzamzrobić.jest bardzo ryzykowne.Bardziej niżmorska bitwa.    - Pojmuję - kiwnął głową stary seneszal.- I zgłaszamsię pierwszy.Ja, Guthlaf, syn Svena, proszę o ten zaszczyt, pani.    Yennefer długo patrzyła mu w oczy.    - Dobrze - powiedziała.- A zaszczycona jestem ja.    - Też się zgłosiłem - powiedział Asa Thjazi.- Ale Guthlafsię nie zgodził.Ktoś, rzekł, musi komendę trzymać na "Tamarze".W rezultacie zgłosiło się piętnastu.W tymHjahnar, jarlu.    Crach an Craite uniósł brwi.*****    - Ilu potrzeba, Guthlaf? - powtórzyła czarodziejka.-ilu jest niezbędnych? Proszę, byś to precyzyjnie wyliczył.Seneszal milczał czas jakiś, kalkulował.    - W ośmiu damy radę - rzekł wreszcie.- Jeśli nie zadługo.Ale przecie ci tutaj to sami ochotnicy, nie ma tedymusu.    - Wyznacz ośmiu spośród tych piętnastu - przerwałaostro.- Wyznacz sam.I każ wybranym przejść na "Alkyone".Reszta zostaje na "Tamarze".Aha, jednego, który zostaje,wyznaczę ja.Hjalmar!    - Nie, pani! Nie możesz mi tego uczynić! Zgłosiłem sięi będę u twego boku! Chcę być.    - Milcz! Zostajesz na "Tamarze"! To rozkaz! Jeszczesłowo, a każę cię przywiązać do masztu!*****    - Opowiadaj, Asa.    - Magiczka, Guthlaf a owa ósemka ochotników weszlina "Alkyone" i pożeglowali na Głębię.Myśmy, na "Tamarze",wedle rozkazu na uboczu się trzymali, ale tak, byzanadto nie odstać.Z pogodą zaś, która do tej pory nadpodziw nam sprzyjała, jakieś diabelstwo zaczęło się nagledziać.Tak, iście dobrze gadam, że diabelstwo, bo nieczystato była siła, jarlu.Niech mnie pod stępką przeciągną, jeśli łżę.    - Opowiadaj.    - Tam, gdzie myśmy byli, "Tamara" znaczy, spokojniebyło.Choć wicher trochę świszczał i nieboskłon pociemniałod chmur tak, że z dnia noc się niemal uczyniła,Ale tam, gdzie była "Alkyone", tam piekło się rozpętałoznienacka.Piekło prawdziwe.    Żagiel "Alkyone" załopotał nagle tak gwałtownie, żesłyszeli to łopotanie mimo dzielącej drakkary odległości.Niebo poczerniało, chmury skłębiły się.Morze, które wokół"Tamary" wydawało się zupełnie spokojne, wzburzyłosię i zagotowało grzywaczami przy burtach "Alkyone".Ktoś krzyknął nagle, ktoś zawtórował, a po chwili krzyczeli wszyscy.    Pod godzącym w nią stożkiem czarnych chmur "Alkyone"tańczyła na fali jak korek, kręcąc się, wirując i podskakując,zapadając w fale już to dziobem, już to rufą.    Momentami drakkar zupełnie niemal znikał im z oczu.Momentami widać było tylko pasiasty żagiel.    - To czary! - wywrzeszczał ktoś za plecami Asy.- Todiabelska magia!    Wir kręcił "Alkyone" coraz szybciej i szybciej.Tarczeodrywane siłą odśrodkową od burt drakkara zafurczaływ powietrzu jak dyski, frunęły na prawo i lewo potrzaskane wiosła.    - Refuj żagiel! - wrzasnął Asa Thjazi.- I do wioseł!Płyniem tam! Na ratunek trza!    Było już jednak za późno.    Niebo nad "Alkyone" zrobiło się czarne, czerń eksplodowałanagle zygzakami błyskawic, które oplotły drakkarniczym macki meduzy.Skłębione w fantastyczne kształtychmury skręciły się w potworny lej.Drakkar kręcił sięw kółko z niesamowitą prędkością.Maszt trzasnął jak zapałka,zerwany żagiel pomknął nad grzywaczami nibyogromny albatros.    - Wiosłuj, wiara!    Przez własne wrzaski, poprzez zagłuszający wszystkohuk żywiołów, usłyszeli jednak krzyk ludzi z "Alkyone".Krzyk tak niesamowity, że włosy stanęły im dęba.Im,starym wilkom morskim, krwawym berserkerom, żeglarzom,którzy widzieli i słyszeli niejedno.    Puścili wiosła, świadomi bezsiły.Osłupiali, przestalinawet krzyczeć.    "Alkyone", wciąż wirując, powoli wzniosła się nad fale.I wznosiła coraz wyżej i wyżej.Widzieli ociekający wodą,obrośnięty muszlami i glonami kil.Zobaczyli czarny kształt,spadającą w fale sylwetkę.Potem drugą.I trzecią.    - Oni skaczą! - ryknął Asa Thjazi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.