Index czesc 01 rozdzial 01 czesc 04 rozdzial 04 czesc 02 rozdzial 03 (3) czesc 05 rozdzial 03 (2) czesc 05 rozdzial 01 (3) rozdzial 05 (206) rozdzial 07 (91) rozdzial 02 (20) rozdzial 05 (14) rozdzial 09 (214) |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] .      Druga część wyjaśnienia to sam Gerard, nie dopuszczający nikogo do rannego.Julian i Fiona wysunęli się do przodu, najwyraźniej chcąc mu pomóc, napotkali jednak ramię Gerarda, blokujące drogę niby szlaban na przejeździe kolejowym.      - Nie - oświadczył.- Wiem, że ja tego nie zrobiłem, i nic więcej.Nie pozwolę, by ktoś spróbował po raz drugi.Gdyby któreś z nas odniosło taką ranę - bez innych uszczerbków na zdrowiu - powiedziałbym, że jeśli przetrzyma pierwsze pół godziny, to przeżyje.Brand jednak.w takim stanie.trudno przewidzieć.      Wrócił Random z dziewczętami, przynosząc sprzęt i materiały opatrunkowe.Gerard umył Branda, oczyścił i zabandażował ranę, podłączył kroplówkę.Potem rozbił kajdany młotem i dłutem, które znalazł Random, okrył Branda pledem i zmierzył mu puls.      - Jak? - spytałem.      - Słaby - odparł, przysunął sobie krzesło i usiadł obok sofy.- Niech ktoś mi poda miecz.I szklankę wina; nie mam nic do picia.Przy okazji, jeśli zostało jeszcze coś do jedzenia, to jestem głodny.      Llewella ruszyła do kredensu, a Random wziął jego miecz ze stojaka przy drzwiach.      - Masz zamiar tu obozować? - spytał, podając broń.      - Owszem.      - Może by przenieść Branda do lepszego łóżka?      - Jest mu dobrze tu, gdzie jest.Sam uznam, kiedy trzeba go przenieść.Tymczasem niech ktoś rozpali ogień.I zgasi parę świec.      - Zaraz się tym zajmę - kiwnął głową Random.      Podniósł nóż, który Gerard wyjął z pleców Branda, wąski sztylet z osiemnastocentymetrowym ostrzem.Ułożył go płasko na dłoni.      - Czy ktoś to rozpoznaje? - zapytał.      - Ja nie - odparł Benedykt.      - Ani ja - dodał Julian.      - Nie - oświadczyłem.      Dziewczęta pokręciły głowami.      Random przyjrzał się uważnie.      - Łatwo go ukryć - w rękawie, w bucie albo za stanikiem.Ale użycie go w ten sposób wymaga mocnych nerwów.      - Desperacji - mruknąłem.      -.I bardzo dokładnego przewidywania rozwoju naszej sceny zbiorowej.Niemal natchnienia.      - Czy mógł to zrobić któryś ze strażników? - spytał Julian.- Jeszcze w celi?      - Nie - stwierdził Gerard.- Żaden z nich nie podszedł dostatecznie blisko.      - Wydaje się, że jest dobrze wyważony - zauważyła Deirdre.- Można nim rzucić.      - Owszem - przyznał Random, przesuwając sztylet palcami.- Tyle że nie mieli miejsca ani możliwości.Jestem pewien.      Wróciła Llewella z tacą, na której leżały plastry krojonego mięsa, pół bochenka chleba, butelka wina i kielich.Uprzątnąłem mały stolik i ustawiłem go obok krzesła Gerarda.      - Ale dlaczego? - spytała Llewella, stawiając tacę.- Pozostajemy tylko my.Czemu ktoś z nas miałby to zrobić?      Westchnąłem.      - Jak myślisz, czyim był więźniem?      - Kogoś z nas?      - Jeśli coś wiedział i ktoś nie chciał, by to wyjawił.kto był gotów narazić się na ryzyko, byle tylko zmusić go do milczenia? Zapewne z tego samego powodu umieścił go tam, gdzie go znaleźliśmy, i tam trzymał.      Zmarszczyła brwi.      - Przecież to nie ma sensu.Dlaczego po prostu nie zabił go i nie zakończył całej sprawy?      - Widocznie chciał go jakoś wykorzystać - odparłem.- Jest tylko jeden człowiek, który zna odpowiedzi na twoje pytania.Zapytaj, kiedy go spotkasz.      - Albo ją - dodał Julian.- Wiesz, siostro, zupełnie nagle zrobiłaś się strasznie naiwna.      Llewella zmierzyła go spojrzeniem oczu przypominających parę gór lodowych, w których odbijały się mroźne nieskończoności.      - O ile sobie przypominam - stwierdziła - wstałeś, kiedy się pojawili, przesunąłeś się na lewo, obszedłeś biurko i stanąłeś po prawej stronie Gerarda.Wychyliłeś się bardzo daleko do przodu.Wydaje mi się, że nie było widać twoich rąk.      - O ile ja sobie przypominam - odparował - ty także byłaś dostatecznie blisko, po lewej stronie Gerarda.I także się wychylałaś.      - Musiałabym uderzyć lewą ręką.A jestem praworęczna.      - Być może temu właśnie zawdzięcza tę resztkę życia, jaka w nim jeszcze pozostała.      - Jakoś bardzo ci zależy, by wykazać, że to ktoś inny, Julianie.      - Dosyć! - zawołałem.- Dosyć! Przestańmy się oskarżać.Tylko jeden z nas tego dokonał, a to nie jest sposób, by go wykurzyć.      - Albo ją - dodał Julian.      Gerard wstał, wyprostował się i spojrzał groźnie.      - Nie pozwolę niepokoić mojego pacjenta - oświadczył.- Random, miałeś chyba rozpalić w kominku.      - Już rozpalam - odparł Random, biorąc się do dzieła.      - Przenieśmy się do salonu obok głównego hallu - zaproponowałem.- Gerardzie, postawię przy drzwiach dwóch strażników.      - Nie.Wolę, żeby ten, kto zechce spróbować jeszcze raz, dotarł aż tutaj.Rano wręczę ci jego głowę.Przytaknąłem.      - Gdybyś czegoś potrzebował, możesz zadzwonić.Albo wezwij nas przez Atut.Jeśli się czegoś dowiemy, opowiemy ci rano.      Gerard usiadł, burknął coś i wziął się do jedzenia.Random rozpalił ogień i wygasił część świec.Koc Branda unosił się i opadał, wolno, lecz regularnie.Wyszliśmy wszyscy, kierując się w stronę schodów i pozostawiając ich samych w blasku ognia i trzasku płomieni, wśród rurek i butelek.Strona główna Indeks [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||