Index
czesc 01 rozdzial 01
czesc 04 rozdzial 04
czesc 02 rozdzial 03 (3)
czesc 05 rozdzial 03 (2)
czesc 05 rozdzial 01 (3)
rozdzial 05 (206)
rozdzial 07 (91)
rozdzial 02 (20)
rozdzial 05 (14)
rozdzial 09 (214)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • latwa-kasiora.pev.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .    Znachor Myhrman ocknął się na podłodze swej własnejizby.Leżał na wznak, spętany jak baran.Potylica bolałago wściekle, pamiętał, że padając wyrżnął głową o framugędrzwi.Bolała też skroń, w którą go walnięto.Nie mógłsię poruszyć, bo pierś ciężko i niemiłosiernie ugniatał muwysoki but zapinany na klamry.Znachor, mrużąc oczy imarszcząc twarz, spojrzał w górę.But należał do wysokiegomężczyzny o włosach białych jak mleko.Myhrmannie widział jego twarzy - była skryta w mroku, któregonie rozjaśniała stojąca na stole latarnia.    - Darujcie życiem.- stęknął.- Oszczędźcie, zaklinamna bogów.Oddam pieniądze.Wszystko oddam.Pokażę, gdzie schowane.    - Gdzie jest Rience, Myhrman?    Znachor zatrząsł się cały na dźwięk tego głosu.Nienależał do strachliwych, było niewiele rzeczy, których siębał.Ale w głosie białowłosego były wszystkie te rzeczy.Ijeszcze kilka innych na dodatek.    Nadludzkim wysiłkiem woli opanował lęk pełzający potrzewiach jak ohydny robak.    - Hę? - udał zdumienie.- Co? Kto? Jak powiadacie?    Mężczyzna pochylił się i Myhrman zobaczył jego twarz.Zobaczył oczy.A na ten widok żołądek obsunął mu się ażdo odbytnicy.    - Nie kręć, Myhrman, nie zamiataj ogonem - odezwałsię z cienia znajomy głos Shani, medyczki z uniwersytetu.    - Gdy byłam u ciebie trzy dni temu, tu, na tym zydlu, zatym stołem, siedział jegomość w płaszczu podbitym piżmakami.Pił wino, a ty nigdy nikogo nie ugaszczasz, tylkonajlepszych przyjaciół.Zalecał się do mnie, nachalnie namawiałna tańce pod "Trzy Dzwoneczki".Nawet po łapachmusiałam mu dać, bo brał się do macania, pamiętasz?A ty powiedziałeś: "Ostawcie ją, panie Rience, niepłoszcie mi jej, mus mi z akademikusami dobrze żyć i interesykręcić".I rechotaliście obydwaj, ty i twój pan Riencez poparzoną facjatą.Nie rżnij więc teraz głupiego, bonie trafiłeś na głupszych od siebie.Gadaj, póki grzecznieproszą.    Ach, ty żaczko przemądrzała, pomyślał znachor.Ty gadzinozdradziecka, ty gamratko ruda, już ja cię znajdę,już ja ci odpłacę.Byłem tylko się z tego wykaraskał.    - Jaki Rience? - zaskowyczał, wijąc się, na próżnopróbując uwolnić spod gniotącego mu mostek obcasa.- Askąd mnie wiedzieć, kto on i gdzie on? Tu różni przychodzą,tacy i siacy, co to ja.    Białowłosy pochylił się jeszcze bardziej, wolno wyciągnąłsztylet z cholewy drugiego buta, wzmocnił naciskpierwszego na pierś znachora.    - Myhrman - powiedział cicho.- Chcesz, wierz, niechcesz, nie wierz.Ale jeśli natychmiast nie powiesz mi,gdzie jest Rience.Jeśli mi natychmiast nie wyjawisz, wjaki sposób kontaktujesz się z nim.To ja cię po kawałeczkuskarmię węgorzom w kanale.Zacznę od uszu.    W głosie białowłosego było coś, co sprawiło, że znachorUwierzył natychmiast, w każde słowo.Patrzył na klingęsztyletu i wiedział, że była ostrzejsza od noży, którychsam używał do przecinania wrzodów i czyraków.Zacząłdygotać tak, że oparty o jego pierś but podskakiwał nerwowo.Ale milczał.Musiał milczeć.Na razie.Bo gdybyRience wrócił i zapytał, dlaczego go wydał, Myhrman powinienmóc zademonstrować dlaczego.Jedno ucho, pomyślał,jedno ucho muszę wytrzymać.Potem powiem.    - Po co tracić czas i babrać się krwią? - rozległ sięnagle z półmroku miękki kobiecy alt.- Po co ryzykować, żebędzie kręcił i kłamał? Pozwólcie mi wziąć się za niegomoim sposobem.Będzie gadał tak szybko, że pokąsa sobiejęzyk.Przytrzymajcie go.    Znachor zawył i targnął się w pętach, ale białowłosyprzygniótł go kolanem do podłogi, chwycił za włosy i wykręciłgłowę.Obok ktoś uklęknął.Poczuł zapach perfum imokrych ptasich piór, poczuł dotyk palców na skroni.Chciał wrzasnąć, ale gardło dławiła mu trwoga - zdołałtylko zaskrzeczeć.    - Już chcesz krzyczeć? - zamruczał po kociemumiękki alt tuż obok jego ucha.- Za wcześnie, Myhrman, zawcześnie.Jeszcze nie zaczęłam.Ale zaraz zacznę.Jeżeliewolucja wytworzyła na twoim mózgu jakiekolwiek bruzdy,to ja ci je przeorzę nieco głębiej.A wtedy zobaczysz,czym może być krzyk.    - A zatem - powiedział Vilgefortz, wysłuchawszy relacji- nasi królowie zaczęli myśleć samodzielnie.Zaczęlisamodzielnie planować, w zaskakująco szybki sposóbewoluując od myślenia na poziomie taktycznym dostrategicznego? Ciekawe.Jeszcze niedawno, pod Sodden,jedyne, co umieli, to był galop z dzikim wrzaskiem i wzniesionymmieczem na czele chorągwi, nawet bez oglądaniasię, czy aby chorągiew nie została w tyle lub nie galopujew zupełnie innym kierunku.A dziś, proszę, na zamku wHagge decydują o losach świata.Ciekawe.Ale, jeśli mambyć szczery, spodziewałem się tego.    - Wiemy - przytaknął Artaud Terranova.- I pamiętamy,ostrzegałeś nas przed tym.Dlatego cię o tym informujemy.    - Dziękuję za pamięć - uśmiechnął się czarodziej, aTissaia de Vries nabrała nagle pewności, że ozakomunikowanych mu przed chwilą faktach wiedział od dawna.Nie odezwała się ani słowem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.