Index
Mike Resnick Seven Views of Olduvai Gorge
Mike Resnick Oracle
11 (468)
Lackey Mercedes Lot strzaly
203 03 (2)
4 5 6
Paulo Coelho Weronika postanawia umrzec
Kratochvil Stanisław Psychoterapia Kierunki metody badania (11)
feniks (5)
Dick Philip K Cudowna bron (3)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annkula.pev.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Kim, do cholery, jeste? - zapyta i widziaem, e naprawd mnie nie rozpozna.Miaem wanie udzieli mu jakiej odpowiedzi, kiedy wszystko pochona ciemno, a ziemia uderzya mnie w twarz.Bankier - w nagym porywie tak szaleczej odwagi,e wzbudzio to moc komentarzy -Ruszy w wysokopienne, rozszumiae szparagi:Bór, gdzie Snark nieraz lepia rozjarzy.Kto chlusn mi w twarz wod.Chwyciem oddech, po czym usiadem i uniosem do do gowy.Kiedy j cofnem, bya pokryta krwi.- Nic panu nie jest? - zapyta Pollard.Klcza obok mnie, a za nim dostrzegem Chajink.- Co si stao?- Nie jestem pewien.Wanie zaczynalimy kopa grób, kiedy nagle usyszaem, e Desmond zamilk.Potem waln pana czym w gow i uciek.- Zaskoczy mnie - jknem, mrugajc wciekle powiekami.- Dokd poszed?- Nie wiem.- Wskaza na poudniowy wschód.- Chyba w tamt stron.- Cholera! - zaklem.- Snark cigle gdzie tu jest!Próbowaem wsta, ale poczuem taki ból i zawrót gowy, e musiaem znowu usi.- Spokojnie.Ma pan pewnie niezy wstrzs mózgu.Gdzie apteczka? Moe zdoam przynajmniej powstrzyma krwawienie.Powiedziaem mu, gdzie szuka, po czym zajem si próbami wyostrzenia wzroku.Kiedy Pollard wróci i zabra si za moj gow, zapytaem go:- Widzia pan, czy przynajmniej zabra ze sob laserowy karabin?- Jeli nie mia go przy sobie, kiedy pana uderzy, to nie fatygowa si po niego.- A niech to szlag!- To chyba znaczy, e go nie mia.- Cudownie - mruknem, krzywic si, gdy zrobi co z tyem mojej gowy.- Czyli jest nieuzbrojony, biega sobie po zarolach i wrzeszczy na cae gardo.- Gotowe - orzek Pollard, wstajc.- Moe nie najadniej to wyglda, ale przynajmniej przesta pan krwawi.Jak si pan czuje?- Ociale.Prosz pomóc mi wsta.Kiedy staem ju na nogach, rozejrzaem si wokó.- Gdzie mój karabin?- Tutaj - wskaza Pollard.Podniós go i poda mi.- Ale pan nie moe szuka teraz Desmonda.- Nie zamierzam szuka Desmonda - wymamrotaem.- Zamierzam szuka jego! - Gestem wezwaem Chajink i niepewnym krokiem wyruszyem na poudniowy zachód.- Prosz si zamkn w statku.- Najpierw skocz grób Ramony.- Nie.- Ale.- Prosz robi, co mówi, chyba e jest pan gotów zaatwi go opat.- Nie mog zostawi jej ciaa padlinoercom - zaprotestowa Pollard.- Prosz j zabra ze sob.Opryska rodkami konserwujcymi, których uywamy do trofeów, i zostawi w adowni.Pochowamy j, gdy wróc.- Jeli pan wróci - poprawi.- Zdaje si, e ledwo pan stoi.- Wróc - obiecaem.- Wci jestem myliwym, a on nadal tylko zwierzciem.- Tak, jest tylko zwierzciem.Dlatego przy yciu zostalimy tylko my dwaj i Chajinka.Desmond nie zaszed daleko - zreszt wcale si tego nie spodziewaem.Znalelimy go niecay kilometr od obozu z roztrzaskan gow.Zaniosem go do obozu i pochowaem razem z on.- Dra jest od pocztku o krok przed nami - stwierdzi Pollard z gorycz, kiedy siedzielimy obok statku, gaszc pragnienie letni wod.Chajinka siedzia par metrów dalej, nieruchomy niczym posg, wypatrujc i nasuchujc oznak bliskoci Snarka.- Jest sprytniejszy, ni mylaem - przyznaem.- Albo ma wicej szczcia.- Nic nie ma tyle szczcia - odpar Pollard.- Musi by inteligentny.- Z pewnoci - zgodziem si.Pollard otworzy szeroko oczy.- Chwileczk! - odezwa si ostro.- Skoro wiedzia pan, e to istota inteligentna, to dlaczego zacz pan na ni polowanie?- Jest rónica midzy inteligencj a rozumowaniem - odparem.- Wiemy, e jest inteligentny.Nie wiemy, czy jest rozumny.Mia zdziwion min.- Mylaem, e to to samo.Pokrciem gow.- Na Ziemi szympansy byy wystarczajco inteligentne, by tworzy proste narzdzia i przekazywa t wiedz z pokolenia na pokolenie, ale nikt nigdy nie twierdzi, e s istotami rozumnymi.Fakt, e Snark potrafi zaciera po sobie lady, dostrzega moje puapki i wymyka si nam, dowodzi, e jest inteligentny, ale nie, e jest rozumny.- Z drugiej strony, nie dowodzi to, e nie jest rozumny - twierdzi Pollard z uporem.- Nie, nie dowodzi.- Co zatem zrobimy?- Zabijemy go.- Nawet jeli jest rozumny?- A co mamy zrobi ze stworzeniem, które zabio pitnacie istot? Gdy jest to czowiek, skazujemy go na mier.Gdy zwierz, tropimy je i zabijamy.Wynik jest zawsze taki sam.- No dobrze - zgodzi si Pollard bez przekonania.- Zabijemy go.Jak?- Opucimy statek i pójdziemy go szuka.- Dlaczego? Tu jestemy bezpieczni!- Prosz powiedzie to Mbelemu, Desmondom i Dabihom.Dopóki tu pozostajemy, on wie, gdzie jestemy, a my nie wiemy, gdzie on jest.To znaczy, e on jest myliwym, a my zwierzyn.Jeli opucimy obóz i zapiemy jego lad, zanim on znajdzie nasz, znów staniemy si myliwymi.Wstaem.- Im prdzej wyruszymy, tym lepiej.Nie by zadowolony, ale nie mia wyboru, gdy alternatyw byo samotne pozostanie w obozie.Kiedy zaadowalimy pojazd, klepnem mask, poczekaem, a Chajinka na ni wskoczy i ruszylimy do miejsca, gdzie znalazem ciao Desmonda.Dabih znalaz lad i zaczlimy tropi Snarka.Pragnem go dopa tak, jak niczego w yciu.Nie chodzio tylko o zemst za wszystkich zabitych ludzi i Dabihów.Nawet nie o zawodow dum.Wiedziaem, e to moje ostatnie polowanie, e po stracie pitnastu rozumnych istot bdcych pod moj opiek nigdy nie odzyskam licencji.lad prowadzi z powrotem do obozu - Snark obserwowa, jak grzebiemy ciao Desmonda.Ukrywa si, póki nie odjechalimy, po czym ruszy na pónocny zachód.Tropilimy go do pónego popoudnia, kiedy to znalelimy si jakie dwanacie kilometrów od statku.- Nie ma po co wraca na noc - powiedziaem do Pollarda.- Moglibymy ju nigdy nie odnale ladu.- A czy on nie zawróci do obozu?- Nie, jeeli nas tam nie ma - odparem z niezachwian pewnoci.- To ju nie jest polowanie, to wojna.aden z nas nie ustanie, póki drugi yje.Spojrza na mnie mniej wicej tak, jak ja wczeniej na Desmonda.- Nie moemy tropi go w nocy - odezwa si w kocu.- Wiem.Kady z nas bdzie czuwa przez trzy godziny - ja, pan i Chajinka - i wyruszymy, gdy tylko bdzie do wiata.Odbyem pierwsz wart.Poniewa i tak nie mogem spa, odsiedziaem take wart Pollarda.Potem zbudziem Chajink i zdoaem zdrzemn si trzy godziny.Jak tylko zrobio si do jasno, znowu ruszylimy po ladach.Koo poudnia zbliylimy si do niewielkiego kanionu.Wtedy nagle dostrzegem w oddali ruch.Zatrzymaem pojazd i uruchomiem teleskopowe soczewki.By jakie pótora kilometra z przodu, w dodatku odwrócony do nas tyem, ale wiedziaem, e nareszcie po raz pierwszy zobaczyem Snarka.Lecz wtem oczy ich tkliwie na skalistym masywiePosta Bubu dostrzegy w oddali -Sta - sta - ha, có to? - w przepa, jakby nie móg w ni nie pa,Pad - i w zgrozie zdrtwiali czekali.Podjechaem do brzegu kanionu.Chajinka zeskoczy z maski, a ja i Pollard po chwili doczylimy do niego.- Jest pan pewien, e pan go widzia? - zapyta Pollard.- Jestem pewien - odparem.- Dwunony.Rdzawo-brzowy.Wyglda waciwie jak skrzyowanie niedwiedzia z gorylem, przynajmniej z daleka.- Tak, to na pewno on.- Spojrza w dó kanionu.- I zszed tdy?- Owszem.- Zakadam, e pójdziemy za nim?- Nie ma powodu zakada, e wyjdzie w tej okolicy.Jeli bdziemy czeka, stracimy go z oczu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.