Index Pedagogika Pilch Tadeusz Zasady Badań Pedagogicznych(txt) Asimov Isaac Science Fiction (Opowiadania).Txt MODELNR2.TXT DROGA (2).TXT WIEZAJ~1.TXT MOCPODSW.TXT ANDRZE~1 (2).TXT LEKCJA46.TXT MALYBCHL.TXT DZIKUS.TXT |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .- Jak¿e to?Jestem plugastwo, a wy ratujecie mi ¿ycie?- Jesteœcie dam¹, pani Yennefer - rycerz sk³oni³ siêsztywno.- A wasza urodziwa i szczera twarz pozwala wierzyæ,¿e wyrzekniecie siê kiedyœ przeklêtego czarnoksiêstwa.Boholt parskn¹³.- Dziêkujê wam, rycerzu - rzek³a sucho Yennefer.- IwiedŸmin Geralt te¿ wam dziêkuje.Podziêkuj mu, Geralt.- Prêdzej mnie szlag trafi - wiedŸmin westchn¹³rozbrajaj¹co szczerze.- Za co niby? Jestem plugawyodmieniec, a moja nieurodziwa twarz nie rokuje ¿adnychnadziei na poprawê.Rycerz Eyck wyci¹gn¹³ mnie z przepaœciniechc¹cy, tylko dlatego, ¿e kurczowo trzyma³em siêurodziwej damy.Gdybym sam tam wisia³, Eyck nie kiwn¹³bypalcem.Nie mylê siê, prawda, rycerzu?- Mylicie siê, panie Geralcie - powiedzia³ spokojnieb³êdny rycerz.- Nikomu bêd¹cemu w potrzebie nie odmawiampomocy.Nawet komuœ takiemu jak wiedŸmin.- Podziêkuj, Geralt.I przeproœ - powiedzia³a ostroczarodziejka.- W przeciwnym razie potwierdzisz, ¿eprzynajmniej w odniesieniu do ciebie Eyck mia³ zupe³n¹racjê.Nie potrafisz wspó³¿yæ z ludŸmi.Bo jesteœ inny.Twójudzia³ w tej wyprawie jest pomy³k¹.Przygna³ ciê tubezsensowny cel.Sensownie bêdzie wiêc od³¹czyæ siê.S¹dzê,¿e sam ju¿ to zrozumia³eœ.A je¿eli nie, to wreszcie zrozum.- O jakim to celu mówicie, pani? - wtr¹ci³ siêGyllenstiern.Czarodziejka spojrza³a na niego, nieodpowiedzia³a.Jaskier i Yarpen Zigrin uœmiechnêli siê dosiebie znacz¹co, ale tak, by czarodziejka tego niedostrzeg³a.WiedŸmin spojrza³ w oczy Yennefer.By³y zimne.- Przepraszam i dziêkujê, rycerzu z Denesle - sk³oni³g³owê.- Wszystkim tu obecnym dziêkujê.Za poœpiesznyratunek, udzielony bez namys³u.S³ysza³em, wisz¹c, jak jedenprzez drugiego rwaliœcie siê do pomocy.Wszystkich tuobecnych proszê o wybaczenie.Wyj¹wszy szlachetn¹ Yennefer,której dziêkujê, o nic nie prosz¹c.¯egnam.Plugastwo zdobrej woli opuszcza kompaniê.Bo plugastwo ma was dosyæ.Bywaj, Jaskier.- Ej¿e, Geralt - zawo³a³ Boholt.- Nie strój fochów nibydzieweczka, nie rób z ig³y wide³.Do diab³a z.- Ludzieeeee!Od strony gardzieli w¹wozu bieg³ Kozojed i kilkuho³opolskich milicjantów wys³anych na zwiady.- Co jest? Czemu on tak siê drze? - uniós³ g³owêNiszczuka.- Ludzie.Wasze.mi³oœci.- dysza³ szewc.- Wykrztuœ¿e, cz³owieku - powiedzia³ Gyllenstiern,zaczepiaj¹c kciuki o z³oty pas.- Smok! Tam, smok!- Gdzie?- Za w¹wozem.Na równym.Panie, on.- Do koni! - zakomenderowa³ Gyllenstiern.- Niszczuka! - wrzasn¹³ Boholt.- Na wóz! Zdzieblarz, nakoñ i za mn¹!- W dyrdy, ch³opaki! - rykn¹³ Yarpen Zigrin.- W dyrdy,psia maæ!- Hej, poczekajcie! - Jaskier zarzuci³ lutniê na ramiê.-Geralt! WeŸ mnie na konia!- Wskakuj!W¹wóz koñczy³ siê usypiskiem jasnych ska³, corazrzadszych, tworz¹cych nieregularny kr¹g.Za nimi terenopada³ lekko na trawiast¹, pagórkowat¹ halê, ze wszystkichstron zamkniêt¹ wapiennymi œcianami, ziej¹cymi tysi¹camiotworów.Trzy w¹skie kaniony, ujœcia wysch³ych strumieni,otwiera³y siê na halê.- Boholt, który pierwszy docwa³owa³ do bariery g³azów,zatrzyma³ nagle konia, stan¹³ w strzemionach.- O zaraza - powiedzia³.- O, jasna zaraza.To.to niemo¿e byæ!- Co? - spyta³ Dorregaray podje¿d¿aj¹c.Obok niegoYennefer, zeskakuj¹c z wozu Rêbaczy, opar³a siê piersi¹ oskalny blok, wyjrza³a, cofnê³a siê, przetar³a oczy.- Co? Co jest? - krzykn¹³ Jaskier, wychylaj¹c siê zzapleców Geralta.- Co jest, Boholt?- Ten smok.jest z³oty.Nie dalej ni¿ sto kroków od kamiennej gardzieli w¹wozu, zktórego wyszli, na drodze do wiod¹cego na pó³noc kanionu, na³agodnie ob³ym, niewysokim pagórze, siedzia³o stworzenie.Siedzia³o, wyginaj¹c w regularny ³uk d³ug¹, smuk³¹ szyjê,sk³oniwszy w¹sk¹ g³owê na wysklepion¹ pierœ, oplataj¹cogonem przednie, wyprostowane ³apy.By³o w tym stworzeniu, w pozycji, w jakiej siedzia³o, coœpe³nego niewys³owionej gracji, coœ kociego, coœ, cozaprzecza³o jego ewidentnie gadziej proweniencji.Niezaprzeczalnie gadziej.Stworzenie by³o bowiem pokryte³usk¹, wyraŸn¹ w rysunku, b³yszcz¹c¹ ra¿¹cym oczy blaskiemjasnego, ¿Ã³³tego z³ota.Bo stworzenie siedz¹ce na pagórkuby³o z³ote - z³ote od czubków zarytych w ziemiê pazurów pokoniec d³ugiego ogona, poruszaj¹cego siê leciutko wœródporastaj¹cyh pagór ostów.Patrz¹c na nich wielkimi, z³otymioczami, stworzenie rozwinê³o szerokie, z³ociste, nietoperzeskrzyd³a i tak trwa³o, nieruchome, ka¿¹c siê podziwiaæ.- Z³oty smok - szepn¹³ Dorregaray.- To niemo¿liwe.¯ywa legenda!- Nie ma, psia maæ, z³otych smoków - stwierdzi³ Niszczukai splun¹³.- Wiem, co mówiê.- To co to jest, to, co siedzi na pagórku? - spyta³rzeczowo Jaskier.- To jakieœ oszustwo.- Iluzja.- To nie jest iluzja - powiedzia³a Yennefer.- To z³oty smok - rzek³ Gyllenstiern.- Najprawdziwszyz³oty smok.- Z³ote smoki s¹ tylko w legendach!- Przestañcie - wtr¹ci³ nagle Boholt.- Nie ma siê czymgor¹czkowaæ.Byle ba³wan widzi, ¿e to z³oty smok.A co to,proszê waszmoœci, za ró¿nica, z³oty, siny, sraczkowaty czy wkratkê? Du¿y nie jest, za³atwimy go raz dwa.Zdzieblarz,Niszczuka, rozgru¿ajcie wóz, wyci¹gajcie sprzêt.Te¿ miró¿nica, z³oty, nie z³oty.- Jest ró¿nica, Boholt - powiedzia³ Zdzieblarz.- I tozasadnicza.To nie jest smok, którego tropimy.Nie ten,podtruty pod Ho³opolem, który siedzi w jamie, na kruszcu iklejnotach.A ten tu siedzi na rzyci jedynie.To po cholerênam on?- Ten smok jest z³oty, Kennet - warkn¹³ Yarpen Zigrin.-Widzia³eœ kiedy takiego? Nie rozumiesz? Za jego skórêweŸmiemy wiêcej ni¿ wyci¹gnêlibyœmy ze zwyk³ego skarbca.- I to nie psuj¹c rynku drogich kamieni - doda³a Yenneferuœmiechaj¹c siê nie³adnie.- Yarpen ma racjê.Umowaobowi¹zuje nadal.Jest co dzieliæ, no nie?- Hej, Boholt? - wrzasn¹³ Niszczuka z wozu przebieraj¹c zrumorem w ekwipunku.- Co zak³adamy na siebie i na konie?Czym ta z³ota gadzina mo¿e ziaæ, hê? Ogniem? Kwasem? Par¹?- A zaraza jego wie, proszê waszmoœci - zafrasowa³ siêBoholt.- Hej, czarodzieje! Czy legendy o z³otych smokachmówi¹, jak takiego zabiæ?- Jak go zabiæ? A zwyczajnie! - krzykn¹³ nagle Kozojed.-Nie ma co medytowaæ, dajcie prêdko jakiego zwierzaka.Napchamy go czymœ truj¹cym i podrzucimy gadu, niechsczeŸnie.Dorregaray popatrzy³ na szewca z ukosa, Boholt splun¹³,Jaskier odwróci³ g³owê z grymasem obrzydzenia.Yarpen Zigrinuœmiecha³ siê obleœnie wzi¹wszy siê pod boki.- Co tak patrzycie? - spyta³ Kozojed.- WeŸmy siê doroboty, trzeba uradziæ, czym napchamy œcierwo, ¿eby gadskapia³ co rychlej.Musi to byæ coœ, co jest straszniejadowite, truj¹ce albo zgni³e.- Aha - przemówi³ krasnolud, wci¹¿ z uœmiechem.- Coœ, cojest jadowite, paskudne i œmierdz¹ce.Wiesz co, Kozojed?Wychodzi, ¿e to ty.- Co?- Gówno.Zje¿d¿aj st¹d, ci¿mopsuju, niech oczy moje naciebie nie patrz¹ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||