Index MacLean Alistair Komandosi z Nawarony Komandosi z Nawarony Bogdanowicz Marta O dysleksji czyli specyficznych trudnoÂściach w czytaniu i pisaniu Sujkowski Boguslaw Miasto przebudzone www nie com pl 3 www nie com pl 2 rok 2027 24 26 09 (520) 148 05 (4) progang |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .- Ja przez wiele latby³em w obcych krajach, pomaga³em panu Vlachosowi.Monsieur Vlachos - oœwiadczy³Louki z dum¹ - jest bardzo wa¿n¹ osobistoœci¹ rz¹dow¹.- Wiem - zgodzi³ siêMallory.- Konsulem.Znam go.To bardzo przyjemny cz³owiek.- Pan go zna! PanaVlachosa? - W g³osie Loukiego brzmia³a niek³amana radoœæ i zadowolenie.- Todobrze! Doskonale! Potem musi mi pan wiêcej o tym powiedzieæ.To wspania³ycz³owiek.Czy wspomina³em panu.- Mówimy o Panayisie - przypomnia³ mugrzecznie Mallory.- Ach tak.O Panayisie.Jak ju¿ wspomnia³em, nie by³o gotutaj przez d³ugi czas.Kiedy ja wróci³em, on wyjecha³.Ojciec mu umar³, a matkawysz³a za m¹¿ po raz drugi i Panayis mieszka³ z ojczymem i dwojgiem przyrodniegorodzeñstwa na Krecie.Ten ojczym, trochê rybak, trochê rolnik, zosta³ zabity wwalce z Niemcami ko³o Candii.To by³o na pocz¹tku.Panayis wzi¹³ jego ³Ã³dŸ ipomaga³ w ucieczce wielu aliantom, a¿ wreszcie Niemcy go z³apali i powiesili zarêce na rynku w tej miejscowoœci, gdzie ¿y³a jego rodzina - niedaleko Casteli.Zbili go tak, ¿e a¿ cia³o odpada³o mu od koœci na plecach i piersiach.Wszyscymusieli siê temu przygl¹daæ.Potem zostawili go, uwa¿aj¹c za trupa.Spaliliwieœ, a rodzina Panayisa znik³a.Pan rozumie, majorze? - Rozumiem - powiedzia³Mallory ponuro.- Ale Panayis.- Powinien by³ umrzeæ.Ale on jest twardy, tench³opak, twardszy ni¿ sêk w starym drzewie chlebowym.Przyjaciele odciêli go wnocy, zabrali w góry i tam wyzdrowia³, a potem wróci³ do Nawarony.Bóg wie, wjaki sposób.Myœlê, ¿e p³yn¹³ od wyspy do wyspy na wios³ach.Nigdy nie mówi,dlaczego wróci³.Myœlê, ¿e zabijanie Niemców na rodzinnej wyspie sprawia munajwiêksz¹ przyjemnoœæ.Nie wiem, majorze.Wiem tylko, ¿e jedzenie i spanie,s³oñce, kobiety i wino nie znacz¹ dla Czarnego nic, a nawet jeszcze mniej.-Louki prze¿egna³ siê znowu.- Wykonuje moje polecenia, poniewa¿ jestemadministratorem rodu Vlachosów, ale nawet ja siê go bojê.Dla niego zabiæcz³owieka to tyle, co odetchn¹æ, zabijanie to jego natura.- Louki urwa³ nagle,wci¹gn¹³ powietrze jak pies tropi¹cy zwierzynê, strz¹sn¹³ œnieg z butów i jednymsusem znalaz³ siê na szczycie pagórka.Wprost niesamowicie orientowa³ siê wterenie.- Jak daleko jeszcze, Louki? - Dwieœcie jardów, majorze.Nie wiêcej.-Louki zdmuchn¹³ trochê œniegu z gêstych, ciemnych w¹sów i zakl¹³.- Bêdêzadowolony, jak wreszcie znajdziemy siê na miejscu.- I ja równie¿.- Mallorypomyœla³ niemal czule o nêdznym, zimnym schronisku wœród mokrych ska³.Od czasujak wyszli z doliny, robi³o siê coraz ch³odniej, wiatr wzmaga³ siê i zawodzi³ wcoraz to bardziej przenikliwej tonacji, teraz musieli z nim walczyæ, ¿ebycokolwiek posun¹æ siê naprzód.Raptem obaj stanêli, zaczêli nas³uchiwaæ,popatrzyli na siebie, pochylaj¹c g³owy przed zacinaj¹cym œniegiem.Doko³a nichrozci¹ga³a siê tylko bia³a pustka i milczenie.Nie by³o ani œladu niczego, comog³oby wydaæ ten niespodziewany dŸwiêk.- Tyœ te¿ coœ s³ysza³? - mrukn¹³Mallory.- To tylko ja.- Mallory odwróci³ siê gwa³townie, gdy rozleg³ siê zanim g³êboki g³os i potê¿na figura w bieli wy³oni³a siê spoœród œniegu.- Wóz zmlekiem na brukowanej kocimi ³bami ulicy nie robi tyle ha³asu co ty razem ztwoim przyjacielem.Ale œnieg przyt³umi³ wasze g³osy i nie by³em pewny.Mallorypopatrzy³ na niego z zaciekawieniem.- Jak siê tu znalaz³eœ, Andrea? - spyta³.-Szuka³em drzewa - wyjaœni³ Grek.- Drzewa na opa³.By³em na Kostos o zachodzies³oñca, kiedy œnieg na chwilê przesta³ padaæ.Móg³bym przysi¹c, ¿e niedalekost¹d widzia³em sza³as w parowie.Wiêc wyszed³em.- Ma pan racjê - przerwa³Louki.- To sza³as starego Leriego, tego wariata.Leri by³ pasterzem kóz.Wszyscy go ostrzegaliœmy, ale Leri nie s³ucha³ ani nie odzywa³ siê do nikogopoza swoimi kozami.Zgin¹³ w tym sza³asie, gdy obsunê³a siê ziemia.- Bardzozimny wiatr.- mrukn¹³ Andrea.- Stary Leri zapewni nam ciep³o dziœ w nocy.-Urwa³ nagle, bo pod jegfo nogami otworzy³ siê w¹wóz, a potem pobieg³ szybko wdó³, pewnie jak kozica.Gwizdn¹³ dwa razy, ostro, przenikliwie, s³uchaj¹c, a¿wœród œnie¿ycy odezwie siê w odpowiedzi drugi gwizd, i szybko pomaszerowa³ pozboczu.Casey Brown, z broni¹ w pogotowiu, przyj¹³ go u wejœcia do jaskini iprzytrzyma³ brezent, ¿eby wszyscy mogli wejœæ.Kopc¹ca wysoka œwieca, którejp³omieñ przechyla³ siê mocno na jedn¹ stronê od lodowatego przeci¹gu, wype³nia³aka¿dy zak¹tek jaskini ciemnymi, migotliwymi cieniami.Œwieca prawie siêdopali³a, jej kapi¹cy knot pochyli³ siê ze zmêczeniem, a¿ dotkn¹³ kamienia, aLouki, rozpi¹wszy sw¹ pelerynê maskuj¹c¹, zapali³ od zamieraj¹cego p³omieniadrugi ogarek.Przez chwilê obie œwiece pali³y siê razem i Mallory po razpierwszy zobaczy³ wyraŸnie Loukiego - ma³¹, szczup³¹ figurkê w granatowymkaftanie z czarn¹ lamówk¹ na szwach, z bogatym szamerunkiem na piersiach, mocnoœciœniêt¹ w talii szkar³atn¹ "tsanta".Nad tym wszystkim by³a czarniawauœmiechniêta twarz, wspania³y w¹s, który Louki nosi³ jak sztandar.Typowyzawadiaka, miniatura d.Artagnana, wspaniale obwieszona broni¹.A potemspojrzenie Mallory.ego zatrzyma³o siê na wilgotnych oczach w sieci zmarszczek,oczach ciemnych, zmêczonych; wreszcie œwieca rozb³ys³a i zgas³a, a Louki znowupogr¹¿y³ siê w cieniu.Stevens le¿a³ wyci¹gniêty w œpiworze, oddycha³chrapliwie, szybko.Kiedy przyszli, nie spa³, ale nie chcia³ ani jeœæ, ani piæ,odwróci³ siê plecami i znowu zapad³ w niespokojny sen.Wydawa³o siê, ¿e teraznie czuje ju¿ ¿adnego bólu.Z³y znak - pomyœla³ têpo Mallory.- Najgorszy, jakimo¿e byæ.Pragn¹³, ¿eby Miller ju¿ wróci³.Casey Brown zapi³ ostatnieokruszyny chleba haustem wina, podniós³ siê sztywno, odsun¹³ zas³onê i ponurowyjrza³ na wci¹¿ padaj¹cy œnieg.Zadr¿a³, opuœci³ brezent, podniós³ nadajnik,za³o¿y³ pasy na ramiona, wzi¹³ zwój liny, latarkê i brezentow¹ p³achtê.Malloryspojrza³ na zegarek: by³a za kwadrans pó³noc.Zbli¿a³ siê planowany terminnawi¹zania ³¹cznoœci z Kairem.- Próbujesz siê po³¹czyæ, Casey? Nie wypêdzi³bympsa na tak¹ noc.- Ani ja - powiedzia³ Brown naburmuszony.- Mimo to spróbujê.Odbiór w nocy jest zwykle lepszy, a poza tym wyjdê z parowu, ¿eby mnie taprzeklêta góra nie zas³ania³a.Gdybym to zrobi³ w dzieñ, od razu by mniewykryli.- Masz racjê, Casey.Sam najlepiej wiesz, co robisz.- Mallory patrzy³z zaciekawieniem.- A po co ten dodatkowy ekwipunek? - Przykryjê nadajnikbrezentem, a potem sam tam wlezê z latark¹ - wyjaœni³ Brown.- Linê bêdêrozwija³ za sob¹, a przy schodzeniu j¹ œci¹gnê.To jedyny sposób, ¿ebym trafi³do was z powrotem.- Doskonale - pochwali³ Mallory [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||