Index
Monasterska Ewa Zycie z blondynka
tkacz iluzji (3)
zew
Kratochvil Stanisław Psychoterapia Kierunki metody b (2)
12 (377)
Henryk Sienkiewicz Rodzina Połanieckich
abc.com.pl 7
abc.com.pl 9
tip7 (21)
rozdzial 07 (228)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cjlm.pev.pl

  • [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
    .Opowiadaæ jej bajeczki, pilnowaæ, by nie próbowa³a zjeœæ œmierdz¹cego ¿uka lub nie wlaz³a do otwartego morza.Opuœci³em smocze rodzeñstwo, by przez najbli¿sze parê godzin oddaæ siê penetrowaniu lasu.Kolekcja owadów, przeznaczona dla ojca, wygl¹da³a ju¿ ca³kiem okazale, ale mia³em nadziejê jeszcze j¹ powiêkszyæ.Marzy³em zw³aszcza o schwytaniu ogromnego, b³êkitno czarne go motyla.Raz tylko widzia³em go przelotnie — metalicznie lœni¹cy, trzepoc¹cy kszta³t, unosz¹cy siê wysoko, poza zasiêgiem r¹k.Poszczêœci³o mi siê tym razem.Wpierw znalaz³em parê do chrz¹szcza-jednoro¿ca.Potem uzupe³ni³em zbiór tutejszym gatunkiem modliszki.Wreszcie zobaczy³em z dawna po¿¹dany owadzi klejnot.Siedzia³ wœród kolczastych pêdów, pewny swego bezpieczeñstwa, z wolna sk³adaj¹c i rozk³adaj¹c piêkne skrzyd³a.Na szczêœcie zaopatrzy³em siê w bluzê z d³ugimi rêkawami, wysokie buty i niewiele robi³em sobie z cierni.Wystarczy³a niezawodna iluzja „niewidzialnoœæ", a ju¿ po chwili mog³em nakryæ zdobycz kawa³kiem jedwabiu.Motyl by³ tak piêkny, ¿e ¿al go by³o zabijaæ.Ale czy¿ nie jest siê twardym mê¿czyzn¹? Cieszy³em siê przez kilka minut urod¹ motylego olbrzyma.Jego skrzyd³a odbija³y œwiat³o, jak posypane sproszkowanym srebrem.By³ tak wielki, ¿e ledwo mieœci³ siê w skórzanym pude³ku na okazy.Postanowi³em wróciæ na pla¿ê.Wybiera³em drogê tak, by wyjœæ wprost na miejsce umówione z Po¿eraczem Chmur.Cieszy³em siê, ¿e bêdê móg³ pokazaæ trofeum przyjacielowi, który to doceni.Lub bêdzie bardzo dobrze udawa³.Gdyby nie moja u³omnoœæ, us³ysza³bym obce g³osy.Zosta³bym ostrze¿ony.A tak, kompletnym zaskoczeniem by³ dla mnie widok grupy nieznajomych.Wyszed³em z zaroœli prawie prosto na nich.Przez chwilê trwaj¹c¹ nie d³u¿ej ni¿ dwa uderzenia serca, patrzyliœmy na siebie.Obie strony równie zdumione.Nie zd¹¿y³em policzyæ obcych ludzi, ani przyjrzeæ siê im dok³adnie.Oko uchwyci³o tylko ogólny obraz — wiêcej ni¿ dziesiêciu, niechlujni, niedbale ubrani, od pierwszego spojrzenia odstrêczaj¹cy nieuchwytnym wra¿eniem wulgarnoœci i barbarzyñstwa.Lecz nie to by³o najgorsze.Jeden z nich mia³ Liskê.Trzyma³j¹za ogon, zupe³nie jakby by³a upolowanym zwierzakiem.Przedmiotem, który nic nie czuje, nie cierpi.Ma³a wi³a siê w powietrzu, machaj¹c ³apami i usi³uj¹c siêgn¹æ zêbami drêcz¹cej j¹ rêki.Mia³em w rêku ciê¿ki nó¿, którym torowa³em sobie drogê w puszczy.90Gniew narodzi³ siê we mnie w ci¹gu sekundy, wzniós³ siê i wybuchn¹³, przes³aniaj¹c oczy krwaw¹ mgie³k¹.Rzuci³em siê naprzód, wal¹c ramieniem najbli¿ej stoj¹cego przybysza.Nastêpny by³ drêczyciel Liski.Uderzy³em go w twarz rêkojeœci¹, jednoczeœnie chwytaj¹c Liskê.Oszala³a z przera¿enia, drapa³a na oœlep.Ktoœ zagrodzi³ mi drogê, zamachn¹³em siê, czuj¹c, jak ostrze zag³êbia siê w ciele.Czyjaœ rêka chwyci³a mnie za koszulê.Uderzy³em z ca³ej si³y ³okciem do ty³u, nie patrz¹c, w co trafiam — twarz, gard³o, czy pierœ.Uwolni³em siê.Dopad³em zbawczej œciany zieleni.W tym momencie poczu³em uderzenie w plecy, które odebra³o mi oddech.Zachwia³em siê, potkn¹³em, ale pobieg³em dalej, wiedz¹c, ¿e tylko schronienie w lesie mo¿e nas uratowaæ.Liska wczepi³a mi siê pazurami w ramiê.Czu³em ból, lecz tak, jakby nie mnie dotyczy³.Zatrzyma³em siê dopiero wtedy, gdy nogi odmówi³y mi pos³uszeñstwa.Prawie upad³em.Upuœci³em nó¿, puœci³em Liskê i osun¹³em siê na kolana.Brakowa³o mi tchu, d³awi³em siê.Zacz¹³em kas³aæ i wtedy zobaczy³em, ¿e na rêku zostaj¹ mi œlady krwi.Mia³em zalany czerwieni¹ przód koszuli.Z piersi po prawej strome stercza³ grot strza³y.Dotkn¹³em go z niedowierzaniem.Takie rzeczy przecie¿ siê nie zdarza³y.To z pewnoœci¹ by³ sen.Zaraz obudzê siê we w³asnym ³Ã³¿ku, a P³owy zagoni mnie do szorowania przypalonego garnka, który zaniedba³em poprzedniego wieczora.Niestety, nie œni³em.Strza³a by³a jak najbardziej realna.Tak samo jak ból, który zjawi³ siê, gdy opad³o podniecenie walk¹ i ucieczk¹.Skulona, dr¿¹ca ze strachu Liska patrzy³a wielkimi oczami, jak zginam siê wpó³, uderzaj¹c czo³em o ziemiê.Reszt¹ przytomnoœci zmusi³em siê by w³o¿yæ do ust ma³y palec i zacisn¹³em zêby.To mnie otrzeŸwi³o.Bardzo wygodnie by³oby zemdleæ.Zostawiæ ca³y œwiat po drugiej stronie ciemnoœci.Pozbyæ siê choæ na chwilê cierpienia.Ale by³a przecie¿ ze mn¹ Liska.Nie mog³em zostawiæ jej samej.Z pewnoœci¹ ju¿ nas œcigano.Trafi¹ z ³atwoœci¹ po œladach krwi.Chwilow¹ przewagê da³o mi tylko zaskoczenie.Kim byli przybysze? Wyrzutkami, piratami, handlarzami ¿ywym towarem lub przemytnikami trucizn, i narkotyków.Wiadomo, kim nie byli — porz¹dnymi ludŸmi.Zgarn¹³em Liskê, wsunêliœmy siê g³êbiej w zaroœla.W napiêciu wypatrywa³em wrogów, którzy mogli siê zjawiæ lada chwila.Machinalnie g³aska³em Liskê i drapa³em za uszami.Mia³em nadziejê, ¿e to j¹ trochê uspokoi i nie bêdzie piszcza³a.Zdawa³em sobie te¿ sprawê, ¿e mo¿e nas zdradziæ coœ innego — mój w³asny, ciê¿ki i pewnie g³oœny oddech.Oddycha³em z trudem, p³ytko.Czu³em ciê¿ar krwi zbieraj¹cej siê w zranionym p³ucu.Wiedzia³em, ¿e jeœli nie wyci¹gnê wkrótce strza³y, jeœli nie opatrzê rany, zwyczajnie siê utopiê, zaduszony w³asn¹ krwi¹.Na szczêœcie strza³a przesz³a czysto na wylot, a grot by³ niewielki i w¹ski.Nie by³o to bojowe ostrze z wielkimi zadziorami lub paskudztwo, pêkaj¹ce przy uderzeniu w cia³o na kilka luŸnych metalowych drzazg.Poœcig nadci¹gn¹³, tak jak siê spodziewa³em.Skry³y nas liœcie i iluzja nie-widzialnoœci.Nie by³em jednak pewien, jak d³ugo zdo³am j¹ utrzymaæ.Bola³91mnie bok, ba³em siê o Liskê i siebie samego, a to nie u³atwia³o koncentracji.Poza tym stara³em siê odepchn¹æ od siebie natrêtne myœli.Co siê sta³o z Po¿eraczem Chmur? Gdzie podzia³ siê mój przyjaciel? Dlaczego zostawi³ siostrê sam¹? Piratów by³o tylko dwóch.Nadeszli, nie spiesz¹c siê, chyba pewni celnoœci strza³u.Przystanêli, zdezorientowani, ¿e trop urwa³ siê nagle, jakby ich ofiara ulecia³a w powietrze.Mia³em okazjê przyjrzeæ siê im dok³adniej.Byli podobni do siebie jak bracia.Chudzi, ¿ylaœci, wysmagani wiatrem na kolor mahoniu.Ich twarze pokrywa³ wielodniowy zarost.Czo³a przewi¹zali identycznymi, wyp³owia³ymi czerwonymi chustami.Na ciemnej skórze lœni³y drobne kropelki potu.Obaj mieli no¿e bardzo podobne do mojego.Ale nie by³a to ich jedyna broñ.Jeden niós³ na ramieniu naci¹gniêt¹ kuszê.Drugi dzier¿y³ ³uk.Rozgl¹dali siê czujnie, z jakiegoœ powodu zaniepokojeni i jakby zirytowani.£ucznik rozgarn¹³ ga³êzie, raz i drugi.Potem zatoczy³ ramieniem pó³kole, wskazuj¹c coœ nieokreœlonego.Domyœli³em siê, ¿e nie widz¹ nas, lecz prawdopodobnie s³ysz¹.Ciche skomlenie przestraszonego smoczego szczeniêcia? Za³amuj¹ce siê dyszenie rannego cz³owieka, a mo¿e jego serce, które wali³o jak szalone? Piraci przetrz¹sali zaroœla, to tu, to tam.Stara³em siê jak najl¿ej oddychaæ.Coraz trudniej by³o utrzymywaæ mira¿.Rozpaczliwie pragn¹³em, by wreszcie sobie poszli.Niestety, byli uparci, a co najgorsze, w swych niesystematycznych poszukiwaniach coraz bardziej zbli¿ali siê do naszej kryjówki.Zosta³em zmuszony do dzia³añ ostatecznych.Gdy jeden z mê¿czyzn obróci³ siê w stronê towarzysza, nie zobaczy³ ju¿ znajomej postaci, lecz straszliwego wojownika wymachuj¹cego ogromnym mieczem.Kontratak pirata by³ szybki jak uderzenie wê¿a.Lecz na udeptane leœne poszycie powali³ strza³¹ nie hajgoñskiego wojownika, lecz tropiciela.Trup zacisn¹³ palce na drzewcu beltu, stercz¹cego mu z piersi dok³adnie w miejscu, gdzie znajduje siê serce.By³ tak blisko, ¿e niemal mog³em go dotkn¹æ.Umar³ prawie natychmiast, z wypisanym na twarzy zdumieniem.Drugiego pirata objê³y p³omienie.Wpierw ramiona, potem g³owê i ca³e cia³o.Da³em temu ogniowi si³ê i ¿ar³ocznoœæ ¿ywio³u, na jak¹ by³o staæ chyba tylko wulkan.P³on¹cy cz³owiek rzuci³ siê na ziemiê i tarza³, próbuj¹c zdusiæ ogieñ.Niespodziewanie znieruchomia³.Gdy zdj¹³em z niego iluzjê, nie mia³ na ciele ¿adnych ran, lecz nadal nie porusza³ siê.Wyczo³ga³em siê spod os³ony m³odych drzewek, dr¿¹c z wyczerpania.Tr¹ci³em pirata, podnios³em jego rêkê — opad³a luŸno.Przycisn¹³em palce do jego szyi, lecz nie wyczu³em têtna.Nie ¿y³, zabity przez w³asny strach.Czarne oczy patrzy³y spod przymkniêtych powiek, ju¿ obojêtne [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.