Index
Brian Callison Wojna Trappa
Aldiss Lato Helikonii (2)
Aldiss Brian Nie zapytałeœ nawet jak mam na imię
Aldiss Brian W Mroczne lata swietlne
251 08 (2)
wyspa
Âśredniowiecze (4)
118 02 (3)
cyrk
Kratochvil Stanisław Psychoterapia Kierunki metody badania (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bydgoszczanin.xlx.pl

  • [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
    .Nie ¿yczy wam Ÿle i chcia³by zaproponowaæ wam schronienie na noc.Jest takie miejsce, stoi puste, wiêc moglibyœcie siê tam zatrzymaæ.To jego propozycja, nie moja, bo inaczej byœcie jej nie s³yszeli.I pomyœleæ tylko, ¿e walczy³eœ z nim, ¿e tymi ³apskami dotkn¹³eœ jego osoby!- Nie chcemy jego goœcinnoœci - odpowiedzia³a Marta stanowczo.Siwobrody odwróci³ siê ku niej i wzi¹³ j¹ za rêce.- Powiedz swemu Mistrzowi, ¿e chêtnie skorzystamy z oferty schronienia na noc - powiedzia³, obracaj¹c siê przez ramiê do Becky.- I dopilnuj, by zaprowadzi³ nas tam ktoœ z mniej ciêtym jêzykiem.Kiedy staruszka, szuraj¹c nogami, wróci³a po trapie na pok³ad, Siwobrody spojrza³ na Martê.- Nie mo¿emy wyjechaæ nie dowiedziawszy siê wiêcej o tej m³odej dziewczynie Jingadangelowa - powiedzia³ z determinacj¹.- Musimy wiedzieæ, sk¹d siê wziê³a i co siê z ni¹ stanie.Zreszt¹, noc zapowiada siê niespokojna.Tutaj nic nam nie grozi, a chêtnie przeœpimy siê w suchych kwaterach.Zostañmy tu.Marta zmarszczy³a to, co w innym ¿yciu by³oby jej brwiami.- Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo interesuje ciê ten niegodny zaufania drañ.Ju¿ prêdzej uwierzê, ¿e trzymaj¹ ciê tu uroki tej dziewczyny, Chammoy.- Nie b¹dŸ niem¹dra - powiedzia³ ³agodnie.- Zrobimy tak, jak postanowisz.Rumieñ z jego twarzy rozla³ siê na kopu³ê czaszki.- Chammoy na mnie nie dzia³a - oznajmi³, po czym odwróci³ siê, wydaj¹c Pittowi polecenie roz³adowania ³odzi.Kwatery, które zaproponowa³ Jingadangelow okaza³y siê przyzwoite.Ca³e Hagbourne sk³ada³o siê z zaœmieconych ruin domów wzniesionych w dwudziestym wieku.Dawniej wiêkszoœæ tworzy³a komunalne osiedla.W tej czêœci miasta, któr¹ Jingadangelow wybra³ dla siebie i swoich podopiecznych, wznosi³y siê budynki starsze i nie tak pozbawione wyrazu.Roœlinnoœæ bujnie porasta³a okolicê.Wiele dzielnic opanowa³y czarny bez, szczaw, wierzbówka, pokrzywy i wszechobecne je¿yny.Poza miastem œwiat roœlinny wygl¹da³ inaczej.Owce, które dawniej strzyg³y trawê na zboczach, ju¿ dawno zniknê³y.Gdy zabrak³o stad zjadaj¹cych m³ode siewki krzewów i drzew, dawna okrywa jesionów i dêbów zaczê³a stopniowo wracaæ, po drodze z korzeniami wyrywaj¹c domy, w których niegdyœ mieszkali zjadacze owiec.Prê¿ny, m³ody las, wci¹¿ ociekaj¹cy wod¹ po niedawnym deszczu, ociera³ siê o kamienne œciany stodo³y, do której skierowano goœci.Przednia i tylna œciana budynku zosta³y niemal zupe³nie wyburzone.Na pod³odze zalega³a warstwa b³ota.Drewniane schody prowadzi³y na górê, na niewielki podest, z którego wchodzi³o siê do dwóch pomieszczeñ, ciep³ych i suchych pod wci¹¿ szczelnym dachem.Jeszcze do niedawna ktoœ w nich mieszka³.Przed podró¿nymi otworzy³a siê perspektywa wygodnie przespanej nocy.Pitt i Charley zajêli jeden pokój, a Marta z Siwobrodym drugi.Przyrz¹dzili smaczny posi³ek z dwóch m³odych kaczek i groszku, który Marta kupi³a od kobiet na statku, bo kap³anki, w czasie wolnym od s³u¿bowych obowi¹zków, okaza³y siê skore do targów.Potem sprawdzili, czy w pomieszczeniach nie ma robactwa i stwierdzili, ¿e tej nocy raczej nie musz¹ siê obawiaæ takiego towarzystwa.Zachêceni t¹ perspektyw¹, wczeœnie udali siê na spoczynek.Siwobrody zapali³ lampê.Oboje z ¿on¹ zdjêli buty.Marta zajê³a siê czesaniem i szczotkowaniem w³osów, a on zabra³ siê za czyszczenie lufy strzelby, przeci¹gaj¹c przez ni¹ kawa³ek szmatki.Wtedy us³yszeli skrzypienie drewnianych schodów.Siwobrody wsta³ cicho, za³adowa³ broñ i wycelowa³ j¹ w drzwi.Intruz na schodach najprawdopodobniej us³ysza³ szczêk zamka.- Nie strzelaj! - zawo³a³.Z s¹siedniej izby dobieg³ zaczepny okrzyk Pitta.- Kogo tam diabli nios¹? Powybijam na amen!- Siwobrody, to ja, Jingadangelow! Chcê z tob¹ pomówiæ.- To teraz ju¿ Jingadangelow, a nie Mistrz? - zauwa¿y³a Marta.Algi zgasi³ lampê i gwa³townie otworzy³ drzwi.Na zewn¹trz zmierzch oci¹ga³ siê z odejœciem.Jingadangelow sta³ w po³owie schodów i trzyma³ nad g³ow¹ latarniê.Padaj¹cy ukosem blask oœwietla³ tylko jego b³yszcz¹ce czo³o i policzki.Pitt i Charley wyszli na ma³y balkon, aby przyjrzeæ siê goœciowi.- Nie strzelajcie, panowie.Jestem sam i nie mam z³ych zamiarów.Chcê tylko porozmawiaæ z Siwobrodym.Mo¿ecie wracaæ do ³Ã³¿ek i spaæ bezpiecznie.- O tym zadecydujemy sami - powiedzia³ Pitt, ale ton jego g³osu œwiadczy³, ¿e ju¿ siê uspokoi³.- Wczeœniej chyba ciê przekonaliœmy, ¿e nie pozwolimy na ¿adne bzdury.- Zajmê siê nim, Jeff - odezwa³ siê Siwobrody.- WchodŸ na górê, Jingadangelow.Deski zaskrzypia³y pod stopami przybysza, gdy wreszcie wgramoli³ siê na podest.Siwobrody odsun¹³ siê na bok, wpuszczaj¹c Jingadangelowa do izby.Na widok Marty goœæ gwa³townie szarpn¹³ biodrami w geœcie, który u têgiego mê¿czyzny mia³ zast¹piæ uk³on.Lampê odstawi³ na kamienn¹ pó³kê wystaj¹c¹ ze œciany i przez chwilê sta³, poci¹gaj¹c siê za wargê i przygl¹daj¹c siê gospodarzom.Oddycha³ ciê¿ko.- Czy to wizyta towarzyska? - spyta³a Marta.- Przyszed³em siê z wami u³o¿yæ.- My siê nie uk³adamy.To ty masz interes, nie my - odpar³ Siwobrody.- Jeœli twoi twardziele chc¹ odzyskaæ rewolwery, chêtnie je zwrócê rano, gdy bêdziemy odp³ywali, je¿eli mi zagwarantujesz, ¿e odpowiednio siê zachowaj¹.- Nie o tym przyszed³em rozmawiaæ.Ostry ton jest zbyteczny.Przecie¿ i tak macie nade mn¹ przewagê.Chcia³bym przedstawiæ wam pewn¹ propozycjê.- Doktorze Jingadangelow - odezwa³a siê Marta ch³odno - zamierzamy wyruszyæ wczeœnie rano, dlatego proszê, aby od razu przeszed³ pan do rzeczy.- Czy to ma coœ wspólnego z tamt¹ dziewczyn¹? Z Chammoy? - spyta³ Siwobrody.Jingadangelow usiad³ na pod³odze narzekaj¹c, ¿e ktoœ bêdzie mu póŸniej musia³ pomóc wstaæ.- Widzê, ¿e nie mam wyjœcia.Muszê wy³o¿yæ niektóre karty na metaforyczny stó³.Chcia³bym, abyœcie obydwoje ³askawie mnie wys³uchali, poniewa¿ przyszed³em tu zrzuciæ z siebie pewien ciê¿ar.Chyba wolno mi powiedzieæ, ¿e jest mi przykro, i¿ nie przyjmujecie mnie przyjaŸniej.Pomimo tamtego zamieszania na statku wiedzcie, ¿e mój szacunek do was pozosta³ niezmieniony.- Chcemy us³yszeæ coœ wiêcej o dziewczynie, któr¹ trzyma pan u siebie - powiedzia³a Marta.- A tak.Zaraz wam o niej opowiem.Jak zapewne wiecie, wype³niaj¹c moje obowi¹zki, przez ca³e stulecia przemierza³em œrodkow¹ Angliê wzd³u¿ i wszerz.Pod wieloma wzglêdami jestem jak bohater Byrona, zmuszony do wêdrówki i cierpienia.W trakcie tych peregrynacji rzadko widywa³em dzieci.Oczywiœcie wszystkim wiadomo, ¿e nie powinno ich w ogóle byæ.Jednak¿e mam powody by rozwa¿aæ, czy rzeczywista sytuacja nie jest w du¿ej mierze inna od tej, w jak¹ wszyscy uwierzyliœmy.Dochodz¹c to tego wniosku, rozwa¿y³em wiele czynników, które wam teraz przed³o¿ê.- Byæ mo¿e pamiêtacie tê odleg³¹ epokê, zanim pradawna cywilizacja techniczna runê³a w gruzy dawno temu, w dwudziestym wieku.Jeœli tak, to na pewno przypomnicie sobie, ¿e wielu specjalistów przedstawia³o sprzeczne prognozy tego, co nas spotka, kiedy zostaniemy poddani pe³nemu dzia³aniu satelitarnych bomb.Niektórzy uwa¿ali, ¿e w ci¹gu kilku lat wszystko wróci do normy, inni utrzymywali, ¿e akumulacja radioaktywnoœci zniszczy wszelkie formy ¿ycia na tym grzesznym œwiecie, z którym tak trudno siê rozstaæ.My, którzy dost¹piliœmy ³aski przetrwania, wiemy, ¿e obie hipotezy okaza³y siê b³êdne.Mam racjê?- Tak.Kontynuuj.- Dziêkujê, zamierzam.Inni specjaliœci sugerowali, ¿e promieniowanie z Wielkiego Wypadku mo¿e wraz z up³ywem lat zostaæ wch³oniête przez glebê.Wierzê, ¿e w³aœnie ta przepowiednia siê wype³ni³a [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.