Index Terry Pratchett 19 Ostatni Bohater w obronie wiary 19.phtml rok 2027 17 19 (2) 143 19 (10) rozdzial 08 (19) rozdzial 01 (19) rozdzial 19 (43) 03 (19) 19 ps (2) 19 (237) |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wtedy drab podniósł głowę i otworzył oczy.Były to duże, jasnoniebieskie oczy.Ręka Judyma, w której trzymał kubek, zdrętwiała jakby od gwałtownego zimna.Przemytnik wypił chciwie jeden kieliszek, drugi, trzeci.Potem, nie kiwnąwszy głową, otworzył drzwi i znikł w czarnej czeluści nocy, którą zalewała nawałnica.We dwie godziny później Judym wracał z Korzeckim do domu powozem.Deszcz ustał.Była ciemna noc, pełna oparu i wstrętnego chłodu.W mroku niezdobytym zdawały się chodzić cielska mgliste, białawe, zgniłych wyziewów.Drogi były zalane wodą, która spod kół z wrzeszczącym sykiem rozlatywała się na wsze strony.Gdy wyjechali z zaułków, Korzecki wstał ze swego miejsca i trzymając się rękoma sztaby przedniego siedzenia coś furmanowi tłumaczył.Siadając rzekł do Judyma:- Może zechcecie przejechać się? Czas pyszny! Wilgoć.Po chwili dodał:- Możemy jechać do krawca, któremu oddam zaraz ten materiał na ubranie.Po co to mam trzymać w domu? Nieprawdaż? Miejsce tylko zawala i nic więcej.- Jak uważacie.Co do mnie, to przejechałbym się z ochotą.- Więc wal, bracie, a ostro, ostro.Dostaniesz tylego rubla jak przednie koło.Konie, ściągnięte batem, skoczyły z miejsca i poszły.Jechali dosyć długo, w milczeniu.W pewnym miejscu ukazały się lampy elektryczne otoczone grubymi mgłami.Światło zanurzone tworzyło dokoła siebie kręgi smutne niby obwódki, które są cieniami oczu ludzi chorych.Między drogą a tym światłem leżały jakieś martwe wody.Sinawe lśnienie pełzało po ciemnych falach płaskiego zawaliska.Szło z biegiem powozu, biegło z nim, jakby pewna wskazówka ostra, z ciemności nocnej wychodząca.- Gdzie my jesteśmy?- Nad kopalnią.- A skąd tu ta woda?- Pokład węgla jest tu bardzo gruby, ale w głębokości paruset metrów.Ten węgiel jest już wybrany Ziemia się osunęła w próżnię, wgięła się jej powierzchnia.Teraz w takiej miednicy gromadzi się woda.Umilkł.Znowu jechali długo, nic do siebie nie mówiąc.Byli w jakichś polach.Korzecki siedział wtulony w kąt trzymając na kolanach swój pakunek.Zaczął coś szeptać.- Co powiadacie? -- zapytał doktor.- Nic, ja tak do siebie często mamroczę.Czy pamiętacie taki wiersz:Żem prawie nie znał rodzinnego domu,Żem był jak pielgrzym, co się w drodze trudziPrzy blaskach gromu.Judym nic nie odpowiedział.- "Żem był".Co za straszne słowo!.Była to niewymowna minuta wcielenia się dwu ludzi w jedno.Korzecki odezwał się pierwszy:- Musiały wam się głupimi wydawać moje dzisiejsze popisy.Paplałem jak pensjonarka.- Jeżeli mam prawdę powiedzieć.- Właśnie.Ale to było konieczne.Miałem w tym swój interes.Czy nie rozumieliście, o co mi chodzi?- Były chwile, że doświadczałem wrażenia, jakbyście mówili na przekór sobie.- A gdzież tam! To nie.- Więc myślicie, że zbrodnia jest to absolutnie to samo co cnota?- Nie.Myślę tylko, że "zbrodnia" powinna być tak samo wyzwolona jak cnota.- Ach!- Duch ludzki jest niezbadany jak ocean.Spojrzyjcie w siebie.Czy nie zobaczycie tam ciemnej otchłani, w której nikt nie był? O której nikt nic nie wie?Siłą przymusu ani żadną inną nie może być wytrzebione to, co nazywamy zbrodnią.Wierzę mocno, że w tym duchu nieogarniętym sto tysięcy razy więcej jest dobra - ależ co mówię! - w nim wszystko, prawie wszystko jest dobre.Niech tylko będzie wyzwolone! Wtedy okaże się, że złe zginie.- Czyliż w to można uwierzyć?- Widziałem gdzieś rycinę.Na słupie obwieszony został zbrodniarz.Tłum sędziów schodzi ze wzgórza.Na każdym obliczu maluje się radość, zwycięstwa.Każą mi wierzyć, że ten człowiek był winien.- A cóż wam dowodzi, że tak nie było.Może to był ojcobójca? Co wam pozwala czynić przypuszczenie, że tak nie było?- Mówi mi o tym.Dajmonion.- Kto?- Mówi mi o tym coś boskiego, co jest we mnie.- Cóż to jest?- Mówi mi to w głębi serca.W jakimś podziemiu to słyszę.Poszedłbym i całował stopy tego, co zawisł.I gdyby tysiące świadków wiarogodnych przysięgły, że to jest ojcobójca, matkobójca, zdjąłbym go z krzyża.Na podstawie tamtego szeptu.Niech idzie w pokoju.Furman zatrzymał się przed jakimś domem.Było tak ciemno, że Judym ledwo odróżniał czarną masę budowli.Korzecki wysiadł i znikł.Przez chwilę słychać było szelest jego kroków, gdy brnął w kałużach.Później otwarły się jakieś drzwi, pies zaszczekał [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||