Index
Terry Pratchett 19 Ostatni Bohater
w obronie wiary 19.phtml
143 19 (10)
rozdzial 08 (19)
rozdzial 01 (19)
rozdzial 19 (43)
03 (19)
19 ps (2)
19 (237)
19 (203)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pies-bambi.htw.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .   - Wody brakuje wszędzie - oznajmiła.- Kim jesteście? - powtórzyła po chwili Jill.- Jakąś sektą czy coś w tym rodzaju?   - Po prostu są pewne rzeczy, w które wszyscy wierzymy - odparłam.   Obróciła się i spojrzała na mnie z jakąś wrogością.   - Według mnie religia jest gówno warta - obwieściła.- Albo jest fałszywa, albo pomylona.   Wzruszyłam ramionami.   - Nikt was nie zmusza, żebyście zostały z nami.W każdej chwili możecie pójść swoją drogą.   - Ale o co konkretnie wam chodzi? - naciskała.- Do czego się modlicie?   - Do siebie samych - odpowiedziałam.- A do czegóż by innego?   Na moment odwróciła się z odrazą, by zaraz znowu zwrócić się do mnie.   - Czy żeby iść z wami, musimy przejść na waszą wiarę?   - Nie.   - No to wszystko gra!   Obróciła się plecami i wysforowała przede mnie, jak gdyby właśnie zyskała jakąś przewagę.   Podnosząc głos do takiego tonu, żeby ją zaskoczyć, przemówiłam do jej potylicy:   - Dziś ryzykowaliśmy dla was życie.   Aż podskoczyła, jednak nie odwróciła się.   - Nie jesteście nam za to nic winne - ciągnęłam.- Czegoś takiego się nie kupuje.Ale jeżeli zdecydujecie się wędrować dalej z nami, kiedy wpadniemy w jakieś tarapaty, musicie być przygotowane, że wtedy stajecie po naszej stronie, walczycie i bronicie się przy naszym boku.A więc: wchodzicie w to czy nie?   Allie zrobiła w tył zwrot, zesztywniała ze złości.Zatrzymała się naprzeciwko mnie i czekała bez słowa.   Nie skręciłam w bok ani nie przystanęłam.Nie pora na schodzenie z drogi.Trzeba przekonać się, jak daleko może posunąć się pod wpływem dumy i gniewu.W jakim stopniu ta uzewnętrzniona wrogość była szczera, a w jakim można ją złożyć na karb bólu? Sprawi nam więcej kłopotu, niż jest tego warta?   Gdy już dotarło do niej, że jeśli będę musiała, przejdę przez nią, choćby taranując jak przeszkodę, usunęła mi się z drogi i ruszyła obok, jak gdyby od początku nic innego nie zamierzała.   - Zadajemy się z wami tylko dlatego, że to wy nas odgrzebaliście - oznajmiła, po czym westchnęła.- Umiemy sobie radzić w ciężkich czasach.Nie boimy się pomagać przyjaciołom i walczyć z wrogami.Robimy to od małego.   Popatrzyłam na nią, myśląc, jak mało obie siostry opowiedziały nam o swym życiu: prostytucja, ojciec stręczyciel.Niesamowita historia, jeśli tylko prawdziwa.Szczegóły z pewnością okazałyby się jeszcze ciekawsze.Jak udało im się uciec od ojca? Póki nie okaże się, ile są warte, muszą pogodzić się z faktem, że będziemy mieć je na oku.   - No to witamy - powiedziałam.   Przyjrzała mi się, po czym kiwnąwszy głową, szybkim krokiem znów wyszła przede mnie.Jill, która w czasie naszej rozmowy zwolniła, by iść razem z nami, pospieszyła za siostrą.Zahra, która też wcześniej została w tyle, żeby jej pilnować, teraz uśmiechnęła się do mnie szeroko i potrząsnęła głową.Następnie ruszyła naprzód, chcąc zrównać się z Harrym idącym na przedzie.   Za to przy moim boku wyrósł znów Bankole i wtedy przypomniało mi się, jak na widok mojej scysji z Allie ustąpił z drogi.   - Na dziś mam dosyć rozrób - wyjaśnił, widząc, że mu się przyglądam.   Uśmiechnęłam się.   - Dzięki, że trzymałeś z nami przy tamtej.   Wzruszył ramionami.   - Zdziwiło mnie, że ktoś jeszcze przejął się losem dwóch nieznajomych dziewczyn.   - Też się przejąłeś.   - Ano tak.Pewnie kiedyś mnie przez to zabiją.Tymczasem jeśli nie macie nic przeciwko temu, chciałbym dołączyć do waszej trzódki.   - Już dołączyłeś.Witamy.   - Dziękuję - powiedział i odwzajemnił mój uśmiech.   Miał czyste, klarowne oczy z intensywnie brązowymi tęczówkami - przyciągające oczy.Coś za bardzo i za szybko go polubiłam.Muszę z tym uważać.   ***      Pod wieczór dotarliśmy do Salinas; nieduże miasto niewiele ucierpiało przez trzęsienie ziemi i wstrząsy wtórne, pod których wpływem grunt podrygiwał jeszcze w tę i we w tę przez cały dzień.Ponadto Salinas wyglądało tak, jakby nie tknęły go watahy szabrowników, wyraźnie nadgorliwych, odkąd rano spłonęła tamta wioska.To było dziwne.Prawie wszystkie malutkie osady, które mijaliśmy po drodze, stały w ogniu i roiło się w nich od szperaczy.Trzęsienie ziemi odmieniło wczorajszych spokojnych i powłóczących nogami nędzarzy, jak gdyby dając im przyzwolenie, by stali się drapieżnymi bestiami, które napadają każdego jeszcze żywego mieszkańca dotkniętego nieszczęściem domu.   Sądziłam, że najliczniejsza horda żerujących drapieżców została za naszymi plecami, mordując i ginąc w bijatyce o łupy.Nigdy jeszcze tak się nie wysilałam, aby nie dostrzegać tego, co się wyprawia wokół nas.Na szczęście pomagała mi w tym zasłona z dymu i zgiełk.Już i tak wystarczająco ciężko było mi radzić sobie z rwącą od bólu twarzą Allie i z aurą powszechnego nieszczęścia, która unosiła się nad autostradą.   Mimo zmęczenia zdecydowaliśmy, że w Salinas umyjemy się tylko i uzupełnimy zapasy, a potem ruszymy dalej.Woleliśmy nie być w mieście, gdy nawiedzi je fala najgorszych szumowin.Właściwie, sfatygowani po całym dniu palenia i grabienia, powinni się uspokoić, jednak szczerze w to wątpiłam.Przypuszczałam raczej, że upojeni własną siłą będą chcieli więcej.Jak powiedział Bankole: "Kiedy ludzie już raz uwierzą, że wolno im brać, co tylko chcą, rujnując innych, nikt nie wie, jak daleko jeszcze się posuną".   W Salinas ludzie byli dobrze uzbrojeni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.