Index Foster Alan Dean Tran ky ky 03 Czas na potop Chalker Jack L Swiaty Rombu 03 Charon Smok u wrot Foster Alan Dean Przekleci 03 Wojenne lupy Największa Tajemnica Ludzkoci (tom I) cz. 03 J.R.R. Tolkien 03 The Return Of The King abc.com.pl 6 116 01 (8) rozdzial 19 (43) abc.com.pl 9 Roland Topor Chimeryczny lokator |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] . Na Saharze budowano gmachy i montowano wielkie konstrukcje,a ja tymczasem pracowałem w doświadczalnej fabryce mieszczącej się wewnątrzPierścienia Centralnego Stolicy.Sprawdzałem wraz z pomocnikami obliczeniacałości i składałem najważniejsze podzespoły nadajnika. Pracę tę przerwałem tylko dwukrotnie.Za pierwszym razemzdarzyło się to wtedy, kiedy na Ziemię powróciła załoga "Pożeracza Przestrzeni".Męczące mnie do tej pory poczucie winy znikło.Olgę i jej towarzyszy witanoznacznie uroczyściej niż mnie.Obchody na ich cześć trwały cały tydzień,musiałem więc i ja poświęcić na nie przynajmniej dwa dni. Drugą pauzę zrobiłem sobie, kiedy Wiera, Lusin (oczywiściewraz z Trubem) i wielu innych moich kolegów odlatywało na Orę. - Mam nadzieję, że nie pozostaniesz na Ziemi zbyt długo? -powiedziała Wiera przy pożegnaniu.- Bez ciebie jakoś nie wypada wyruszać nadalekie wyprawy. Uśmiechnąłem się i wskazałem na mego pomocnika AlbertaByczachowa, który także przyjechał na kosmodrom.Albert, wesoły, białowłosyinżynier, kierował montażem urządzeń na Saharze. - To on mnie tu trzyma, Wiero.Nie puści mnie, dopóki niezbadamy wszystkich zakątków Perseusza.Zresztą i wy nie wyruszycie w dalekądrogę, zanim nie zakończymy swej pracy. Pożegnanie z przyjaciółmi wybiło mnie z rytmu pracy,zapragnąłem więc pospacerować opustoszałymi alejami Stolicy. .11. Jesień w Stolicy jest zawsze ładna, a tego roku była wręczpiękna.Chociaż Zarząd Osi Ziemskiej na wszelkie sposoby reklamuje swoją władzęnad klimatem i rzeczywiście potrafi zgodnie z uprzednio sporządzonym planemzapewnić dni słoneczne i słotne, huraganowe wiatry i nieruchomą ciszę, mrozy iodwilże, to jego możliwości kończą się na przygotowaniu zjawisk atmosferycznych.Subtelne odcienie pogody, które stanowią o jej uroku, pozostają poza zasięgiemmeteorologów."Jutro między 10 a 14 spadnie czterdzieści osiem milimetrówdeszczu, a później będzie pogoda słoneczna i bezwietrzna".Tego rodzajukomunikaty były na porządku dziennym, ale nigdy nie zdarzyło mi się usłyszećprognozy: "Tegorocznej jesieni jaskrawość czerwieni liści klonowych przekroczyśrednią wieloletnią 0 18 procent, powietrze będzie przejrzystsze o 24 procent, aklangor żurawi nabierze szczególnej dźwięczności".W gruncie rzeczy zaledwiedajemy sobie radę z żywiołowymi siłami natury, a cóż dopiero mówić okształtowaniu jej piękna! Przyroda swe piękno tworzy sama. Szedłem Gwiezdną Aleją i cieszyłem się, że wokół jest takcudownie.Pokryte chmurami niebo nad samą głową, wiatr szumiał w gałęziach drzewi krzewów, a kiedy nadlatywał silny poryw wichru, cieniutkim głosikiempoświstywała trawa.Przechodniów nie spotykałem.Ziemia była samotna iodświętna. Na zakręcie Alei o mało nie zderzyłem się z Mary i Romerem.Zatrzymałem się zaskoczony, a kiedy po chwili ochłonąłem i chciałem pójść dalej,przystanęli oni. - Jak się pan czuje, drogi przyjacielu? - zapytał Paweł.-Wygląda pan nieźle. - Dziękuję, nie narzekam na zdrowie.Przepraszam, ale sięspieszę. - Może pan iść - zezwolił łaskawie Romero salutująclaseczką.- Zawsze był pan niesłychanie punktualny. Oddalając się, usłyszałem jeszcze głos Mary. - Eli mógłby chyba wybrać się razem z nami na tę wycieczkę?Jak pan sądzi, Pawle? Odpowiedzi Romera już nie zrozumiałem.Wycieczek nie znoszęod czasów szkoły, kiedy nas nimi zamęczano.Zdziwiłem się jednak, że Mary nazywaRomera Pawłem. Długo spacerowałem Aleją Gwiezdną.Szumiały lipy i dęby,lekki wiatr przeczesywał trawę, a ja rozmyślałem o różnych wydarzeniach.Nie manic dziwnego w fakcie, że Romero zna Mary.Paweł opuścił Ziemię jedynie na rok,a pozostały czas spędził w Stolicy.Miejmy nadzieję, że z Mary będzieszczęśliwszy niż z Wierą.Czy warto mówić o tym Wierze? Lepiej nie, siostra jestjuż daleko stąd i nie ma sensu jej martwić. Później usiadłem zmęczony na ławce i znów się poderwałem.Iść do pracy nadal nie miałem ochoty.Zapytałem Informację, co mi możezaproponować na popołudnie. Zdecydowałem się na stereoteatr, najstarszy z teatrówStolicy, dumny ze swej staroświeckości i z tego, że już od dwóch przeszłostuleci nic się w nim nie zmieniło. Staroświeckością tchnęło na mnie już w westybulu.Oddałempłaszcz robotowi i trafiłem pod natrysk radiacyjny wywołujący krótkotrwały dobrynastrój - naiwna gwarancja, że dowolny program się spodoba.Inny robot zapytał,czy wolę stałe miejsce, czy też takie, które obiektywnie najbardziej miodpowiada.Powiedziałem, że nie mam stałego miejsca i niech mi wobec tego wskażejego zdaniem najodpowiedniejsze [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||