Index
Foster Alan Dean Tran ky ky 02 Misja do Moulokinu
Quinnell A J Mahdi
Quinnell A J Cisza
Tom Clancy Patriot Games
ENTER.1996 2001
02 (495)
173 11 (7)
Zew Halidonu
rok 2027 17 19 (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • alter.htw.pl

  • [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
    .I wcale nie bêdzie siê waha³.Nie odwracaj¹c wzroku od mostu, Bekonowy Ksi¹dz odpowiedzia³ ³agodnie, jakby samemu sobie:- Nie mo¿na mieæ wszystkiego.Jego obsesja, jego motywacja tylko zwiêkszaj¹ szansê sukcesu naszego planu.To, ¿e Ania z nim jedzie, jeszcze bardziej powiêksza tê szansê.Zgadzam siê, Janie, jest nara¿ona na du¿e niebezpieczeñstwo, tak¿e z jego strony.ale przecie¿ nasz Koœció³ zosta³ zbudowany na mêczeñstwie i zawsze bêdzie siê na nim opiera³.- Rêk¹ zakreœli³ przed sob¹ ³uk.- Nawet teraz wielu naszych jest torturowanych i psychicznie i fizycznie.Musimy pamiêtaæ o wszystkich, a nie troszczyæ siê tylko o jednego cz³owieka.W tym, co robimy.- Nagle zaczaj uwa¿niej patrzeæ w stronê mostu.- Ju¿ jest.Po wszystkim przeje¿d¿aj¹ most.Nawet go³ym okiem Heisl dojrza³ zielon¹ ciê¿arówkê.Widzia³, jak zje¿d¿a z mostu i znika miêdzy budynkami.Bekonowy Ksi¹dz spojrza³ na niego z szerokim uœmiechem.- Przejechali.Papieski pose³ wyruszy³ w drogê.Heisl jakoœ nie by³ w stanie dzieliæ radoœci swego szefa.Mia³ jakieœ przeczucie.W pewnym momencie poczu³, ¿e Bekonowy Ksi¹dz lekko go uszczypn¹³.- No, rozchmurz siê.Przygotowa³eœ ich do tej misji i to doskonale.Uda im siê.Ksi¹dz Heisl odpowiedzia³ bladym uœmiechem. 13Pierwsza obudzi³a siê Ania.Bola³ j¹ ca³y kark i ty³ g³owy.W ustach czu³a lepkoœæ, a koñczyny zupe³nie jej zesztywnia³y.Rêka Œcibora wci¹¿ obejmowa³a jej lew¹ pierœ.Ostro¿nie zsunê³a j¹ na biodro.Poczu³a, ¿e drgn¹³, ale wiêcej siê nie poruszy³, a oddech wci¹¿ mia³ g³êboki.Spróbowa³a trochê rozruszaæ miêœnie.Prawa rêka zwisa³a z boku ca³kowicie niew³adna.Czu³a, jak szybko jad¹ca ciê¿arówka przechyla siê leciutko na zakrêtach.Oblizuj¹c wysuszone wargi zastanawia³a siê, ile jeszcze potrwa ta jazda.Mia³a nadziejê, ¿e mê¿czyzna siê nie obudzi, dopóki nie dotr¹ do celu.¯a³owa³a, ¿e cyferblat jej zegarka nie jest nafosforyzowany.Ale w³aœnie obudzi³ siê Œcibor.Poczu³a, jak napina miêœnie.Chyba uœwiadomi³ sobie, jak bardzo jest mu niewygodnie, bo zacz¹³ przeklinaæ.St³umionym g³osem spyta³a:- Wszystko w porz¹dku?- Tak - odburkn¹³.- Ale jeœli to ma byæ ma³y kac, to nie chcia³bym mieæ wielkiego.A ty jak siê czujesz?- Nigdy nie mia³am kaca, ale jeœli on tak wygl¹da, to nie rozumiem, jak ludzie mog¹ siê upijaæ? Wiesz, która godzina?Podniós³ rêkê z jej biodra i odwróci³ g³owê.- Prawie trzecia.Ten Australijczyk mia³ racjê.Minê³o niemal dziesiêæ godzin.- Wiêc chyba doje¿d¿amy.- W jej g³osie pojawi³ siê niepokój.Œcibor odpowiedzia³ doœæ szorstko:- Wszystko zale¿y od tego, ile staliœmy na granicy.Mo¿e bardzo d³ugo.I mo¿e bêdziemy tu siedzieæ jeszcze parê godzin.Musisz po prostu wytrzymaæ.Poczu³a siê dotkniêta podtekstem tej uwagi i odpar³a ze z³oœci¹:- Wytrzymam do koñca.Ale jechali jeszcze tylko pó³ godziny.Wyczuli skrêt w prawo, chyba w jak¹œ drugorzêdn¹ drogê, bo trochê nimi rzuca³o.- To objazd do Blovic - wymamrota³ Œcibor.W myœlach widzia³ plan ca³ej trasy.Piêæ minut póŸniej ciê¿arówka zwolni³a i znów skrêci³a w prawo.Droga sta³a siê teraz jeszcze bardziej wyboista, lecz kierowca jecha³ znacznie wolniej, a po chwili zatrzyma³ samochód.Jednak dopiero po dziesiêciu minutach us³yszeli g³uchy trzask - pewnie Australijczyk zamkn¹³ drzwi szoferki.Minutê póŸniej ujrzeli œwiat³o dzienne i poczuli œwie¿e, lodowate powietrze.Odetchnêli nim z ulg¹.Œcibor przechyli³ g³owê i spojrza³ w dó³.W pierwszej chwili œwiat³o oœlepi³o go, a potem czêœciowo przys³oni³a mu pole widzenia rudow³osa g³owa Australijczyka.- Nic wam nie jest.obudziliœcie siê?- Tak, w porz¹dku - wymamrotali.- To dobrze.Dojechaliœmy na miejsce szybciej, ni¿ myœla³em.Ba³em siê, ¿e jeszcze œpicie.No, a teraz wysiadaæ; panie maj¹ pierwszeñstwo.- Mocno chwyci³ przeguby Ani i pomóg³ jej wyjœæ.W pierwszej chwili ledwie mog³a ustaæ na nogach.Podtrzymuj¹c j¹ pod pachami, Australijczyk niemal przeniós³ j¹ przez drogê i posadzi³ na powalonym pniu.Gdy wróci³ do ciê¿arówki, Œcibor zd¹¿y³ ju¿ z niej wyjœæ i opiera³ siê o szoferkê.Kierowca szybko siêgn¹³ do schowka i wyj¹³ p³Ã³cienn¹ torbê.Postawi³ j¹ obok Polaka i oznajmi³:- No to wszystko, kolego, spadam.- Poczekaj! - Œcibor s³aniaj¹c siê odszed³ kilka kroków.Potem stan¹³ wyprostowany.- Jesteœ pewien, ¿e to w³aœciwe miejsce?Australijczyk ju¿ wsiada³ do szoferki.- Oczywiœcie! - krzykn¹³ wskazuj¹c na lewo.- Cztery kilometry za tym wzgórzem le¿¹ Blovice.Œcibor spojrza³ we wskazanym kierunku.Pamiêta³, ¿e u stóp wzgórza powinien rosn¹æ ma³y zagajnik.Rêk¹ da³ kierowcy znak, ¿e wszystko siê zgadza.Australijczyk wskoczy³ na fotel i zatrzasn¹³ drzwi.Silnik by³ wci¹¿ na chodzie.- Powodzenia! - krzykn¹³ i ciê¿arówka ruszy³a.Tylne ko³a o ma³y w³os nie przejecha³y torby.Kierowca nie oczekiwa³ ¿adnych wyrazów wdziêcznoœci.To, czego chcia³, spoczywa³o ju¿ w innym, znacznie mniejszym schowku.Umieœci³ tam dziesiêæ cieniutkich paseczków czystego z³ota.Œcibor podniós³ torbê i pokuœtyka³ do Ani.- ChodŸ - rzuci³.- Musimy szybko zejœæ z tej drogi.Wyci¹gn¹³ rêkê, ¿eby j¹ podtrzymaæ, ale nie przyjê³a jego pomocy; nie chcia³a okazaæ nawet najmniejszej fizycznej s³aboœci.By³o jeszcze widno, ale zimno.Po ich lewej stronie rozci¹ga³y siê zaorane pola uprawne.Przed nimi ziemia by³a kamienista i nie nadawa³a siê do uprawy.Pe³no tu by³o wyschniêtych kêpek trawy i ma³ych krzaczków.Minê³o pó³ godziny, zanim dotarli do zagajnika.Po przejœciu pó³ kilometra weszli na wyboist¹ drogê rozje¿d¿on¹ przez wozy konne.Zd¹¿yli siê ju¿ trochê rozruszaæ i humory mieli lepsze.Trawa by³a tu gêœciejsza i zieleñsza, us³yszeli te¿ szmer p³yn¹cej wody.Rzeczywiœcie ze wzgórza sp³ywa³ maleñki strumyk i wi³ siê miêdzy drzewami w kierunku pól.Ania pomyœla³a, ¿e pewnie w letnie weekendy ludzie urz¹dzaj¹ tu pikniki.Usiedli nad potokiem.Œcibor spojrza³ na zegarek i obwieœci³:- Pierwsze spotkanie wypada za dwadzieœcia minut.Mam nadziejê, ¿e dojdzie do skutku, bo umieram z g³odu.Torba le¿a³a na trawie miêdzy nimi.Ania rozwi¹za³a sznurek i siêgnê³a do œrodka.Œcibor rozeœmia³ siê widz¹c, ¿e wyjmuje kosmetyczkê.- Masz zamiar poprawiæ makija¿?- Nie.Mam zamiar zatroszczyæ siê o zdrowie mojego drogiego mê¿a.Wyjê³a buteleczkê aspiryny, wytrz¹snê³a na d³oñ trzy tabletki i poda³a mu.Wzi¹³ je mrucz¹c coœ na znak pochwa³y.Ania poda³a mu te¿ wodê w plastikowej butelce.Kiedy po³kn¹³ tabletki, ona równie¿ za¿y³a dwie, po czym wsta³a i otrzepa³a siê z trawy.- Pospacerujê trochê.Chcê siê rozgrzaæ.Przeskoczy³a strumyk i wesz³a w lasek œlizgaj¹c siê na zmarzniêtej ziemi.- Nie odchodŸ daleko! - krzykn¹³.Uspokoi³a go gestem rêki.Trochê œmieszy³o go jej zachowanie, odk¹d zaczêli tê podró¿.Koniecznie chcia³a mu udowodniæ, jak bardzo jest wytrzyma³a i odporna na trudy, mimo i¿ jest kobiet¹.A by³a ni¹, zdecydowanie.Patrzy³, jak przechodzi nad powalon¹ k³od¹.Pod grubym anorakiem mia³a obcis³e spodnie, które uwydatnia³y taliê i biodra.Przypomnia³ sobie, jak le¿¹c w schowku dotyka³ Ani piersi.Jeszcze teraz czu³ jej ciep³o, miêkkoœæ i kszta³t.I jednoczeœnie powróci³y wra¿enia z pierwszego spotkania, kiedy to wyobra¿a³ j¹ sobie wy³¹cznie w habicie.W pewnym sensie wci¹¿ jeszcze tak by³o, bo gdy patrzy³ na ni¹ jak na kobietê, to nogi znika³y gdzieœ pod luŸnym bia³ym habitem siêgaj¹cym a¿ do kostek.Ale w d³oni ci¹gle czu³ jej pierœ.Wróci³a po piêtnastu minutach.Zesz³a ze wzgórza z twarz¹ zarumienion¹ od wysi³ku.- Wesz³am na szczyt - wysapa³a.- Widzia³am Blovice.To maleñka, ale œliczna wioska z bia³ymi domkami i czerwonymi dachami, i wie¿yczk¹ starego koœcio³a [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.