Index Philip Jose Farmer Przebudzenie Kamiennego Boga Verne Juliusz Robur zdobywca Dick Philip K Plyncie lzy moje rzekl policjant (3) Dick Philip K Czlowiek z wysokiego zamku Dick Philip K Blade Runner (3) Issac Asimov Nemesis (2) Sienkiewicz Henryk Wiry abc.com.pl 6 abc.com.pl 7 |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .Przytoczê s³ynny aforyzm genera³a Steinera: Wojna to przed³u¿enie niezgody z sali g³osowañ na pole bitwy.I wstêp Œwiatowej Karty Us³ugowej: Eliminacjê zjawiska wojny nale¿y rozpocz¹æ od umys³Ã³w ludzi, gdy¿ w³aœnie tam bierze ono swój pocz¹tek.Do roku 1963 nie mieliœmy sposobu, aby dotrzeæ do umys³Ã³w ludzi.Do roku 1963 problem by³ nierozwi¹zywalny.— I dziêki Bogu — powiedzia³a g³oœno Fay.Poch³oniêty sw¹ entuzjastyczn¹ wypowiedz¹ mechanik nie dos³ysza³ jej s³Ã³w.— Dziêki swibblom zdo³aliœmy przekszta³ciæ zasadniczy problem lojalnoœci w rutynow¹ kwestiê techniczn¹, sprowadziliœmy go do procedury utrzymania i naprawy.Naszym jedynym zadaniem jest dopilnowanie w³aœciwego funkcjonowania swibbli, reszta zale¿y od nich.— Innymi s³owy — uzupe³ni³ s³abym g³osem Courtland — wy mechanicy stanowicie jedyn¹ grupê sprawuj¹c¹ nad nimi jak¹kolwiek kontrolê.Reprezentujecie globaln¹ agencjê stoj¹c¹ ponad tymi urz¹dzeniami.Mechanik zastanowi³ siê.— Chyba tak — przyzna³ skromnie.— Tak, zgadza siê.— Z wyj¹tkiem was, one œwietnie rz¹dz¹ ca³¹ ludzkoœci¹.M³odzieniec wyprê¿y³ chud¹ pierœ w wyrazie niek³amanej dumy.— Chyba mo¿na tak powiedzieæ.— S³uchaj pan — rzuci³ ochryple Courtland.Chwyci³ mechanika za ramiê.— Niby sk¹d ta pewnoœæ, co? Czy rzeczywiœcie trzymacie rêkê na pulsie? — Narasta³a w nim szalona nadzieja: dopóki ludzie sprawowali kontrolê nad swibblami, dopóty istnia³a szansa, aby wszystko odwróciæ.Swibble mo¿na rozmontowaæ, kawa³ek po kawa³ku.Dopóki swibble podlega³y nadzorowi cz³owieka, sytuacja nie by³a beznadziejna.— Co takiego, sir? — zapyta³ mechanik.— Oczywiœcie, ¿e trzymamy rêkê na pulsie.Proszê siê o to nie martwiæ.— Stanowczo oswobodzi³ siê z uœcisku palców Courtlanda.— A teraz, gdzie jest pañski swibbl? Rozejrza³ siê po salonie.— Nie mam czasu do stracenia, muszê siê spieszyæ.— Nie mam swibbla — odpar³ Courtland.Up³ynê³a chwila, nim odpowiedŸ dotar³a do rozmówcy.Nastêpnie na twarzy mechanika odmalowa³ siê dziwny, niezg³êbiony wyraz.— Nie ma pan? Przecie¿ mówi³ pan.— Coœ potoczy³o siê nie tak jak nale¿y — odrzek³ szorstko Courtland.— Nie ma ¿adnych swibbli.Jest zbyt wczeœnie — nie zosta³y jeszcze wymyœlone.Rozumie pan? Przyszed³ pan za szybko!M³odzieniec wytrzeszczy³ oczy.Chwyci³ narzêdzia i cofn¹³ siê o kilka kroków, zamruga³ i otworzywszy usta, spróbowa³ coœ powiedzieæ.— Za.szybko? — Naraz zrozumia³.I postarza³ siê w oczach o kilka lat.— Nie dawa³o mi to spokoju.Niezniszczone budynki.archaiczne umeblowanie.Urz¹dzenie transmisyjne musia³o nawaliæ! — Ogarn¹³ go gniew.— Te natychmiastowe us³ugi! Wiedzia³em, ¿e nale¿a³o trzymaæ siê starego systemu mechanicznego.Mówi³em, ¿eby przeprowadzali lepsze testy.Chryste, to bêdzie s³ono kosztowaæ, zdziwiê siê, jeœli kiedykolwiek uporz¹dkujemy ten ba³agan.Pochyliwszy siê, z wœciek³oœci¹ zgarn¹³ do teczki swoje narzêdzia, jednym ruchem zatrzasn¹³ j¹ i zapieczêtowa³, po czym wyprostowa³ siê i lekko uk³oni³ Courtlandowi.— Dobranoc — rzuci³ lodowatym tonem.I znikn¹³.Przedstawienie siê skoñczy³o.Mechanik wróci³ tam, sk¹d przyszed³.Po chwili Pesbroke da³ znak cz³owiekowi w kuchni.— Równie dobrze mo¿esz wy³¹czyæ magnetofon — wymamrota³.— Nie ma nic wiêcej do nagrywania.— Bo¿e — powiedzia³ wstrz¹œniêty Hurley.— Œwiat rz¹dzony przez maszyny.Fay zadr¿a³a.— Nie mogê uwierzyæ, ¿e ten cz³owieczek posiada³ tak¹ w³adzê, myœla³am, ¿e to zaledwie drobny urzêdniczyna.— Raczej g³Ã³wnodowodz¹cy — sprostowa³ szorstko Courtland.Zapad³a cisza.Jeden z ch³opców ziewn¹³ sennie.Fay odwróci³a siê raptownie w stronê synów i z wpraw¹ zapêdzi³a ich do ³Ã³¿ek.— Wy dwaj, pora spaæ — zakomenderowa³a z udawan¹ weso³oœci¹.Protestuj¹c, dwaj ch³opcy opuœcili salon, trzasnê³y drzwi.Obecni stopniowo obudzili siê do ¿ycia.Operator dŸwiêku przyst¹pi³ do przewijania taœmy.Stenotypistka s¹dowa dr¿¹cymi rêkami zebra³a notatki i pochowa³a o³Ã³wki.Hurley zapali³ cygaro i pogr¹¿y³ siê w myœlach.— Zak³adam, ¿e wszyscy przyjêliœmy to jako fakt — powiedzia³ Courtland.— Nie uwa¿amy go za oszusta.— Có¿ — zaznaczy³ Pesbroke — on znikn¹³.To powinno stanowiæ wystarczaj¹cy dowód, I œmieci, które wyj¹³ z torby.— Zosta³o tylko dziewiêæ lat — powiedzia³ w zamyœleni Parkinson, elektryk.— Wright jest ju¿ na œwiecie.ZnajdŸmy go i wpakujmy mu nó¿ w plecy.— In¿ynier wojskowy — doda³ MacDowell.— R.J.Wright.Znalezienie go nie powinno przysporzyæ najmniejszych trudnoœci.Mo¿e zdo³amy temu zapobiec.— Ile czasu, wed³ug was, ludzie jego pokroju s¹ w stanie kontrolowaæ swibble? — zapyta³ Andersen.Courtland z rezygnacj¹ wzruszy³ ramionami.— Trudno powiedzieæ.Mo¿e latami.mo¿e nawet i sto lat.Lecz prêdzej czy póŸniej wyniknie coœ niespodziewanego.I padniemy ofiar¹ krwio¿erczych maszyn.Fay zatrzês³a siê na ca³ym ciele.— To brzmi strasznie, cieszê siê, ¿e na razie to nas nie dotyczy.— Ty i ten mechanik — rzuci³ gorzko Courtland.— Po tobie choæby potop, co?Nadwerê¿one nerwy Fay nie wytrzyma³y.— Omówimy to póŸniej.— Z przymusem uœmiechnê³a siê do Pesbroke’a.— Jeszcze kawy? Nastawiê wodê.— Odwróciwszy siê na piêcie, opuœci³a salon i pobieg³a do kuchni.Gdy nape³nia³a czajnik wod¹, zabrzêcza³ dzwonek u drzwi.Ludzie w salonie zastygli.Wymienili przera¿one spojrzenia.— Wróci³ — mrukn¹³ Hurley.— Mo¿e to nie on — zasugerowa³ bez przekonania Anderson.— Mo¿e dotarli wreszcie ludzie z kamer¹.Lecz nikt nie ruszy³ siê, aby otworzyæ.Po chwili dzwonek rozbrzmia³ ponownie, tym razem z wiêkszym naciskiem.— Musimy otworzyæ — skonstatowa³ têpo Pesbroke.— Ja nie — zatrzês³a siê stenotypistka.— To nie mój dom — zaznaczy³ MacDowell.Courtland ruszy³ ku drzwiom na zesztywnia³ych nogach.Nim zd¹¿y³ uj¹æ za klamkê, domyœli³ siê, o co chodzi.Przesy³ka dostarczona za pomoc¹ nowoczesnej metody transmisyjnej, dziêki której za³ogi pracownicze oraz mechanicy trafiali bezpoœrednio pod wskazany adres.S³u¿y³o to zapewnieniu pe³nej kontroli nad swibblami, w tej sytuacji nic nie mog³o wymkn¹æ siê spod kontroli.A jednak coœ posz³o nie tak.System nadzoru zawiód³.Funkcjonowa³ do góry nogami i wstecz.By³ daremny i sprzeczny z w³asnymi za³o¿eniami, jednym s³owem — zbyt doskona³y.Chwytaj¹c za klamkê, Courtland szarpniêciem otworzy³ drzwi.Na korytarzu stali czterej mê¿czyŸni.Mieli na sobie proste, szare kombinezony i czapki.Pierwszy z nich zdar³ z g³owy nakrycie, zerkn¹³ na zapisan¹ kartkê papieru, po czym uprzejmie sk³oni³ siê Courtlandowi.— Dobry wieczór, sir — powiedzia³ radoœnie [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||