Index Zelazny Roger Amber 08 Znak Chaosu rozdzial 08 (15) rozdzial 08 (191) rozdzial 08 (58) rozdzial 08 (19) rozdzial 08 (52) rozdzial 08 (222) rozdzial 08 (237) rozdzial 08 (203) abc.com.pl 6 |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Potem wdał się wdłuższą debatę z Urizelem. - Może dobrze będzie ich raz obudzić - zakonkludowałUrizel.- Sen w podróży długi.Chcecie, żeby ich tu sprowadzić, pokazać wam? Czy chcemy! Wśród obecnych było trzech reporterów.Oto efekt: "ANGLOWIEMAJĄ PRAWDZIWYCH BOGÓW UŚPIONYCH NA KSIĘŻYCU." "BOGOWIE ANGLÓW ODWIEDZĄ ZIEMIĘ!" I tak oto delegacja Anglów udała się na Księżyc, byprzygotować swoich bogów.Natomiast władze amerykańskie przygotowywały się donadprzyrodzonej wizyty.Wówczas, oczywiście, nikt nie wierzył, że chodzi o cośnadprzyrodzonego; wszyscy wyobrażali sobie, że zobaczą jedynie innych Anglów wprzebraniach. Anglowie jednak zdawali się brać wszystko bardzo poważnie.Wszyscy zjechali się z całej Ziemi i odtworzyli statek.Na ten widok komitetpowitalny zdecydował, że sam również powinien się za sprawę wziąć poważnie izaprosił na miejsce lądowania głowy ziemskich kościołów.Ówczesny papież byłzapalonym podróżnikiem i zwolennikiem kontaktu; wręcz życzył sobie być obecnym.Oczywiście spowodowało to olbrzymi zamęt w kręgach kościelnych; niektórzywidzieli w tym uznanie religii pogańskiej.Papież odparł jednak: - Nonsens.Lepiej niech wszyscy z nas tu się zjadą, by zobaczyć, co też tam oni mają.- Ipo raz pierwszy patriarcha prawosławny przystał na propozycję papieża.Obajanglikańscy arcybiskupi oczywiście też się chętnie zgodzili, a przyłączyły siędo nich wszystkie wyznania protestanckie.Widząc zatem to bezprecedensoweekumeniczne zgromadzenie chrześcijan, głowy religii niechrześcijańskich teżzapragnęły uczestniczyć i w końcu to, co zapowiadało się jako pokaz nieziemskichbożków, urosło do potężnego spotkania na szczycie głów wszystkich religiiświata, które cała Ziemia oglądała w telewizji.Potrzebny był do tego specjalnykomitet organizacyjny, a opracowanie protokołu stało się koszmarem dla licznychmistrzów ceremonii. Po kilku dniach okazało się, że mieliśmy do czynienia zeswoistą konfrontacją wszystkich ziemskich religii z ich nieziemskimiodpowiednikami.Była to jednak konfrontacja, którą Ziemia przegrała już nastarcie: my mieliśmy ludzkich dygnitarzy w najróżniejszych uroczystych strojach,oni zaś mieli - bogów. Stało się to jasne, gdy pewnego wieczoru mniej więcejtydzień po odlocie Anglów na Księżyc inny wielki bąblowaty statek spłynął cichojak ćma, w świetle reflektorów, na przygotowane lądowisko.(Władze wiele sięnauczyły z tego pierwszego niepowodzenia; zachowano wysłaną chodnikiem ścieżkędo komitetu powitalnego, ale ludzi usunięto również z całego obszaru wokółstatku, gdzie Anglowie mogli wylatywać poza protokołem.W ogóle tłum zatrzymanoz dala od wszystkiego, za skleconymi naprędce rzędami siedzeń, za miejscami, naktórych pobierano opłatę.W górze zawieszono olbrzymie ekrany wideo, toteżwszyscy obecni widzieli doskonale.) I bogowie Anglów nadlecieli! Wkrótce wszystkie miejscasiedzące były zajęte, a tłum napierał z zewnątrz. Gdy statek osiadł na ziemi, wszyscy mogli zobaczyć, że jestto znacznie większa jednostka, z większymi "bąblami" oraz wielkim pęcherzemcentralnym czy też kopułą.Zjawili się wszyscy Anglowie, ustawieni w kręguotaczającym miejsce lądowania, spokojni jak nigdy.Wśród nich stała grupkaziemskich dzieci z naręczami kwiatów, które miały dać przybywającym bóstwom. Otworzyły się drzwi zewnętrzne i pojawiła się w nicholbrzymia, nieco zgrzybiała postać Angla, którego wielkie oko łzawiło i mrugałow świetle reflektorów.Przybysz okryty był cały czymś, co przypominało szczątkizwierząt, szczególnie rybimi ogonami i głowami, a nad okiem miał gigantycznąmaskę jakiejś nieznanej bestii. - Jest to.hm, animistyczny totem z dawnych wiekówodezwał się głos komentatora.- Zdumiewająco długowieczny.- Asystujący Anglowiepodali plemiennemu bożkowi jakiś ociekający wodą kąsek jedzenia i poprowadziligo ku odgrodzonemu miejscu, gdzie stały wyściełane łoża.Stwór poruszał się nawszystkich mackach nie starając się chodzić wyprostowany; wyraźnie pochodził zepoki, gdy Anglowie wciąż jeszcze byli rasą na wpół wodną. Następnie pojawił się jakiś baryłkowaty kształt, otyły inajwyraźniej zniedołężniały z wiekiem.Jego oko wyrażało coś w rodzajuzłośliwości połączonej z roztargnieniem; toczył nim dookoła, gdy odprowadzano gona miejsce odpoczynku. - Wczesny bożek płodności - wyjaśnił komentator, który byłantropologiem pospiesznie wezwanym do pełnienia tej funkcji.- Dalej ukażą siękolejne inkarnacje tej postaci.Proszę zwrócić uwagę na wzrastającą złożonośćkulturową. (Co czujniejsi przedstawiciele prasy, widząc, do czego towszystko prowadzi, wysyłali rozpaczliwe wołania o antropologów, etnologów ikogokolwiek, kto mógłby zinterpretować to, co się działo.) - Tu oto - powiedział jeden z nich, gdy po czerwonymdywaniku zaczęła się przesuwać procesja jeszcze wyższych i imponujących bóstwAnglów - mamy ich odpowiedniki ziemskiego poziomu Asztarte lub Isztar. Przechodząca bogini obróciła swe wielkie oko i rzuciładziennikarzowi takie spojrzenie, że ten upuścił swój notatnik.Wówczas już dlawszystkich stało się jasne, z postury i zachowania przybyszów, że nie są to poprostu zwykli Anglowie poprzebierani w kostiumy, nie mówiąc już o nieruchomychczy poruszanych wizerunkach bożków.Nie: mieliśmy do czynienia z zupełnie nowąkategorią istot ukazujących się nocą przed oczyma tłumu, który dziwnie umilkł.Nawet dziś nie wiemy, kim oni byli.Wiemy tylko, że widzieliśmy bogów. Ostatnia postać w tej grupie nawet oczom Ziemian ukazałasię jako promienna sylwetka; ona jedna zdawała się mieć świadomość obecnościdostojników religijnych zebranych na podwyższeniu.Olśniewający blask, jejpołyskliwe, iskrzące się szaty sprawiały, że raz zdawała się ona (wszyscy bowiemZiemianie obserwujący tę scenę zgadzali się, że jest to "ona") osobliwieuwodzicielską Kosmitką, kiedy indziej zaś olśniewającą ziemską pięknością.Kiedystąpała wdzięcznie po dywanie, uniosła jedno ramię-mackę, a z mroku spłynął nanie jastrząb.Rozległy się dochodzące skądś dźwięki muzyki. Z pewnym lekceważeniem pozwoliła się zaprowadzić naodgrodzone miejsce; kiedy się obracała, jej umalowane oko przesłało JegoŚwiątobliwości wyraźne mrugnięcie.Następnie się pochyliła, by przyjąć naręczekwiatów od oszołomionego dziecka, podeszła do olbrzymiej sofy i wyciągnęła sięna niej. Niepotrzebny był żaden komentator, by oznajmić, że otoprzeszła wielka Afrodyta. Za nią pojawiła się olbrzymia, posiwiała postać, którautykała, podobnie jak ziemski Wulkan.A jeszcze później ukazał się potężnyosobnik o rozkazującym wyglądzie, który kroczył złowieszczo, spoglądającpogardliwie dookoła i wymachując obcym orężem [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||