Index Zelazny Roger Amber 08 Znak Chaosu rozdzial 08 (15) rozdzial 08 (191) rozdzial 08 (58) rozdzial 08 (19) rozdzial 08 (52) rozdzial 08 (222) rozdzial 08 (237) rozdzial 08 (203) www nie com pl 3 |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .Dobrzy to ¿o³nierze, ale ich ma³o, i sam tylko Radziwi³³ móg³by ich jedn¹ rêk¹ przydusiæ.- I mnie to dziwno - odpowiedzia³ Char³amp - tym bardziej ¿e mi tak¿e poœpiech zalecono i tak¹ dano instrukcjê, i¿bym jeœli co znajdê nie w porz¹dku, zaraz ksiêciu Bogus³awowi dawa³ znaæ, który Petersona in¿yniera ma przys³aæ.- Co by to mog³o byæ?! Oby siê tylko na jak¹ wojnê domow¹ nie zanosi³o.Niech¿e nas Bóg od tego strze¿e! Ju¿ jak tam tylko ksi¹¿ê Bogus³aw do roboty wchodzi, to diab³u bêdzie z tego uciecha.- Nie mów na niego nic.To mê¿ny pan!- Nie negujê ja mu mêstwa, ale wiêcej w nim Niemca czyli jakowegoœ Francuza ni¿ Polaka.I o Rzeczpospolit¹ zgo³a nie dba, jeno o dom radziwi³³owski, ¿eby to go jak najwy¿ej wynieœæ, a wszystkich innych poni¿yæ.On to i w ksiêciu wojewodzie wileñskim, naszym hetmanie, pychê podnieca, której mu i bez tego nie brak, i owe k³Ã³tnie z Sapiehami i Gosiewskim jego to sadzenia drzewa i frukta.- Wielki z ciebie, jak widzê, statysta.Powinieneœ siê, Micha³ku, co prêdzej o¿eniæ, ¿eby taki rozum nie przepad³.Wo³odyjowski spojrza³ przeci¹gle na towarzysza.- O¿eniæ?.Hê?- Ju¿ci! A mo¿e ty tu gdzie w konkury jeŸdzisz, boœ, widzê, strojny jak na paradê.- Da³byœ spokój !- Ej, przyznaj siê.- Ka¿dy niech swoje arbuzy zjada, a ty o cudze nie pytaj, boœ te¿ niejednego dosta³.W³aœnie te¿ czas teraz o o¿enku myœleæ, gdy mam zaci¹g na g³owie.- A bêdziesz na lipiec gotowy?- Na koniec lipca bêdê, choæbym mia³ konie spod ziemi wykopaæ.Bogu dziêkujê, ¿e mi ta robota przysz³a, bo inaczej by³aby mnie melankolia zjad³a.Jako¿ wieœci od hetmana i widoki pracy ciê¿kiej wielk¹ sprawi³y panu Wo³odyjowskiemu ulgê, i nim dojechali do Pacunelów, prawie nie myœla³ ju¿ o konfuzji, jaka go przed godzin¹ spotka³a.Wieœæ o liœcie zapowiednim szybko siê rozlecia³a po ca³ym zaœcianku.Przysz³a zaraz szlachta pytaæ, czy prawda, a gdy pan Wo³odyjowski potwierdzi³, wielkie to uczyni³o wra¿enie.Ochota by³a powszechna, lubo turbowali siê niektórzy, ¿e to w koñcu lipca, przed ¿niwami, trzeba bêdzie wyruszyæ.Pan Wo³odyjowski rozes³a³ te¿ goñców i do innych okolic, i do Upity, i do znaczniejszych domów szlacheckich.Wieczorem przyjecha³o kilkunastu Butrymów, Stakjanów i Domaszewiczów.Dopiero¿ poczêto siê zachêcaæ wzajem i coraz wiêksz¹ okazywaæ ochotê, odgra¿aæ siê na nieprzyjació³, i zwyciêstwa sobie obiecywaæ.Jedni tylko Butrymowie milczeli, ale im tego za z³e nie brano, bo wiadomo by³o, ¿e jak jeden cz³owiek stan¹.Nazajutrz zawrza³o we wszystkich zaœciankach jak w ulach.Ludzie nie gadali ju¿ o panu Kmicicu ni o pannie Aleksandrze, tylko o przysz³ej wyprawie.Pan Wo³odyjowski z serca tak¿e odpuœci³ Oleñce rekuzê pocieszaj¹c siê przy tym myœl¹, ¿e to nieostatnia, jako i afekt nieostatni.Tymczasem namyœla³ siê trochê; co ma z listem dla Kmicica uczyniæ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||