Index
czesc 05 rozdzial 03 (2)
czesc 05 rozdzial 01 (3)
rozdzial 05 (206)
rozdzial 05 (14)
rozdzial 05 (277)
rozdzial 05 (99)
136(b1) 05
rozdzial 05 (235)
rozdzial 05 (87)
Foster Alan Dean Przekleci 01 Sojusznicy
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl

  • [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
    .Owin¹³em siê w p³aszcz i wyjêty z juków koc.W prawej d³oni trzyma³em Grayswandira.Le¿a³em zwrócony twarz¹ w stronê mroku za otworem wyjœcia.Nie czu³em siê najlepiej.Wiedzia³em, ¿e Brand jest k³amc¹, ale jego s³owa i tak budzi³y niepokój.Zawsze by³em dobry w zasypianiu.Zamkn¹³em oczy i odp³yn¹³em w sen. Rozdzia³ 5Obudzi³o mnie wra¿enie czyjejœ obecnoœci.A mo¿e ha³as i wra¿enie czyjejœ obecnoœci.W ka¿dym razie ockn¹³em siê pewny, ¿e nie jestem sam.Mocniej chwyci³em Grayswandira i otworzy³em oczy.Poza tym, nie porusza³em siê.Przez otwór jaskini wpada³ s³aby, jakby ksiê¿ycowy blask.Sta³a tam jakaœ postaæ, mo¿liwe, ¿e ludzka.W tym oœwietleniu nie mog³em stwierdziæ, czy stoi przodem do mnie czy do wyjœcia.Ale wtedy zrobi³a krok w moj¹ stronê.Poderwa³em siê, kieruj¹c ostrze w jej pierœ.Stanê³a.- Pokój - odezwa³ siê mêski g³os, mówi¹cy w Thari.- Chcia³em tylko skryæ siê przed burz¹.Czy mogê przeczekaæ w twojej jaskini?- Jak¹ burz¹? - zdziwi³em siê.Jakby w odpowiedzi zahucza³ grom i dmuchn¹³ pachn¹cy deszczem wiatr.- W porz¹dku; to przynajmniej jest prawd¹ - mrukn¹³em.- Rozgoœæ siê.Usiad³ doœæ daleko od wyjœcia, oparty o œcianê po prawej stronie.Zwin¹³em koc i zaj¹³em miejsce naprzeciwko.Dzieli³y nas jakieœ cztery metry.Znalaz³em fajkê, nabi³em, potem wypróbowa³em zapa³kê, któr¹ mia³em jeszcze z cienia-Ziemi.Zapali³a siê, oszczêdzaj¹c mi masy k³opotów.Wdycha³em zmieszany z wilgotn¹ bryz¹ aromat tytoniu, nas³uchiwa³em odg³osów deszczu i obserwowa³em sylwetkê mojego bezimiennego towarzysza.Myœla³em o wszystkich mo¿liwych niebezpieczeñstwach; lecz g³os, który siê do mnie odezwa³, nie nale¿a³ do Branda.- To nie jest zwyczajna burza - oznajmi³ przybysz.- Naprawdê? Dlaczego?- Przede wszystkim nadci¹ga z pó³nocy.O tej porze roku nigdy nie przychodz¹ z pó³nocy.Nie tutaj.- W taki sposób powstaj¹ legendy - zauwa¿y³em.- Po drugie, jeszcze nigdy nie widzia³em, by burza tak siê zachowywa³a.Przez ca³y dzieñ obserwowa³em, jak nadchodzi: sun¹ca wolno œciana z frontem g³adkim jak tafla szk³a.A tyle b³yskawic, ¿e wygl¹da³a jak gigantyczny owad z setkami b³yszcz¹cych odnó¿y.Bardzo dziwne.A za ni¹ wszystko siê wykrzywia.- Tak bywa podczas deszczu.- Nie w ten sposób.Wszystko jakby traci kszta³t.P³ynie.Jak gdyby ta burza rozpuszcza³a œwiat.albo rozgniata³a jego formy.Zadr¿a³em.Mia³em nadziejê, ¿e wyprzedzi³em mroczne fale dostatecznie, by chwilê odpocz¹æ.Z drugiej strony, przybysz móg³ siê myliæ, a zjawisko by³o tylko nietypow¹ burz¹.Mimo wszystko, wola³em nie ryzykowaæ.Wsta³em i spojrza³em w g³¹b jaskini.Gwizdn¹³em.¯adnej odpowiedzi.Podszed³em i zacz¹³em macaæ rêkami.- Coœ siê sta³o?- Mój koñ znikn¹³.- Mo¿e gdzieœ odbieg³?- Na pewno.Chocia¿ myœla³em, ¿e Gwiazda ma wiêcej rozumu.Podszed³em do otworu jaskini, ale niczego nie dostrzeg³em.Za to w jednej chwili przemok³em do nitki.Wróci³em na swój posterunek pod lew¹ œcian¹.- Dla mnie wygl¹da to jak ca³kiem zwyczajna burza - oœwiadczy³em.- W górach czêsto zdarzaj¹ siê bardzo silne nawa³nice.- Mo¿e wiêc znasz tê okolicê lepiej ode mnie?- Nie.Przeje¿d¿a³em tylko.Zreszt¹, wkrótce powinienem ruszaæ dalej.Dotkn¹³em Klejnotu.Siêgn¹³em myœl¹ do niego, a potem poprzez niego na zewn¹trz i w górê.Wyczu³em wokó³ siebie burzê i nakaza³em jej odejœæ; czerwone pulsowanie energii odpowiada³o uderzeniom mojego serca.Potem opar³em siê, znalaz³em drug¹ zapa³kê i zapali³em wygas³¹ fajkê.Trzeba by³o czasu, by si³y, jakie przywo³a³em, wykona³y sw¹ pracê na tak potê¿nym froncie burzowym.- To ju¿ nie potrwa d³ugo - powiedzia³em.- Sk¹d wiesz?- Informacja zastrze¿ona.Parskn¹³.- Wed³ug niektórych wersji, tak w³aœnie skoñczy siê œwiat: poczynaj¹c od niezwyk³ej burzy z pó³nocy.- Zgadza siê - odpar³em.- I to jest w³aœnie to.Ale nie ma siê czym martwiæ.W ten czy w tamten sposób ju¿ nied³ugo nast¹pi koniec.- Ten kamieñ, który nosisz.on œwieci.- Tak.- Ale ¿artowa³eœ, ¿e to ju¿ koniec, prawda?- Nie.- Przywodzisz mi na myœl werset Œwiêtej Ksiêgi.Archanio³ Corwin przejdzie przed burz¹, nios¹c na piersi b³yskawicê.Nie masz przypadkiem na imiê Corwin?- Jak to idzie dalej?-.Spytany, dok¹d zmierza, odpowie „Na krañce Ziemi”, gdzie d¹¿y nie wiedz¹c, który z nieprzyjació³ wspomo¿e go przeciw innemu ani kogo dotknie Róg.- To ju¿ wszystko?- Wszystko, co napisano o Archaniele Corwinie.- Nieraz ju¿ natrafi³em na podobne trudnoœci z Pismem.Mówi doœæ, by cz³owieka zaciekawiæ, ale nigdy tyle, ¿eby to siê na coœ przyda³o.Zupe³nie jakby autora podnieca³o takie kuszenie.Jeden nieprzyjaciel przeciw innemu? Róg? Nic z tego nie rozumiem.- A dok¹d ty zmierzasz?- Niezbyt daleko, o ile nie znajdê swojego konia.Wróci³em do wyjœcia.Deszcz by³ ju¿ s³abszy.Widzia³em blask jakby ksiê¿yca za chmurami na zachodzie, i drugiego na wschodzie.Spojrza³em na szlak, w obie strony, i w dó³, w g³¹b doliny.¯adnych koni w polu widzenia.Jednak kiedy wraca³em do jaskini, us³ysza³em daleko w dole r¿enie Gwiazdy.- Muszê iœæ! - krzykn¹³em do obcego.- Mo¿esz zatrzymaæ mój koc.Nie wiem, czy odpowiedzia³, gdy¿ wybieg³em w lekk¹ m¿awkê, szukaj¹c drogi w dó³ zbocza.Raz jeszcze wysili³em siê poprzez Klejnot i m¿awka ust¹pi³a miejsca mgle.Kamienie by³y œliskie, ale bez potkniêcia uda³o mi siê dotrzeæ do po³owy stoku.Zatrzyma³em siê wtedy, by chwilê odetchn¹æ i ¿eby siê rozejrzeæ.Z tego miejsca trudno by³o okreœliæ, sk¹d dobieg³o r¿enie Gwiazdy.Ksiê¿yc œwieci³ odrobinê jaœniej, widzia³em trochê lepiej, ale studiuj¹c panoramê pod sob¹, nie dostrzeg³em niczego.Przez kilka minut nas³uchiwa³em uwa¿nie.Wtedy raz jeszcze us³ysza³em r¿enie - w dole, po lewej, w pobli¿u ciemnego g³azu, kopca kamieni czy stercz¹cej ska³y.Zdawa³o mi siê, ¿e w cieniu u podstawy trwa jakieœ zamieszanie.Ruszy³em tam jak najszybciej.Na p³askim gruncie mija³em poruszane zachodni¹ bryz¹ pasma srebrzystej mg³y, owijaj¹ce siê wê¿owo wokó³ kostek.Us³ysza³em skrzypi¹cy, zgrzytliwy dŸwiêk, jakby po kamienistej powierzchni przetaczano czy popychano coœ ciê¿kiego.Potem zauwa¿y³em b³ysk œwiat³a - nisko na tle ciemnej masy, do której siê zbli¿a³em.Po chwili rozró¿nia³em ju¿ w prostok¹cie œwiat³a niewielkie cz³ekokszta³tne sylwetki, z wysi³kiem próbuj¹ce poruszyæ wielki kamienny blok.Gdzieœ stamt¹d dobiega³y tak¿e echa stukotu kopyt i r¿enia.Kamieñ ruszy³ z miejsca i zamkn¹³ siê jak wrota, którymi prawdopodobnie by³.Prostok¹t œwiat³a zmala³, zmieni³ siê w szczelinê, wreszcie znikn¹³ z hukiem, gdy wszystkie postacie wbieg³y do wnêtrza.Kiedy dotar³em do skalnej masy, wokó³ znów panowa³a cisza.Przy³o¿y³em ucho do kamienia, ale na pró¿no.Te stworzenia jednak, kimkolwiek by³y, zabra³y mi konia.Nigdy nie lubi³em koniokradów i w swoim czasie zabi³em ich kilku.A Gwiazda by³ mi teraz potrzebny jak jeszcze nigdy w ¿yciu.Dlatego przesuwa³em d³onie po skale, szukaj¹c brzegów kamiennych wrót.Bez trudu zakreœli³em czubkami palców kontury.Znalaz³em je chyba szybciej, ni¿ potrafi³bym w œwietle dnia, kiedy wszystko zla³oby siê razem i zmiesza³o, oszukuj¹c wzrok.Teraz potrzebowa³em jeszcze jakiegoœ uchwytu, by otworzyæ wrota.Te stworzenia wyda³y mi siê raczej niewielkie, wiêc szuka³em nisko.Wreszcie odkry³em coœ odpowiedniego.Chwyci³em mocno i poci¹gn¹³em, lecz kamieñ nie ustêpowa³.Albo byli nieproporcjonalnie silni, albo stosowali jakieœ sztuczki, o których nie mia³em pojêcia.Niewa¿ne.S¹ sytuacje wymagaj¹ce delikatnoœci, i inne, w³aœciwe dla brutalnej si³y.By³em z³y i spieszy³em siê, wiêc bez trudu podj¹³em decyzjê.Napinaj¹c miêœnie ramion, barków i grzbietu, poci¹gn¹³em kamienny blok.¯a³owa³em, ¿e nie ma przy mnie Gerarda.Wrota skrzypnê³y.Ci¹gn¹³em dalej.Poruszy³y siê lekko, jakieœ trzy centymetry.I utknê³y.Nie ustêpuj¹c, szarpn¹³em mocniej.Skrzypnê³y znowu.Odsun¹³em siê, przenios³em ciê¿ar cia³a i opar³em stopê o kamienn¹ framugê tu¿ obok przejœcia.Odpycha³em siê nog¹ i ci¹gn¹³em [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.