Index Dick Philip K Czlowiek z wysokiego zamku CHRZES~1.TXT 119 11 04 (207) Quo vadis Henryk Sienkiewicz www nie com pl 2 Stefan Żeromski PrzedwioÂśnie Henryk Sienkiewicz Ogniem i mieczem LUKA abc.com.pl 9 |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .- Fakt, tego muru nie da siê przeskoczyæ.Nie mówi¹c o tym, ¿e moja duma bymi na to nie pozwoli³a.Ale, majorze, nie wyjaœni³ pan wszystkiego do koñcai muszê przyznaæ, ¿e to nie w pañskim stylu.Bo co z Lorraine? Czy onamieœci siê w którejœ z grup? ¯ebyœmy wiedzieli.- Lorraine? Nie wiem.Nie obraŸ siê, Lorraine, ale nie chcê wiedzieæ.Tomnie nie obchodzi.Ju¿ nie.- Usiad³ z kieliszkiem w rêku i zamilk³.Po razpierwszy w ich obecnoœci major popad³ w milcz¹c¹ zadumê.Zapad³a cisza od czasu do czasu przerywana jedynie charakterystycznymbulgotaniem, z którym George nape³nia³ winem puste kieliszki.Ciszaprzeci¹ga³a siê nienaturalnie, przeci¹ga³a, a¿ wreszcie, nagle i ostro,odezwa³a siê Lorraine:- Co siê sta³o? Chcê wiedzieæ, co siê sta³o?- Do mnie mówisz? - ockn¹³ siê Petersen.- Tak.Gapisz siê na mnie.Ca³y czas siê na mnie gapisz.- To, ¿e ktoœ znalaz³ siê po niew³aœciwej stronie barykady nie znaczy, odrazu, ¿e straci³ dobory gust - powiedzia³ Giacomo.- Patrzy³em na ciebie nieœwiadomie - odrzek³ Petersen.Uœmiechn¹³ siê.-Poza tym, jak zauwa¿y³ Giacomo, nie jest to niemi³e.Przepraszam.By³emgdzieœ bardzo, bardzo daleko st¹d.- A propos gapienia siê - rzek³ pogodnie Giacomo.- Sarinie te¿ nieŸle towychodzi.Nie oderwa³a od ciebie wzroku od chwili, gdy zastyg³eœ w pozie ala "Myœliciel" Rodina.Czujê tu jakieœ silne pr¹dy.Wiesz, co ja myœlê?Myœlê, ¿e ona myœli.- Cicho b¹dŸ, Giacomo.- By³a chyba naprawdê z³a.- S¹dzê, ¿e wszyscy o czymœ myœlimy - odpar³ Petersen.- Bóg jeden wie,¿e mamy o czym.Ty, Jamie, popad³eœ w jakieœ straszliwe przygnêbienie.Coci? Œwiat³a wielkiego miasta? Nie.Bia³e ska³y Dover? Nie.Ach! Œwiate³kodomu.Harrison uœmiechn¹³ siê tylko w milczeniu.- Jaka ona jest, Jamie?- Jaka jest? - Znów siê uœmiechn¹³, wzruszy³ ramionami i spojrza³ naLorraine.- Jenny jest cudowna - odpar³a cicho Lorraine.- Myœlê, ¿e jestnajcudowniejsz¹ osob¹ na œwiecie.Jest moj¹ najlepsz¹ przyjació³k¹ i Jamesw ogóle na ni¹ nie zas³uguje.Warta jest dziesiêciu takich jak on.Harrison uœmiechn¹³ siê jak cz³owiek bardzo z siebie zadowolony iwyci¹gn¹³ rêkê po kieliszek z winem; jeœli poczu³ siê dotkniêty, umia³ toukryæ.Petersen odwróci³ wzrok, a kiedy przypadkowo musn¹³ spojrzeniem Giacomoten, prawie niezauwa¿alnie, skin¹³ g³ow¹.Petersen uœmiechn¹³ siê lekko ipopatrzy³ w inn¹ stronê.Minê³o jeszcze dwadzieœcia minut czêœciowo na chaotycznej rozmowie, leczg³Ã³wnie w ciszy - a¿ nagle drzwi otworzy³y siê i do pokoju wszed³ Edvard.- Major Petersen!Petersen wsta³.Giacomo chcia³ coœ powiedzieæ, lecz major powstrzyma³ go.- Nic nie mów.Wiem, bêd¹ mia¿d¿yæ mi palce.Wróci³ za niespe³na piêæ minut.Giacomo zdawa³ siê byæ tym rozczarowany.- I co? Palce ca³e?- Jakoœ ca³e.Mam ochotê ci powiedzieæ, ¿e wnosz¹ w³aœnie imad³o, i ¿eteraz twoja kolej, ale nie, nie wnosz¹.Za to jest twoja kolej.Giacomo wyszed³.- Jak by³o? Czego chcieli? - wypytywa³ Harrison.- Zwyczajnie, po ludzku.Bardzo grzecznie.Tego w³aœnie nale¿a³o siêspodziewaæ po Crnim.Mnóstwo pytañ, w tym sporo osobistych, ale poda³emtylko nazwisko, stopieñ i numer pu³ku, czyli wszystko, co zgodnie z prawemmo¿e ujawniæ jeniec wojenny.Nie naciskali.Giacomo wróci³ jeszcze szybciej.- Zawiod³em siê - narzeka³ - bardzo siê zawiod³em.Nie nadawaliby siê dohiszpañskiej Inkwizycji.¯ycz¹ sobie teraz pana ogl¹daæ, kapitanieHarrison.Harrison zabawi³ poza izb¹ niewiele d³u¿ej ni¿ jego poprzednicy.Wróci³g³êboko zamyœlony.- Teraz ty, Lorraine.- Ja? - Sta³a niezdecydowana.- Có¿, jeœli sama nie pójdê, oni przyjd¹ pomnie.- By³oby to szalenie niestosowne z twojej strony, Lorraine - wtr¹ci³Petersen.- Myœmy prze¿yli.Co tam jaskinia lwa dla takiej Angielki jak ty!Kiwnê³a g³ow¹ i wysz³a.Bardzo niechêtnie.- No i jak, Jamie? - zapyta³ Petersen.- Uk³adna gromadka, jakbyœ powiedzia³.Zaskakuj¹co du¿o o mnie wiedz¹.I¿adnych podtekstów natury wojskowej.Ja przynajmniej ich nie wychwyci³em.Lorraine zniknê³a na dobry kwadrans.Kiedy wróci³a, by³a blada i chocia¿nie da³o siê zauwa¿yæ ³ez na jej policzkach, z pewnoœci¹ musia³a p³akaæ.Sarina obrzuci³a wzrokiem Petersena, Harrisona i Giacomo, pokrêci³a g³ow¹ iobjê³a Lorraine ramieniem.- Ale¿ oni s¹ odwa¿ni, prawda, Lorraine? Jacy rycerscy, jacy troskliwi.-Pos³a³a im mordercze spojrzenie.- A mo¿e s¹ tylko tacy nieœmiali? Ktonastêpny?- Nikt.Nie chcieli nikogo.- Co oni ci zrobili, Lorraine?- Nic.Pytasz, czy.Nie, nie, nie dotknêli mnie palcem.Tylko niektórez ich pytañ.- G³os jej siê za³ama³.- Przepraszam, Sarino, wola³abym otym nie mówiæ.- Maraschino - zarz¹dzi³ George autorytatywnie.Uj¹³ Lorraine pod ramiê,posadzi³ j¹ i wyci¹gn¹³ rêkê z ma³ym kieliszkiem.Przyjê³a poczêstunek,uœmiechnê³a siê z wdziêcznoœci¹, ale bez s³owa.Wszed³ Crni w towarzystwie Edvarda.Po raz pierwszy, odk¹d go spotkali,zdawa³ siê byæ rozluŸniony i uœmiechniêty.- Mam dla pañstwa nowinê.Mam nadziejê, ¿e uznacie j¹ za dobr¹.- Nawet nie jesteœcie uzbrojeni - zauwa¿y³ George.- Sk¹d wiecie, ¿e niepo³amiemy wam wszystkich koœci? Albo jeszcze lepiej - u¿yjemy was jakozak³adników i uciekniemy, co? Jesteœmy zdecydowani na wszystko.- Zrobi³by to pan, profesorze?- Nie.Kropelkê wina?- Dziêkujê, profesorze.Dobra wiadomoœæ, przynajmniej ja uwa¿am, ¿edobra, dla von Karajanów, kapitana Harrisona i Giacomo.Przykro mi, ¿emusieliœmy pos³u¿yæ siê drobnym wybiegiem, ale wybieg by³ niezbêdny w tychokolicznoœciach.Nie nale¿ymy do dywizji Murge.Dziêki Bogu, nie jesteœmynawet W³ochami.Jesteœmy zwyk³ymi, szeregowymi cz³onkami grupy zwiadowczejpartyzantów.- Partyzanci.- w g³osie Sariny nie s³ychaæ by³o o¿ywienia, jedynieoszo³omienie pomieszane z niedowierzaniem.- To prawda.- Crni uœmiechn¹³ siê lekko.- Partyzanci.- Harrison pokrêci³ g³ow¹.- Tam do licha! Partyzanci.Coœ takiego.No tak, fakt.- Krêci³ g³ow¹ i wreszcie krzykn¹³ o oktawêwy¿ej: - Partyzanci!- Czy to prawda?! - Sarina chwyci³a Crniego za ramiona i potrz¹snê³a nim.- Czy to prawda?!- Szczera prawda.Spojrza³a mu w oczy, jakby tam chcia³a znaleŸæ prawdê, nagle objê³a goramieniem i uœcisnê³a.Na chwilê zamar³a w bezruchu, wreszcie puœci³a go izrobi³a krok do ty³u.- Przepraszam.Nie powinnam by³a tego robiæ.- Nie ma takiego przepisu, który zabrania m³odemu rekrutowi p³ci ¿eñskiejwyœciskaæ oficera.Hmm, oczywiœcie pod warunkiem, ¿e nie stanie siê tonagminne.- To te¿, naturalnie.- Uœmiechnê³a siê niepewnie.- "Te¿"? A jest coœ jeszcze?- Nie, w³aœciwie nie.Bardzo siê cieszymy.- Cieszymy siê?! - powtórzy³ za ni¹ Harrison.- Cieszymy siê!- Gdy pierwszy szok min¹³, kapitan wpad³ w stan granicz¹cy z eufori¹.-To¿ to nic innego jak litoœciwa Opatrznoœæ was nam zes³a³a!- ¯adna litoœciwa Opatrznoœæ, kapitanie, raczej depesza radiowa.Kiedymój dowódca mówi mi "ruszaj", wtedy ruszam.To jest to "coœ jeszcze", oczym nie chcia³a pani mówiæ, panno von Karajan.Pani obawy s¹ bezpodstawne.Regulamin zabrania mi strzelaæ do w³asnego szefa.- Pañskiego szefa? - Spojrza³a na niego, póŸniej na Petersena i znów naCrniego.- Nie rozumiem.- Masz absolutn¹ racjê, Peter.I ty te¿, Giacomo.W tej "gromadce" zeœwiec¹ szukaæ materia³u na agenta.Gdyby by³o inaczej, nie musielibyœmy imniczego wk³adaæ ³opat¹ do g³owy.Obydwaj jesteœmy partyzantami.Obydwajpracujemy w wywiadzie.Ja jestem m³odszym oficerem.On jest zastêpc¹ szefa.Teraz wszystko powinno byæ ju¿ jasne.- Absolutnie.- George wrêczy³ Crniemu kieliszek.- Twoje wino, Ivan.-Odwróci³ siê do Sariny.- W gruncie rzeczy on nie lubi, jak siê go nazywaCrni.I nie zaciskaj tak piêœci.No dobrze ju¿, dobrze.Ujmuj¹c rzeczzwiêŸle: takie jest ¿ycie.Decyzja, co? Teraz decyzja.Poca³owaæ go, czyuderzyæ? - Kpiarski ton znikn¹³ z g³osu George'a.- Jeœli wœciekasz siê, bociê wystrychniêto na dudka, to jesteœ g³upia.Nie by³o innego sposobu.Ty itwoja zraniona duma [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||