Index Nienacki Zbigniew Pan Samochodzik i Winnetou 11 (137) potop44 CH68 03 (157) Philip Jose Farmer Przebudzenie Kamiennego Boga abc.com.pl 5 chip 5 Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Yogin Autobiografia |
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] .Ich kwiecisty jêzyk przypomina wtedy bardzo sposób wyra¿ania siê ludów wschodnich.99To-kej-chun rozpocz¹³ zwyk³ym wstêpem, czyli oskar¿eniem skierowanym przeciwko ca³ejrasie bladych twarzy.– Niechaj bia³y m¹¿ s³ucha, gdy¿ przemówi wódz Komanczów, To-kej-chun! Ubieg³o ju¿wiele s³oñc od czasu, kiedy czerwoni mê¿owie mieszkali sami na ziemi pomiêdzy obydwiemaWielkimi Wodami.Budowali oni miasta, sadzili drzewa i polowali na bizony.Do nich nale¿a³blask s³oñca i deszcz, do nich rzeki i jeziora, do nich lasy, góry i wszystkie sawanny wielkiegokraju, Mieli oni ¿ony i córki, braci i synów, byli bardzo szczêœliwi.Wtem zjawi³y siê bladetwarze, których skóra jest jako œnieg, lecz serce jako sadza.Przyszli w liczbie niewielkiej, aczerwoni mê¿owie przyjêli ich do swoich wigwamów.Oni jednak przywieŸli z sob¹ broñognist¹ i wodê ognist¹, sprowadzili innych bogów i innych kap³anów, przynieœli zdradê, chorobyi œmieræ.Przybywa³o ich coraz to wiêcej przez Wielk¹ Wodê.Jêzyki ich by³y fa³szywe, ano¿e ostre.Czerwoni mê¿owie wierzyli im, a za to byli oszukiwani.Musieli im oddaæ kraj, wktórym le¿a³y groby ich ojców, wypêdzano ich z wigwamów i myœliwskich ostêpów, a kiedysiê bronili, zabijano ich bez mi³osierdzia.Blade twarze, chc¹c zwyciê¿yæ czerwonych, sia³yniezgodê wœród ich plemion, które gin¹ teraz jak kujoty w pustyni.Niech na nich spadnieprzekleñstwo po tylekroæ, ile jest gwiazd na niebie, ile liœci na drzewach w lesie!G³oœne wyrazy zadowolenia nagrodzi³y ten okrzyk wodza.Mówi³ on tak donoœnie, ¿ewszyscy doko³a mogli go wyraŸnie us³yszeæ.– Jedna z tych bladych twarzy – ci¹gn¹³ dalej – przyby³a do chat Komanczów.Ten bia³yma skórê k³amców i jêzyk zdrajców.Ale czerwoni wojownicy pos³uchaj¹ jego s³Ã³w i os¹dz¹go sprawiedliwie.Niechaj zabierze g³os!To-kej-chun usiad³, a po nim wstawali inni wodzowie jeden po drugim, przemawiali podobnie,a koñczyli swe oskar¿enia bia³ej rasy wezwaniem, ¿ebym siê usprawiedliwi³.Ja zaœpodczas tych mów wydoby³em szkicownik i stara³em siê narysowaæ siedz¹cych przede mn¹wodzów wraz ze stoj¹cymi na dalszym planie wojownikami i namiotami.Po czwartej przemowie To-kej-chun skin¹³ na mnie rêk¹, pytaj¹c;– Co robi bia³y m¹¿, gdy wodzowie Komanczów przemawiaj¹?Wydar³em kartkê i poda³em mu.– Niechaj wielki wódz Rakurrojów sam zobaczy, co robi³em!– Uff! – zawo³a³ g³oœno, rzuciwszy okiem na kartkê.– Uff, uff, uff! – da³o siê s³yszeæ jeszcze po trzykroæ, gdy trzej inni wodzowie spostrzeglirysunek.– To s¹ jakieœ czary – rzek³ To-kej-chun.– Bia³y cz³owiek zaklina dusze Komanczów natej bia³ej skórze.Tu jest To-kej-chun, tutaj jego trzej bracia, a tam wojownicy i namioty.Coblada twarz z tym uczyni?– Czerwony m¹¿ zaraz to zobaczy!Wzi¹³em kartkê z jego rêki i pozwoli³em popatrzeæ na ni¹ stoj¹cym za nim wojownikom.Potem zmi¹³em j¹ na kulkê i w³o¿y³em do lufy.– To-kej-chunie, sam powiedzia³eœ, ¿e zakl¹³em dusze wasze na tym papierze, a teraz ototkwi¹ one w lufie mej strzelby.Czy mam je wystrzeliæ w powietrze, ¿eby je wszystkie wichryroznios³y, tak aby nigdy nie dotar³y do wiecznych ostêpów?Ten figiel wywo³a³ o wiele silniejsze wra¿enie, ni¿ siê spodziewa³em.Wszyscy czterej wodzowiezerwali siê z ziemi, a doko³a zabrzmia³ wielki okrzyk zgrozy.Staraj¹c siê ich uspokoiæ,odezwa³em siê w te s³owa:– Niechaj czerwoni mê¿owie usi¹d¹ i zapal¹ ze mn¹ fajkê pokoju.Skoro stan¹ siê moimibraæmi, oddam im z powrotem ich dusze.Wodzowie usiedli znowu czym prêdzej, a To-kej-chun pochwyci³ za swoj¹ fajkê.Wtemwpad³ na pomys³, za pomoc¹ którego mog³em jeszcze bardziej zmieniæ ich wrogie usposobieniena pokojowe.Oto jeden z wodzów mia³ na bluzie myœliwskiej jako szczególn¹ ozdobê100dwa mosiê¿ne guziki wielkoœci talara.Podszed³em wiêc do niego i poprosi³em, ¿eby mi po¿yczy³na chwilê tej ozdoby, zapewniaj¹c, ¿e otrzyma j¹ zaraz z powrotem.Nie czekaj¹c jednakna jego odpowiedŸ, oderwa³em guziki i cofn¹³em siê o kilka kroków, zanim zdo³a³ temu przeszkodziæ.– Moi czerwoni bracia widz¹ tu, w moich palcach, te dwa guziki, po jednym w ka¿dej rêce.Niechaj dobrze uwa¿aj¹!Uda³em, ¿e rzuci³em oba guziki w powietrze i pokaza³em im pró¿ne rêce.– Niechaj moi bracia popatrz¹! Gdzie s¹ guziki?– Nie ma ich! – zawo³a³ w³aœciciel z wzrastaj¹cym gniewem.– Polecia³y w górê ku s³oñcu.Niechaj je mój czerwony brat stamt¹d zestrzeli!– Tego nie doka¿e ¿aden bia³y ani czerwony m¹¿, ani nawet czarodziej!– A ja to zrobiê! Niechaj czerwoni bracia uwa¿aj¹, gdy guziki bêd¹ spada³y!Poniewa¿ w mojej strzelbie tkwi³a kartka z rysunkiem przedstawiaj¹cym wodzów, przetowzi¹³em do tego star¹ dwururkê, le¿¹c¹ obok To-kej-chuna, wymierzy³em prosto w górê iwypali³em.W kilka sekund potem coœ twardego uderzy³o o ziemiê tu¿ przed nami.W³aœcicielguzika przyskoczy³ i wydoby³ go no¿em z ziemi.– Uff, to mój guzikiKiedy wszyscy przypatrywali siê guzikowi, który w dziwny sposób spad³ ze s³oñca, w³o¿y³emdrugi guzik do wylotu lufy i podnios³em strzelbê.Hukn¹³ strza³, a ka¿dy z obecnychspojrza³ w górê.Wtem Bob wrzasn¹³ przeraŸliwie, zerwa³ siê z ziemi i zacz¹³ siê pocieraæ poramieniu.– Och, ach, massa mnie trafiæ, strzeliæ w ramiê czarny Bob!Guzik uderzy³ rzeczywiœcie o jego ramiê, a teraz le¿a³ obok niego na ziemi.Wódz podniós³go i schowa³ prêdko oba odzyskane klejnoty, przy czym zrobi³ tak¹ minê, jak gdyby postanowi³nigdy ju¿ nie pozwoliæ na rzucanie ich do s³oñca.Ta ma³a sztuczka wywar³a nadzwyczajnewra¿enie.Wszyscy nie mogli wyjœæ z zadziwienia, ¿e rzuci³em guzik na s³oñce, a potemzestrzeli³em go stamt¹d.Guziki by³y istotnie w górze, w przeciwnym bowiem razie jeden znich nie wbi³by siê tak mocno w ziemiê, a drugi nie nabi³by Bobowi siñca.Wodzowie siedzielicicho, nie wiedz¹c widocznie, jak siê wobec tego zachowaæ, a ich otoczenie z ciekawoœci¹czeka³o na to, co nast¹pi dalej.To ich zaciekawienie postanowi³em zaspokoiæ w sposóbtrochê niebezpieczny.Obok To-kej-chuna le¿a³a jeszcze fajka i skórzany worek z tytoniem,pomieszanym, jak zwykle u Indian, z liœæmi konopi.Wzi¹³em tê fajkê, nape³ni³em tytoniem itrzymaj¹c w rêce, w postawie mo¿liwie najdumniejszej, tak zacz¹³em mówiæ:– Moi czerwoni bracia wierz¹ w Wielkiego Ducha i maj¹ s³usznoœæ, a ich Manitou jest tak¿emoim Manitou [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||