Index rozdzial 29 (21) tip2 (29) 29 (66) 29 (55) 29 (63) 5 (29) rozdzial 10 (123) rozdzial 01 (123) 20 (123) 16 (123) |
[ Pobierz całość w formacie PDF ] . - Jesteś pewny, że to byli Fremeni? - Użyli dudnika. - Po co mieliby nam pomagać? - Może nie pomagali nam.Może po prostu wzywali czerwia. - Po co? Odpowiedź zawisła na krawędzi jego świadomości, nie nadchodząc.W głowie miał wizję, która mu się kojarzyła z teleskopowymi, zaopatrzonymi whaki kijami z ich bagaży - z hakami stworzyciela". - Po co wzywaliby czerwia? - spytała Jessika. Tchnienie strachu owiało jego umysł, zmusiło go do odwróceniasię od matki, do spojrzenia w górę urwiska. - Znajdźmy lepiej drogę na szczyt przed światłem dnia - wskazałręką.- Tych żerdzi, które minęliśmy, jest więcej. Patrząc wzdłuż linii jego ręki dostrzegła żerdzie - pokaleczoneprzez wiatr znaki - i wyłowiła cień wąskiej półki wijącej się w rozpadliniewysoko nad nimi. - One wyznaczają szlak na szczyt urwiska - rzekł Paul. Osadził sakwę na ramionach, doszedł do podstawy skalnej półki irozpoczął wspinaczkę.Jessika chwilę marudziła zbierając siły, po czym ruszyłaza nim.Pięli się w górę idąc za tyczkami żerdzi, aż wreszcie półka skurczyłasię do wąskiego progu przed mrocznym załomem komina.Paul przekrzywił głowę izajrzał w pogrążony w ciemności komin.Starał się nie myśleć o wątłym oparciudla stóp na cienkim gzymsie.Jedyne, co zobaczył, to ciemność.Komin biegł wgórę do szczytu, gdzie otwierał się ku gwiazdom.Paul wytężył słuch, ale wyłowiłtylko odgłosy, jakich mógł się spodziewać - lekki spływ piasku, owadzie "grrr",tupot jakiegoś rozpędzonego maleńkiego zwierzątka.Zgruntował nogą ciemność wkominie i trafił na zapiaszczony występ skalny.Powoli, cal po calu, minąłzałom, przyzwał gestem matkę, by poszła w jego ślady.Asekurował ją na zakręcie,chwyciwszy za luźny brzeg szaty.Podnieśli oczy na gwiazdy jarzące się wobramowaniu dwóch krawędzi skalnych.Paul widział matkę obok siebie jakomajaczącą chwiejną szarość. - Gdybyśmy tylko mogli zaryzykować światło - powiedział. - Mamy inne zmysły prócz wzroku - odparła. Wysunął stopę przed siebie, przeniósł na nią ciężar ciała ipróbował ściany drugą stopą, aż natrafiła na przeszkodę.Podciągnął nogę wyżej iodkrył stopień, na który się wywindował.Sięgnął do tyłu i odszukał ramię matki,szarpnięciem za płaszcz nakazując jej podążać za sobą. Drugi stopień. - Myślę, że one wiodą na sam szczyt - wyszeptał. Płytkie, równe schody - pomyślała Jessika.- Ani chybi dziełorąk ludzkich.- Odnajdując po omacku stopnie podążała za niewyraźnym, ruchomymcieniem Paula.Ściany skalne zeszły się niemal i ocierały jej ramiona.Stopniekończyły się w wykutym wąwozie około dwudziestometrowej długości, o równym dnie,który wychodził na płytki, skąpany w blasku księżyca basen.Paul wyszedł nabrzeg basenu. - Jak tu pięknie - wyszeptał. Jessika potrafiła jedynie patrzeć z milczącą aprobatą tuż zzapleców Paula.Mimo wyczerpania, drażniących odłówek, wtyków nosowych i gorsetufiltrfraka, pomimo trwogi i bolesnego pragnienia spoczynku, piękno tego basenuoczarowało jej zmysły, stała więc i patrzyła jak urzeczona. - Kraina z bajki - szepnął Paul. Skinęła głową.Przed nią rozpościerała się roślinność pustynna- krzewy, kaktusy, drobne kępki liści - wszystko rozedrgane w blasku księżyca.Lewa strona pierścienia urwisk była ciemna, prawą osrebrzał księżyc. - To musi być siedziba Fremenów - powiedział Paul. - Bez ludzi nie przeżyłoby tutaj tyle roślin - zgodziła się. Odkorkowała przewód kieszeni łownych swego filtrfraka,pociągnęła łyk.Ciepława, lekko cierpka mokrość zwilżyła jej gardło.Spostrzegła, że dodaje jej to sił.Zatyczki rurki chrzęściły przy zamykaniu. Uwagę Paula przyciągnął ruch w dole z prawej strony na dnieowalnego basenu. Spojrzał z góry pomiędzy krzewy i zielsko, na piaszczysty klinksiężycowego blasku, ożywiony przez maleńkie hyc - kic i hop. - Myszy! - syknął. Hyc - kie - hop! - pomykały z cienia do cienia.Coś bezgłośniespadło przed nimi między myszy.Rozległ się cienki pisk, łopot skrzydeł" - iwidmowo szary ptak uleciał przez basen z maleńkim, mrocznym cieniem w szponach. Należała się nam ta przestroga - pomyślała Jessika. Paul ciągle wpatrywał się w głąb basenu.Wraz z oddechemwciągał coraz silniejszy, ostrawy zapach szałwii - wonny kontralt nocy.Drapieżny ptak symbolizował naturę tej pustyni.Ściągnął na basen bezruch takniewyrażalny, że prawie było słychać, jak błękitnomleczne światło księżycoweopływa trzymające tu straż saguaro i kępę kłosówki, było tu jakieś niskiebuczenie światła o harmonu bardziej podstawowej od jakiejkolwiek muzyki znanejna jego planecie. - Poszukajmy lepiej miejsca na rozbicie namiotu - rzekł.-Jutro możemy poszukać Fremenów, którzy. - Tutaj obcy zwykle żałują, że znaleźli Fremenów! - mocny,męski głos wyrąbał na odlew te słowa, niwecząc nastrój.Głos dochodził z góry iz prawa.- Proszę, nie uciekajcie, obcy - powiedział głos, kiedy Paul odruchoworzucił się w głąb wąwozu.- Biegnąc, zmarnujecie tylko wodę swoich ciał. Oni chcą nas na wodę! - pomyślała Jessika. Zmęczenie wyparowało bez śladu z jej mięśni, któreniepostrzeżenie przeszły w stan najwyższej gotowości.Namierzyła pozycję owegogłosu, myśląc: Ale się podkradł.Nic nie słyszałam.I zdała sobie sprawę, żewłaściciel głosu pozwala sobie jedynie na drobne, naturalne odgłosy pustyni.Inny głos zawołał z krawędzi basenu po ich lewej stronie: - Migiem, Stu.Bierz ich wodę i ruszajmy swoją drogą.Niewielemamy czasu do świtu. Paul gryzł się, że stracił głowę i próbował zmykać, będąc mniejod matki uwarunkowany na reakcję w krytycznych momentach, że chwila panikistępiła jego zdolności.Zastosował się teraz do nauki matki: rozluźnił się, by zkolci przejść w rozluźnienie pozorne, a następnie uwięzić w mięśniach siłę jakstrzał w bacie, który może ciąć w dowolnym kierunku.Nie opuściło go uczucietrwogi, ale znał jej źródło.Oto był ślepy czas, żadna z widzianych przez niegoprzyszłości.i znajdowali się w pułapce wśród.dzikich Fremenów, którychinteresowała wyłącznie woda zawarta w dwóch nie chronionych tarczami ciałach.następny [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
||||
Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||