Index
2.17. Timery oraz przetwarzanie w jałowym czasie aplikacji (2)
George Orwell Folwark zwierzęcy (17)
w obronie wiary 17.phtml
rok 2027 17 19 (2)
rozdzial 17 (56)
start (17)
36 (17)
03 (17)
301 17 (2)
abc.com.pl 8
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .- Cóż wam jest? Powiadajcie.- rzekł do niego życzliwie.- Będę wam służył z całego serca i sił, choć wiem, że mi nieraz dokuczycie.I wyleczę was!- Nie bójcie się tylko dokuczania, nie ma czego.Ja z wierzchu jedynie jestem pomalowany na kolor stalowego bagnetu.W środku wszystko jest kruche jak stearyna.A zresztą.je m'en vais.- Cóż to znowu ma być?- To nic, takie sobie lokucje.Ja, proszę was, jestem zajęty pracą duchową, która powinna by się nazywać kształtowaniem woli, a właściwie - zwalczaniem strachu.Chciałbym osiągnąć tego rodzaju panowanie nad cielskiem i jego tak zwanymi nerwami, żeby nie być od niego zależnym.- Żeby od nerwów nie być zależnym?- No! Źle mówię?- Bardzo źle.- Chcę znać życie i śmierć tak z bliska, abym mógł obojętnie spoglądać na jedno i na drugie.- To są frazesy.Człowiek tak może znać tylko życie.- Na przykład André! Ludzie, którzy wsiadali do jego balonu, znali śmierć dokładniej niż życie.Widzieli białe pola, szkliste od lodu, w blasku zorzy polarnej.Widzieli tam siebie samotnych i ją, z daleka przychodzącą.Widzieli ją przez całą zimę w ciepłych, wygodnych mieszkaniach, wśród banalnych rozmów z subtelnymi kobietami.I oto pewnego dnia wstali i wyszli na spotkanie tej nieznajomej.Żebym mógł wytworzyć w sobie taki spokój!- Nie wiemy wcale, jakimi oczyma zaglądali w ślepie śmierci tamci ludzie.Może w nich był tylko namiętny wybuch ambicji, może wcale nie było spokoju, może była tylko żądza sławy - i strach.- Ambicji! To mi się podoba! Umrzeć dlatego, że taka jest moja wola, umrzeć wtedy, kiedy chcę, kiedy ja chcę, ja - pan, duch, i za to, co biorę pod moją silną rękę, co ja biorę w obronę.Rozumie się, że w tym może być trocha jakiejś ambicji! André i jego towarzysze wykształtowali swą wolę do tego stopnia, że mogli spełnić czyn zamierzony.Chodzi o to, żeby obudzić się ze snu i śmierć, gdyby stanęła przy naszym wezgłowiu, powitać z takim samym uśmiechem jak kwietniowy poranek.O, Boże! Nie baé się śmierci.- To jest niemożliwe.To jest wbrew naturze.- To jest tylko bezmiernie trudne.Dla innych ludzi zresztą nie jest ta sprawa ani tak ważna, ani nawet, choć to głupio brzmi, pierwszorzędna.Ale dla nas, nieszczęśników z chorymi nerwami.Można zwalczyć obawę śmierci jako takiej, jej samej; ale niepodobna, dla mnie niepodobna, zdusić obawy czegoś, bojaźni niespodziewanej, dzieciątka bezsennych nocy.Ostatnimi czasy nie mogłem sypiać sam jeden.Nocował u mnie w przedpokoju pewien górnik.- Widzicie, to są chore nerwy.- Zaraz.Ten górnik jest wcale niegłupi, raczej mądry.Rozmawiałem z nim do upadłego, żeby się poddać jego sugestii i usnąć, ale mi się wśród frazesów walił na łóżko jak kłoda.Tyle miałem pociechy, że przy mnie chrapał.Ja przez całe noce siedziałem na tej sofie.Gdybym go tak był obudził z północka, tego z przewybornymi nerwami, tego z nerwami jak stalowe liny, i powiedział mu: Człowieku, zaraz umrzesz.- widzielibyśmy, co by się z nim działo! Byłby dygotał, byłby się wił po ziemi, modlił się i mdlał ze strachu.A ja, który sam tu marzyłem w proch zamieniony, którego nerwy zdawały się błądzić po wszechświecie, ja chory, dotykałem jej palcem, wyzywałem ją na rękę, patrzyłem na nią z moją ironią jak na człowieka, którego nienawidzę.Teraz doświadczam takiego wrażenia, że gdybyście wy tu zostali w okolicy, ja mógłbym sypiać.Mógłbym w taką noc myśleć: tu Judym jest niedaleko.Mógłbym myśleć: wstanę rano, zobaczę go, pójdę do niego.Gdy to mówił, doktora przechodziło zimne mrowie.Jakieś uczucie niby zielony śliski wąż lazło po jego ciele.Oczy Korzeckiego jakoby patrzyły, ale właściwie wzrok ich zwrócony był do wnętrza duszy.Na ustach jego był uśmiech.Uśmiech niepojęty, a ciągnący do siebie jak błysk, który czasami można widzieć w górskiej przepaści.W wyrazie jego twarzy nie było prośby ani żądania współczucia.Było tylko detaliczne, konkretne i umiejętne przedstawienie istoty rzeczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aceton.keep.pl
  • 
    Wszelkie Prawa Zastrzeżone! Kawa była słaba i bez smaku. Nie miała treści, a jedynie formę. Design by SZABLONY.maniak.pl.